Dwa tygodnie temu, 1 czerwca Polacy tańczyli, śpiewali, dzwonili w pokazach tanecznych. Od rana było pochmurno i nawet kropiło deszczem, ale na miejscu okazało się, że jednak wszystko odbędzie się na wolnym powietrzu, na nowo ufundowanej z dotacji MKiDN letniej scenie. Artyści kręcili piruety na scenie, a widzowie siedzieli na ławeczkach. Twarde były :-(
Trzeba sobie wyobrazić te kolorowe stroje, te pasiaste spódnice łowickie z kwiatowym haftem, te kaftany wyszywane, gorsety zielone, te czerwone kozackie szarawary (dowiedziałam się: to był ukraiński taniec hopak), krakowskie rogatywki i sukmany, góralskie parzenice, a obok tego czarne tiulowe woale szwajcarskich gospodyń, niebieskie kaftany, nie jedno dyndające pawie piórko, ale cały ich wachlarz przypięty do czapek, wielkie dzwony ze szwajcarskich łąk, dziewczęta ze słomkowymi kapeluszami na plecach, szwedzkie chłopy jak dęby w pomarańczowych portkach i niebieskich kamizelkach (pewnie te stroje mają swoje nazwy, ale jakie?), czerwone fartuchy na brązowych spódnicach, i pieśni ludowe szwajcarskie, szwedzkie i polskie!
Trzy zespoły, w tym dwa polonijne: Piastowie ze Sztokholmu oraz Lasowiacy z Zurychu, dały dwugodzinny spektakl ludowo-obrzędowy w tańcu, śpiewie i popisach zręczności. Popisywał się między innymi "chorąży" zespołu szwajcarskiego demonstrując podrzucanie flagi. Zaczęło się od poloneza, a potem już było coraz szybciej. Chodzone, zawijane, obracane, parami i w sznureczku, a nawet na stołeczku, z podskokami, machaniem ciupagą, szukano przepióreczki, co uciekła w proso, pojono konie, a Szwedzi się naradzali na coś (czyżby na kolejny potop?), gdy z kolei Szwajcarzy, ludek spokojny, wesoło kręcili młynki ze swoimi pannami. Tak to mniej więcej wyglądało.
Zespół Lasowiacy został założony stosunkowo niedawno, w 2004 roku w Zurychu, jego szefową jest p. Ewa Skoczylas. Piastowie ze Sztokholmu mają dłuższą tradycję, gdyż działają od 1973 roku, kierowniczką jest p. Grażyna Piątek. Mimo różnicy w latach powstania oba zespoły łączy to, że ich członkami są trzy pokolenia polskich emigrantów. Niektórzy urodzili się już w Szwajcarii czy Szwecji, inni wyemigrowali w czasach najnowszych. Są to zespoły amatorskie, tańczą dzieci, młodzież, ale i wielu dorosłych, którzy zdecydowali się tą drogą kultywować polskie korzenie. Jak się okazało, zespoły mają w swoich szeregach także rodowitych Szwajcarów czy Szwedów oraz imigrantów z innych krajów (aplauz wywołał Wenezuelczyk). Trzecią grupą był polski Zespół Folklorystyczny Pokolenia z Biłgoraja. kierowany przez Annę Iskrę. I to oni pokazali dwa układy najciekawsze: ukraińskiego hopaka oraz żydowskie wesele, które tak się podobało, że częściowo je bisowano.
Wczoraj z kolei, 15 czerwca, na corocznych Konfrontacjach Chóralnych "Tobie śpiewamy, Ojczyzno" zaprezentowały się cztery zespoły: Chór Ziemi Chełmskiej "Hejnał", Chór Męski "Gaudium" Parafii św. Floriana ze Stalowej Woli, Chór "Cantate Deo" Parafii św. Marii Magdaleny z Biłgoraja i Chór Męski "Echo" z Biłgoraja. Mimo pewnych kiksów całość programu ładne podporządkowana zaostała prezentacji pieśni patriotycznych, ludowych i patrtyyzanckich, czyli tych, które kojrzymy z polskością. No, może z wyjątkem "Va, pensiero" Verdiego. Ale i ta chóralna aria z "Nabucco" ma uniwersalny patriotyczny wydźwięk. No i na "Gaude Mater, Polonia" publiczność powstała, jak nakazuje tradycja.
W tak zwanym międzyczasie, 3 czerwca w hali sportowej ZSBiO inny rodzaj muzyki, choć pokrewny: arie operowe i operetkowe w wykonaniu solistów Polskiej Opery Kameralnej. Mieszkańcy Biłgoraja mają małe szanse na stały kontakt z muzyką klasyczną, więc zawsze to jakaś niecodzienna okoliczność posłuchać przynajmniej operetki. Założyciel POK, Kazimierz Kowalski (bas) oraz soliści: Małgorzata Kulińska (sopran), Andrzej Niemierowicz (baryton), Zbigniew Niewiadomski (tenor) przy elektroniczno-fortepianowym akompaniamencie Ewy Szpakowskiej w programie zatytułowanym "W krainie uśmiechu" zaśpiewali znane arie ze "Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki z piękną arią Stefana i dowcipną arią Skołuby "Ten zegar stary", "Księżniczki czardasza" Imre Kalmana czy "Barona cygańskiego" Johanna Straussa. Panowie zdecydowanie lepiej wypadli niż pani. Pięknym głosem tenorowym zabłysnął Zbigniew Niewiadomski tak w ariach, jak w operowej wersji "Love me tender" Presleya.
Za mankament można uznać, że koncert był za krótki, zaledwie godzinę, ale i tak publiczność się dobrze bawiła, śpiewając na koniec razem z solistami.