Katedry nie płoną. Apokaliptyczne malarstwo Zdzisława Beksińskiego
Zdzisław Beksiński stworzył w swoich obrazach odrębny,
rozpoznawalny świat. Świat nieustannej apokalipsy. Człowiek karłowacieje,
kurczy się, usycha na szkielet, zmienia się w kupkę poskręcanych kości obciągniętych
skórą lub przeobraża w rachityczny owadzi zewłok. Zanim dosięgnie go ostateczna
zagłada, czasami zdąży jeszcze założyć kombinezon podobny do stroju płetwonurka
z rurką dostarczającą tlen. Gdyby zaś chciał spojrzeć na świat, zobaczy wokół
pustkę, jak postać stojąca na balkonie na jednym z obrazów. Obraz jak negatyw
sceny balkonowej z Szekspira. Tam pożegnanie kochanków, tutaj ostatni rzut oka
na pusty świat, w którym już nie ma z kim się żegnać.
W
rekwizytorni Beksińskiego roi się od znanych kulturowych toposów: trumna,
medalion, skrzydła (anielskie?), maska z dziobem ptaka – obraz dżumy, Doktora
Plagi, inne maski rodem z greckich tragedii, piszczel, krzyż, sznur, czerwona
wstęga … Zestawione razem lub jako pojedynczy element kształtujący określoną
wizję martwej natury w skali kosmicznej. Czasem zwielokrotnione, tworzące
perspektywę nieskończoności. Zawsze niepokoją, zawsze wciągają widza w głąb
odniesień prowadzących do własnych odczuć i własnych skojarzeń. Na styku
artystycznej wizji wyłaniającej się z obrazu i odkodowania znaczeń przez widza,
dochodzi do porozumienia malarza z odbiorcą w poczuciu, że oto widzimy, jak na
naszych oczach dokonuje się codzienna apokalipsa, codzienne unicestwienie
trwałych podstaw ludzkiej cywilizacji.
Ciemne korytarze nieznanych budowli
pokrywają wydarte kartki i rachityczne owadzie stworzenia, grube mury i
strzeliste wieże katedr rozwiewają się w dymie, rozpływają w falującą
przestrzeń sinych smug, architektoniczne bryły tracą ostrość, wybebeszone
krzyże odsłaniają nietrwałą strukturę belkowania lub zwiesza się na nich
ażurowa konstrukcja korpusu z owadzimi długimi kończynami, ale pozbawionego
dolnej części ciała, między mury katedry pozbawionej dachu wpada deszcz
kamieni. Trudno oprzeć się wrażeniu, że już to widzieliśmy: w opowieściach
proroków wieszczących koniec świata, w pradawnych mitach, w wierszach
barokowych poetów lubujących się w gromadzeniu okropności, w sennych
koszmarach. Być może nawet pewne sceny rozpoznamy jako widziane naocznie tu i
teraz, tuż obok, w naszej rzeczywistości.
Kamienne
katedry średniowiecza wydawały się wiecznotrwałą kapsułą czasu aż do dnia, gdy
w 2019 r. dzięki transmisji na żywo mogliśmy patrzeć, jak płonie katedra Notre
Dame w Paryżu. Obraz ten nie dlatego był tak niecodzienny, że współcześnie
kościoły nie płoną, lecz dlatego, że był to pożar symbolu europejskiej kultury.
I dopiero ten spektakularny widok uświadomił wielu, że pewne wartości są
bezcenne, a ich zniszczenie jest nieodwracalne. Notre Dame zostanie odbudowana,
a mimo to zniszczone zostało coś, co wydawało się wiecznotrwałe. Myśl, modlitwa
i praca: niematerialne fundamenty tego dzieła. Anonimowe osiągnięcie ludzkości,
kogoś, ,,kto wymyślił tę przepaść i odrzucił ją w górę”. Ludzka praca, ludzki wysiłek włożony w
zbudowanie stropu i więźby dachowej, na które przeznaczono 1300 dębów. O
wycinkę nowych dębów przeznaczonych do odbudowy, trwała batalia ze środowiskami
ekologicznymi.
Na obrazach Beksińskiego katedry nie płoną. Ich mury i wieże nikną, rozpływają się we mgle i dymie, tracąc kontury. Tracą swój materialny wymiar. Zamieniają się w nicość. Z niematerialnego źródła – zalążka architektonicznej wizji zbudowanej na fundamencie wiary i dążenia do Boga – katedra powraca znowu w wymiar niematerialny. Kosmiczny dym zasnuwa jej wieże, filary, rozety i strzeliste mury. Zostajemy sami. Bez katedry, bez materii, bez przeszłości. Obrazy Zdzisława Beksińskiego wcale nie są fantastyczną wizją tego, co nastąpi. Przeciwnie, to wierna, niemal drobiazgowo-realistyczna dokumentacja tego, co dzieje się z nami dzisiaj. Co dzieje się z człowiekiem, w co przemienia on swój świat, swój cywilizacyjny, kulturowy dorobek i swoje dziedzictwo.
2 komentarze:
To wszystko prawda co piszesz. Dlatego nie przepadam za malarstwem Beksińskiego. Boję się nawet patrzeć na jego obrazy...
Ale wiesz, tu nie chodzi o przepadanie lub nie, malarz stawia diagnozę współczesności i to, co jest na tych obrazach, w zasadzie mamy wokół jako kryzys cywilizacji; napisałam ten tekst po obejrzeniu wystawy Beksińskiego w Lublinie kilka lat temu; nie darowałbym sobie, gdybym na nią nie poszła
Prześlij komentarz