20 cze 2016

na ścieżce


na ścieżce
kos patrzy na intruza
zejdę mu z drogi ;-)

5 cze 2016

Poetycki duet Elżbiety i Jacka

       Kulturalny kalendarz Biłgoraja wzbogacił się o kolejne przedsięwzięcia: Noc Kultury i Noc Bibliotek, które odbyły się tym razem jednocześnie - 4 czerwca. Z tej okazji w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece na autorskim spotkaniu zaprezentował się poetycki duet: Elżbieta Sokołowska i Jacek Żybura, promując pierwszy wspólny tomik Wczorajszy zapach, wczorajszy kształt wydany w ubiegłym roku.  
         Od lat znam Jacka Żyburę i jego twórczość. Czytam jego wiersze i opowiadania. Poezja Jacka jest wymagająca, czasami trudna, porusza tematykę egzystencjalną, ale bywa też malownicza, zniewalająca wyszukaną metaforyką. Niektórzy nazwaliby ją mroczną. Mnie się podoba i daję się wciągnąć w wyraźnie słyszalne rytmy przemijania. Tak, to jest poezja o przemijaniu, o stałym przechodzeniu z czasu teraźniejszego w przeszły. Taki poetycko przetwarzany motyw vanitas. 
        W prozie Jacek Żybura posługuje się spersonalizowana narracją budującą napięcie. To zastanawiające, że na pozór nie ma w nich wyrazistej, szybkiej, spektakularnej akcji, a tak naprawdę cały dramat rozgrywa się w psychice bohatera/narratora, na styku między światem realnym a reakcją bohatera na niego, na świat, który jest dla niego niezrozumiały, groźny lub tajemniczy. 
       Elżbietę Sokołowską znam jeszcze dłużej (nie zdradzę, ile lat). Nie wiedziałam jednak, że pisze wiersze. I oto wyciągnęła je z szuflady, pokazała światu. Zaskoczyła mnie, nie powiem, bardzo pozytywnie. Jej wiersze są zupełnie inne niż Jacka. Bardziej bezpośrednie  w nazywaniu uczuć, z wyeksponowanym "Ja" lirycznym. Bohaterka wierszy Elżbiety to kobieta rozliczająca się z miłością, tęsknotą, poszukująca swojego miejsca i swojego prawdziwego oblicza. Prowadzi nas meandrami swoich emocji w procesie nadawania sobie i światu właściwych nazw, powiedzielibyśmy: imion rzeczy - jak biblijny Adam - poprzez słowa nadaje sens rzeczywistości. 
        I oto tych dwoje spotkawszy się, wydało wspólny tomik Wczorajszy zapach, wczorajszy kształt (Warszawa 2015). Na spotkaniu autorskim opowiadali o pracy nad tomikiem, dobieraniu tekstów, układzie, wzajemnym czytaniu i krytyce. Wiersze Elżbiety i Jacka ułożone zostały na przemian, kilka tekstów jego, kilka jej, dobranych według autorskiego klucza. Ten klucz dopiero będę odkrywać, czytając całość, oni sami twierdzą, że chodziło o podobieństwo tematyki. Niemniej już teraz po pobieżnej, wyrywkowej lekturze widać, że wiersze Jacka, jak zawsze, są rozpoznawalne poprzez metaforykę, ukrytą, a wyczuwalną rytmizację, nastrój. Wiersze Elżbiety są bardziej intymne, spersonalizowane, sensualistyczne, erotyczne.
       Refleksje obecnych wczoraj na spotkaniu czytelników w jednym były podobne, że lepiej czytać osobno wiersze Elżbiety jako całość, a osobno Jacka. Niejako wbrew tomikowemu układowi sugerującemu czytanie na przemian. To chyba nie ma, jak sądzę, aż takiego znaczenia. Element eksperymentu widoczny w zestawieniu tak odmiennych poetyckich języków, osobowości i wrażliwości artystycznej, sam w sobie jest pociągający.
        Delikatny erotyzm wiersza sukienka Eli Sokołowskiej stanowi tło dla rozwoju emocji: od pełnych nadziei obietnic i niecierpliwego pożądania do gorzkiego smaku rozczarowania. Indywidualna historia podmiotu lirycznego, kobiety dokonującej rozrachunku ze wspomnieniami, prowadzi do uniwersalnej refleksji o utracie złudzeń. Wszystko odbywa się bez krzyku, bez rozpaczy. Wyciszona refleksja, być może któregoś poranka przy kawie, otwiera oczy na prawdziwą relację między bohaterami, uczestnikami minionych zdarzeń. 

Elżbieta Sokołowska - sukienka

przy stole nakrytym
wspólnymi chwilami
ubrana w obietnice trwania
z włosami przewiązanymi
zmysłami
niecierpliwie wierzyłam
że szczęście
zwane pożądaniem
nie straci smaku

nocą zrywałeś kwiaty
z łąki na mojej sukience
pachniały rozkoszą

uschły rano z braku czułości
i obudziłam się naga

w południe
bezdomna samotność
skosiła trawę z mojej sukienki
twoje usta miały zapach siana

          W poniższym wierszu Jacka - Słoneczniki -najpierw uderzył mnie jego rytm, naturalna melodia języka przypominająca Czechowicza. Podkreślone paralelizmami trwanie słonecznikowego życia zostaje nagle złamane urywanym staccato. Po nim następuje końcowa refleksja w klamrowym powtórzeniu pierwszego wersu, uzupełnionego wanitatywną konkluzją o przemijaniu, przypominającą Villonowskie ubi sunt? Obrazowanie metaforyczne z kolei nieodparcie nasuwa skojarzenia z językiem Schulza: otchłań wszystkich dni, zwiotczałe liście ramion, migdałowe oczy owadów. Z kolei nicość w trwodze zdziwienia wprowadza czytelnika poza granice realizmu. Jak w Leśmianowskich zaświatach nicość ma formę i swoje równoległe toczy życie. W momencie spotkania dwóch światów: realnego i niewidzialnego okaże się, który przetrwa. 

Jacek Żybura - Słoneczniki

Słoneczniki słońcem kwitnące okręgi
w płaskich talerzach ciasno stłoczone serca

nieme łodygi pełne włókien sekretów
ruszają całe w blasku zielonych szat
przez królestwo światła
przez fale miękkiego błękitu
po łące z niebieskiej wełny
po łące z mleka i pszczół
naprzeciw komety życia i śmierci
naprzeciw okrutnej prawdzie

zanim zostawią za sobą
diamentowe niebo i chaos galaktyk
żywiołów przestrzeń i otchłań wszystkich dni
zanim nicość w trwodze zdziwienia
obejmie za pokorne szyje
jeszcze całe w wonnym uśmiechu lata
jeszcze odziane w migdałowe oczy owadów i strojne motyle
jeszcze słyszą jak ziemia oddycha miłością i nocą

nasycone istnieniem i sensem
wabią wróble zmysłową geometria nasion
pozdrawiają życiem krajobraz atomów i rzeczy
podziwiają welony nocnych gwiazd

i nagle stają
jak wspomnienie
znieruchomiałe
zwiotczałe liście ramion
wsparły o kolumn płomienny płot

Słoneczniki słońcem kwitnące okręgi
cóż po was zostanie w brzuchu nieszczelnej planety