25 lis 2024

Marzy mi się przewodnik po dziurach

     Przewodniki turystyczne... Świat atrakcji opisany, sfotografowany, wyceniony najczęściej dosyć drogo. Jadąc gdzieś w nieznane miejsce, najczęściej mam ze sobą drukowany przewodnik. Inna sprawa, czy go zdążę przeczytać. Zdarzało się, że czytałam dopiero po powrocie. Trochę po to, żeby utrwalić w pamięci to, co zobaczyłam. Albo już wcześniej pomyśleć, na co zwrócić uwagę następnym razem. Jednak w  dobie internetowych sprawozdań podróżniczych z miejsc wszelakich coraz częściej główne trasy turystyczne, masowo obfotografowywane zabytki, rzekomo niesamowite atrakcje stają się nużące i nudne. Strach nieraz zapuścić się w tłum, bo niczego się nie zobaczy; nie będzie czasu i miejsca przystanąć, zachwycić się, zadumać. Coraz częściej wolę powędrować na chybił trafił podrzędnymi zaułkami, nieznanymi turystycznym przewodnikom. I odkrywać dla siebie ciekawe obiekty. 
      Ostatnio w Warszawie zwróciłam uwagę na dziwny dom o nieregularne bryle architektonicznej. Jedną z czterech ścian ma ukośną jak w rombie, tworzy ona jeden kąt ostry, a drugi otwarty ze ścianami, z którymi się łączy. Patrząc na budynek zastanawiałam się, jak wygląda umeblowanie wnętrza. Nie wiem, ale oryginalna konstrukcja jest doskonale widoczna ze strony dachu na mapie poniżej - Górczewska nr 90. Obwódką zaznaczyłam budynek. 


      Niedaleko, bo na ulicy Olbrachta z kolei, u samego niemal jej początku, znajdują się dwa budynki z czerwonej cegły. Jeden ma już zapadnięty dach, drugi także kruszeje pusty. Oba zapewne do rozbiórki. Nie wiem, ile mają lat, a byłoby ciekawe poznać ich historię. Nie znalazłam jednak żadnych informacji.
      Także w stolicy jadąc ul. Waszyngtona zobaczyłam oryginalny - i zapewne chwytliwy - szyld jakiegoś studia urody zapewne czy kosmetycznego: "Pazury".  Od razu wiadomo, czego się spodziewać. Docenić trzeba podwójne znaczenie nazwy. Raz, potoczne określenie paznokci, a  dwa, aluzja do znanego nazwiska. Ciekawe czy noszący nazwisko "Pazura" to widzieli. Gdyby to było w Stanach Zjednoczonych, pewnie wytoczono by proces o nieuprawione używanie nazwiska z żądaniem wysokiego odszkodowania... lub udziału w zyskach. 
       Żeby nie było, że tylko Warszawa ma atrakcje poza oficjalnym turystycznym obiegiem, przykład z Lublina. Obawiam się jednak, że jednorazowy, ale zawsze zastanawiający. Idąc kiedyś na skróty na zamkowe wzgórze, minęłam stare buty. Niby wyrzucone, ale nie w śmietniku ani nie obok niego, tylko równo ustawione pod ślepą ścianą budynku. Nasuwa się pytanie, jakim cudem się tam znalazły?  Kto wrzucił lub zgubił? Kto tak ładnie ustawił?


       I jeszcze jedna oryginalna rzecz: kamień. ten nazywa się kamieniem nieszczęścia. Łatwo bowiem o niego zaczepić i wylądować na leżąco na ulicy. Kamień wystaje z chodnika i odstaje od ściętego narożnika budynku. Patrząc w górę, szukając choćby dobrego miejsca na kawę, łatwo przeoczyć, co leży na drodze. I nieszczęście gotowe. Ten akurat kamień u zbiegu ulic Gruella i Jezuickiej na Starym Mieście ma swoją legendę i ma nawet swoją stronę w Wikipedii, więc takim zupełnie nieznanym obiektem nie jest. Przypuszczam jednak, że mało kto zwiedzając Lublin akurat będzie go szukał. 


Brak komentarzy: