8 gru 2016

Głos z Płocka

    Otrzymałam właśnie pokonkursowy almanach "O Liść Dębu" z Płocka. Wewnątrz jest zamieszczony mój wiersz "aleja róż", pięknie zasygnalizowany we wstępie przez Bohdana Urbankowskiego. Taka minirecenzja, która cieszy i zachęca do pisania :-)

"... chciałbym zwrócić uwagę na jeden z najlepszych wierszy, jakie na nasz konkurs napłynęły: aleja róż pióra (Iwony - autor opuścił moje pierwsze imię, dopisek I.D.S.) Danuty Startek. Podwójnie trudny, bo o miłości cudzej, do tego o miłości starych ludzi. Wiersz o miłości, która nie zestarzała się wraz z nimi" (Bohdan Urbankowski)

aleja róż

idą pod rękę
on ciągnie na kółkach  torbę na zakupy 
on niesie w szarym papierze pakunek pod pachą
przez grube okulary wypatruje wolnej przestrzeni
na zatłoczonym chodniku
a chmury nad nimi nabrzmiałe
szarpnięte podmuchem ronić zaczęły
ona przystaje puszczając jego ramię
wyjmuje parasolkę z torby na kółkach
on odwraca się z niepokojem
odbiera szamocącą się na wietrze parasolkę
i otwiera z tryumfem nad siwymi głowami obojga
idą przytuleni
on tylko kwiaty widzi purpurowe
ostatnim ogniem jesieni rozkwitłe wzdłuż alei
ona wychylona jakby chciała zerwać się do tańca
zostawia za sobą spadające jesienne płatki róż
on powoli  i ostrożnie stawiając kroki
jakby nie chciał strącić ostatniego płatka z jej sukni
idą razem
do zielonego światła które ich poprowadzi
na drugą stronę


XXVIII edycja Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Władysława Broniewskiego "O Liść Dębu". Wiersze nagrodzone. Książnica Płocka. Płock 2016.

3 gru 2016

Aleksander Fredro na scenie BCK

     Na scenie BCK kolejny klasyk polskiego teatru: Śluby panieńskie Aleksandra Fredry trafia do widzów w myśl powiedzonka Jowialskiego: Znacie? To posłuchajcie. Tak, znamy, znamy, ale z przyjemnością posłuchamy, przypominając sobie wspaniałą polszczyznę i rytm komediowego języka hrabiego Fredry. Sztuka wystawiona po raz pierwszy we Lwowie w 1833 roku naiwnością dziewczęcych ślubów "nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną" w czasach współczesnej wyzwolonej obyczajowości byłaby zbyt anachroniczna, gdyby nie cudzysłów towarzyszący aktorskim interpretacjom postaci bohaterów. Szczególnie w grze Roberta Kurasia widoczne było piętrowe zmaganie się z postacią. Jego Albina w ogóle nie można była odczytywać serio. Aktor karykaturalnie przerysował zachowania bohatera, każąc mu zamaszyście zarzucać grzywą włosów i spoglądać na Klarę wzrokiem zahipnotyzowanego idioty, a nie zakochanego bez wzajemności nieszczęśnika. Podobne wrażenie sprawiał Damian Kret w roli Gucia, w czym sekundował mu Stefan Szmidt jako Radost. Bohaterowie komedii mówią językiem Fredry, dialogiem sprzed prawie dwustu lat, ale zachowują się bardzo współcześnie, nie traktując poważnie własnych słów. Alina w interpretacji Magdaleny Maścianicy sprawia wrażenie, że dobrze się bawi ukrywając przed wszystkimi, nawet przed najlepszą przyjaciółką Klarą, swoje prawdziwe myśli i biorąc udział w szopce pod nazwą "nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną". Klara natomiast, w obliczu klęski swojej na pozór niewzruszonej emancypacji, nie tyle rozpacza z powodu groźby wydania za mąż za Radosta, ile z powodu dojmującego poczucia przegranej w starciu z intrygą Gucia. Spektakl wzięty niejako w całości w wielki cudzysłów stroną komiczno-karykaturalną przemawia do młodszego czytelnika, dla którego jest to pierwsze spotkanie z utworem Fredry, niepoprzedzone lekturą tekstu. Można bowiem całość odczytać jako żartobliwą zabawę w stylu: pokażemy wam, jak to dawniej bywało. Z dzisiejszego punktu widzenia było zaś po prostu śmiesznie.

Aleksander Fredro: Śluby panieńskie
reż. i inscenizacja - Stefan Szmidt i Alicja Jachiewicz

obsada:
Pani Dobrójska - Alicja Jachiewicz
Radost - Stefan Szmidt
Magdalena Maścianica - Aniela
Natalia Matuszek - Klara
Damian Kret - Gustaw
Robert Kuraś - Albin
Andrzej Kobielski - Jan

BCK, 27 listopada 2016

18 lis 2016

Nowe strony

      Po prawej stronie na pasku zamieściłam strony do swoich tomików poetyckich. Przy każdym podaję spis wierszy, zdjęcie okładki i utwór, z którego zaczerpnęłam tytuł do całego tomiku. 

14 lis 2016

Na 10-lecie poetyckiego turnieju

    Z okazji dziesiątej edycji Turnieju Poetyckiego "Orzech" im. Jerzego Kozarzewskiego, rozgrywanego w Nysie, ukazała się antologia nagrodzonych w kolejnych latach utworów. Za wiersz tolle lege otrzymałam w 2010 r. trzecią nagrodę. 

tolle lege

pisał je wiatrem pisał je ogniem
łuną na niebie
pisał je hukiem pisał lawiną
błyskawicą
cisza pustyni ciężarem kamieni
pisał wędrówką pisał wygnaniem
rękami siewców
ochrypłym gardłem wołających
pisał je zorzą pisał je świtem
słońca zachodem podniebną tęczą
trzepotem skrzydeł

palcem na piasku
milcząc

pisał


Orzech. Antologia I - X edycji Turnieju Poetyckiego im. Jerzego Kozarzewskiego. Nysa 2016

24 paź 2016

aleja róż

      aleja róż

idą pod rękę
on ciągnie na kółkach  torbę na zakupy
on niesie w szarym papierze pakunek pod pachą
przez grube okulary wypatruje wolnej przestrzeni
na zatłoczonym chodniku
a chmury nad nimi nabrzmiałe
szarpnięte podmuchem ronić zaczęły
ona przystaje puszczając jego ramię
wyjmuje parasolkę z torby na kółkach
on odwraca się z niepokojem
odbiera szamocącą się na wietrze parasolkę
i otwiera z tryumfem nad siwymi głowami obojga
idą przytuleni
on tylko kwiaty widzi purpurowe
ostatnim ogniem jesieni rozkwitłe wzdłuż alei
ona wychylona jakby chciała zerwać się do tańca
zostawia za sobą spadające jesienne płatki róż
on powoli  i ostrożnie stawiając kroki
jakby nie chciał strącić ostatniego płatka z jej sukni
idą razem
do zielonego światła które ich poprowadzi
na drugą stronę


Wiersz zakwalifikowany do druku w almanachu pokonkursowym XVIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Władysława Broniewskiego "O Liść Dębu", Płock, 18 października 2016

17 sie 2016

jasna noc

jasna noc
bez błądzenia po ścieżce 
prosto do drzwi



7 sie 2016

upał

upał
w ogrodowym wodopoju
kos bierze kąpiel

19 lip 2016

aforyzmy 9

Kiedy zgasisz rażące światło swojego egotyzmu, zobaczysz dookoła prawdziwe gwiazdy.

Zmieniając siebie, zmieniasz świat. Doskonaląc siebie sprawiasz, że  świat staje się odrobinę doskonalszy.

Przedzierając się przez nieprzetarte szlaki zostawiamy po sobie najwyraźniejszy ślad.

Im więcej poklasku, tym mniej rzeczywistości.

Tylko w ciemności nasza twarz przybiera prawdziwy kształt.

Im grubsza książka, tym więcej przemilczeń między wierszami.

Pamiętając o zmarłych utwierdzamy się w przekonaniu, że jeszcze żyjemy.

Jak łatwo wyobrazić sobie, że ktoś ma więcej i żyje lepiej; jak trudno zrozumieć, że ktoś ma mniej i gorzej ode mnie.

Teoretycy przewidują optymistyczny koniec, praktyk widzi trudny początek.

Kto jest zawsze przeciw, nie wie, co to znaczy "razem".




20 cze 2016

na ścieżce


na ścieżce
kos patrzy na intruza
zejdę mu z drogi ;-)

5 cze 2016

Poetycki duet Elżbiety i Jacka

       Kulturalny kalendarz Biłgoraja wzbogacił się o kolejne przedsięwzięcia: Noc Kultury i Noc Bibliotek, które odbyły się tym razem jednocześnie - 4 czerwca. Z tej okazji w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece na autorskim spotkaniu zaprezentował się poetycki duet: Elżbieta Sokołowska i Jacek Żybura, promując pierwszy wspólny tomik Wczorajszy zapach, wczorajszy kształt wydany w ubiegłym roku.  
         Od lat znam Jacka Żyburę i jego twórczość. Czytam jego wiersze i opowiadania. Poezja Jacka jest wymagająca, czasami trudna, porusza tematykę egzystencjalną, ale bywa też malownicza, zniewalająca wyszukaną metaforyką. Niektórzy nazwaliby ją mroczną. Mnie się podoba i daję się wciągnąć w wyraźnie słyszalne rytmy przemijania. Tak, to jest poezja o przemijaniu, o stałym przechodzeniu z czasu teraźniejszego w przeszły. Taki poetycko przetwarzany motyw vanitas. 
        W prozie Jacek Żybura posługuje się spersonalizowana narracją budującą napięcie. To zastanawiające, że na pozór nie ma w nich wyrazistej, szybkiej, spektakularnej akcji, a tak naprawdę cały dramat rozgrywa się w psychice bohatera/narratora, na styku między światem realnym a reakcją bohatera na niego, na świat, który jest dla niego niezrozumiały, groźny lub tajemniczy. 
       Elżbietę Sokołowską znam jeszcze dłużej (nie zdradzę, ile lat). Nie wiedziałam jednak, że pisze wiersze. I oto wyciągnęła je z szuflady, pokazała światu. Zaskoczyła mnie, nie powiem, bardzo pozytywnie. Jej wiersze są zupełnie inne niż Jacka. Bardziej bezpośrednie  w nazywaniu uczuć, z wyeksponowanym "Ja" lirycznym. Bohaterka wierszy Elżbiety to kobieta rozliczająca się z miłością, tęsknotą, poszukująca swojego miejsca i swojego prawdziwego oblicza. Prowadzi nas meandrami swoich emocji w procesie nadawania sobie i światu właściwych nazw, powiedzielibyśmy: imion rzeczy - jak biblijny Adam - poprzez słowa nadaje sens rzeczywistości. 
        I oto tych dwoje spotkawszy się, wydało wspólny tomik Wczorajszy zapach, wczorajszy kształt (Warszawa 2015). Na spotkaniu autorskim opowiadali o pracy nad tomikiem, dobieraniu tekstów, układzie, wzajemnym czytaniu i krytyce. Wiersze Elżbiety i Jacka ułożone zostały na przemian, kilka tekstów jego, kilka jej, dobranych według autorskiego klucza. Ten klucz dopiero będę odkrywać, czytając całość, oni sami twierdzą, że chodziło o podobieństwo tematyki. Niemniej już teraz po pobieżnej, wyrywkowej lekturze widać, że wiersze Jacka, jak zawsze, są rozpoznawalne poprzez metaforykę, ukrytą, a wyczuwalną rytmizację, nastrój. Wiersze Elżbiety są bardziej intymne, spersonalizowane, sensualistyczne, erotyczne.
       Refleksje obecnych wczoraj na spotkaniu czytelników w jednym były podobne, że lepiej czytać osobno wiersze Elżbiety jako całość, a osobno Jacka. Niejako wbrew tomikowemu układowi sugerującemu czytanie na przemian. To chyba nie ma, jak sądzę, aż takiego znaczenia. Element eksperymentu widoczny w zestawieniu tak odmiennych poetyckich języków, osobowości i wrażliwości artystycznej, sam w sobie jest pociągający.
        Delikatny erotyzm wiersza sukienka Eli Sokołowskiej stanowi tło dla rozwoju emocji: od pełnych nadziei obietnic i niecierpliwego pożądania do gorzkiego smaku rozczarowania. Indywidualna historia podmiotu lirycznego, kobiety dokonującej rozrachunku ze wspomnieniami, prowadzi do uniwersalnej refleksji o utracie złudzeń. Wszystko odbywa się bez krzyku, bez rozpaczy. Wyciszona refleksja, być może któregoś poranka przy kawie, otwiera oczy na prawdziwą relację między bohaterami, uczestnikami minionych zdarzeń. 

Elżbieta Sokołowska - sukienka

przy stole nakrytym
wspólnymi chwilami
ubrana w obietnice trwania
z włosami przewiązanymi
zmysłami
niecierpliwie wierzyłam
że szczęście
zwane pożądaniem
nie straci smaku

nocą zrywałeś kwiaty
z łąki na mojej sukience
pachniały rozkoszą

uschły rano z braku czułości
i obudziłam się naga

w południe
bezdomna samotność
skosiła trawę z mojej sukienki
twoje usta miały zapach siana

          W poniższym wierszu Jacka - Słoneczniki -najpierw uderzył mnie jego rytm, naturalna melodia języka przypominająca Czechowicza. Podkreślone paralelizmami trwanie słonecznikowego życia zostaje nagle złamane urywanym staccato. Po nim następuje końcowa refleksja w klamrowym powtórzeniu pierwszego wersu, uzupełnionego wanitatywną konkluzją o przemijaniu, przypominającą Villonowskie ubi sunt? Obrazowanie metaforyczne z kolei nieodparcie nasuwa skojarzenia z językiem Schulza: otchłań wszystkich dni, zwiotczałe liście ramion, migdałowe oczy owadów. Z kolei nicość w trwodze zdziwienia wprowadza czytelnika poza granice realizmu. Jak w Leśmianowskich zaświatach nicość ma formę i swoje równoległe toczy życie. W momencie spotkania dwóch światów: realnego i niewidzialnego okaże się, który przetrwa. 

Jacek Żybura - Słoneczniki

Słoneczniki słońcem kwitnące okręgi
w płaskich talerzach ciasno stłoczone serca

nieme łodygi pełne włókien sekretów
ruszają całe w blasku zielonych szat
przez królestwo światła
przez fale miękkiego błękitu
po łące z niebieskiej wełny
po łące z mleka i pszczół
naprzeciw komety życia i śmierci
naprzeciw okrutnej prawdzie

zanim zostawią za sobą
diamentowe niebo i chaos galaktyk
żywiołów przestrzeń i otchłań wszystkich dni
zanim nicość w trwodze zdziwienia
obejmie za pokorne szyje
jeszcze całe w wonnym uśmiechu lata
jeszcze odziane w migdałowe oczy owadów i strojne motyle
jeszcze słyszą jak ziemia oddycha miłością i nocą

nasycone istnieniem i sensem
wabią wróble zmysłową geometria nasion
pozdrawiają życiem krajobraz atomów i rzeczy
podziwiają welony nocnych gwiazd

i nagle stają
jak wspomnienie
znieruchomiałe
zwiotczałe liście ramion
wsparły o kolumn płomienny płot

Słoneczniki słońcem kwitnące okręgi
cóż po was zostanie w brzuchu nieszczelnej planety

8 maj 2016

Duch prawosławnej pieśni

        Kultura prawosławia na dobre zadomowiła się w Biłgoraju, czego kolejnym dowodem był piątkowy koncert Męskiego Chóru Perfectum działającego przy Dziesięcinnym Monasterze w Kijowie. Cerkiew Dziesięcinna w Kijowie jest - a właściwie była - najstarszą kamienną chrześcijańską świątynią na Rusi powstałą w latach 989 - 995. Zburzona przez Mongołów, została odbudowana w wieku XIX, a ta z kolei ponownie zburzona w czasach stalinowskich. Obecnie na miejscu dawnej świątyni prowadzone są prace archeologiczne, a w pobliżu wybudowano drewniany Dziesięcinny Monaster Narodzenia Matki Bożej.
       Chór od kilku lat stale koncertuje w Polsce, zapraszany przez prawosławne parafie na uroczystości religijne i przez instytucje kulturalne na festiwale i koncerty. Występował kilkakrotnie  Lublinie, Tomaszowie Lubelskim, na Białostocczyźnie, a 6 i 7 maja uświetniał w Biłgoraju jubileusz dziesięciolecia odnowienia prawosławnej parafii i związanej z tym budowy cerkwi pod wezwaniem św. Jerzego przy ul. Tarnogrodzkiej.
         Piątkowy koncert z trudem pomieścił w sali kameralnej BCK słuchaczy zainteresowanych cerkiewnym śpiewem a cappella o wschodnio-bizantyjskich korzeniach. Panowie w sześcioosobowym składzie w pierwszej części koncertu zaprezentowali maestrię liturgicznego śpiewu polifonicznego związanego z duchem Wielkanocy, a w części drugiej popularne pieśni kozackie i ludowe. W części wielkanocnej mieliśmy okazję posłuchać obrzędowego sakralnego języka cerkiewnego wywodzącego się ze staro-cerkiewno-słowiańskiego. Dobrym przykładem obecności tego języka w mowie współczesnej może być słowo ikonopiścy (na określenie twórców ikon i fresków w nowej cerkwi) kilkakrotnie użyte we wprowadzeniu do dziejów obecności prawosławia w Biłgoraju. 
       Jak wspomniałam, panowie śpiewali a cappella. Wyraźnie dominujący był pierwszy z lewej tenor, a w wielu fragmentach pozostali tworzyli malownicze wielogłosowe tło. W części sakralnej jednak żaden z wykonawców nie miał wychodzić przed szereg i zbierać pochwał dla siebie, gdyż były to pieśni ku chwale Boga. Dlatego nawet się nie kłaniali mimo gromkich oklasków, wychodząc  z założenia, że aplauz widowni jest skierowany wobec Najwyższego. Dopiero w części drugiej, świeckiej, utwory zostały tak dobrane, aby poszczególni śpiewacy mogli zaprezentować swoje umiejętności w solówkach. Wszyscy z łatwością rozpoznaliśmy piosenkę o Suliko znaną z licznych wykonań. Tutaj popisywali się tenorzy. Podobnie jak w znanej z polskiej wersji śpiewanej przez Lubelską Federację Bardów balladzie o Atamanie. Tym razem usłyszeliśmy ją w wersji ukraińskiej. Słuchacze się rozkręcili na dobre (a w pierwszym rzędzie siedział ordynariusz Prawosławnej Diecezji Lubelsko-Chełmskiej,  arcybiskup Abel). Były jeszcze piosenki o charakterze ludowym i o miłości, znowu popisywali się tenorzy. Ale kiedy wcześniej nie prezentujący się solowo śpiewak zaintonował Nie dla mienia, po wszystkich rzędach z żeńską publicznością przeleciał szmer zachwytu. Tę kozacką pieśń często wykonują piosenkarze o wyższym, tenorowym głosie, ale kijowski chórzysta zaprezentował taki piękny bas-baryton, że żadne inne mu nie dorównuje. 

      Na koniec malutkie nagranie w wykonaniu Perfectum:

Budte zdorowy

7 maj 2016

sfrunęło

sfrunęło
w starym polnym krzyżu
ptasie gniazdo

24 kwi 2016

w ziemi

w ziemi
ziarenka i cebulki
a w pierwiosnku trzmiel

22 kwi 2016

chłodny poranek


chłodny poranek
zanim wzrośnie hałas
czas na kawę

19 kwi 2016

nad herbatą


nad herbatą
znikają obłoczki
cisza przed burzą

18 kwi 2016

poranne kałuże

poranne kałuże
po wczorajszym słońcu
ani śladu

10 kwi 2016

mżawka

mżawka
nasłuchuję kiedy drozd
ogłosi słońce

22 mar 2016

Tadeusz Kościuszko na scenie BCK

         Lekcja polskiego Anny Bojarskiej po raz pierwszy zaistniała na scenie w 1988 roku w Teatrze Powszechnym. Treść dramatu pierwotnie pojawiła się w eseju Bojarskiej Śmierć Kościuszki, który Łomnicki zaadaptował jako monodram. Andrzej Wajda zachęcony przez niego do zapoznania się z tekstem, namówił Annę Bojarską do napisania sztuki, którą potem wyreżyserował, obsadzając w rolach głównych Tadeusza Łomnickiego w roli Kościuszki i Joannę Szczepkowską jako Emilię Zeltner. Treścią dzieła są ostatnie lata życia Naczelnika Powstania spędzone w Szwajcarii w Solurze.
         Fundacja Kresy 2000 przygotowała nową realizację dramatu, którego reżyserii podjął się Zdzisław Wardejn, występujący także w roli głównej. Przedpremierowy pokaz dla sponsorów, dziennikarzy, recenzentów i ludzi kultury miał miejsce w niedzielny wieczór, 20 marca.
           Lekcja polskiego rozgrywa się w Szwajcarii, w Solurze. W wynajętym mieszkaniu starszy pan udziela Emilii, młodej córce gospodyni lekcji historii, geografii i, na życzenie samej zainteresowanej, polskiej gramatyki. Bohater, którego nazwiska na początku nie poznajemy, opowiada o powstaniu kościuszkowskim, o roli Tadeusza Kościuszki, jego przysiędze na Rynku w Krakowie, o rosyjskim więzieniu. Drażnią go pytania młodej panny, ale opowiada o swojej pierwszej miłości. Był nikim, gdy zakochał się w arystokratce z wzajemnością z jej strony. Chcieli razem uciec, ale rzecz się wydała i pechowego absztyfikanta służba obiła kijami na oczach panny. Koniec idylli.
      W scenie drugiej starszego pana odwiedza dama - wkracza arystokratka, księżna Lubomirska. W scenie pełnej napięcia dama wita gospodarza jego prawdziwym nazwiskiem: Generale Kościuszko! Młoda panna otwiera oczy ze zdumienia: to on, ten miły starszy pan, który wynajmuje mieszkanie u jej matki, opowiadał cały czas o sobie! Stary, schorowany Kościuszko również zaniemówił i dopiero młoda uczennica po cichu mu przypomina, że powinien dostojną księżnę poprosić, żeby usiadła.  Księżna po kobiecemu odczytuje uporczywe wpatrywanie się gospodarza w jej twarz: Wiem, jestem stara, na co Kościuszko odpowiada: Oboje jesteśmy starzy, tyle czasu upłynęło. Tak, to ona była jego pierwszą młodzieńczą miłością.
      Sztuka Anny Bojarskiej Lekcja polskiego jest gorzkim portretem zbiorowym Polaków kreślonym subiektywnym spojrzeniem byłego Naczelnika, bohatera Stanów Zjednoczonych, więźnia carów, zapomnianego przez rodaków starego mieszkańca Solury, którego ostatnie słowa przed śmiercią brzmią finis Poloniae! Tadeusz Kościuszko Zdzisława Wardejna patrzy na swój udział w historii bez sentymentu. Czasem zdobywa się na gorzką autoironię. Z pieniędzy wypłaconych mu przez cara za złożenie przysięgi lojalności nie zrobił użytku dla siebie, nie wziął ani kopiejki. Odesłał je carowi, ale ten nie przyjął i leżą sobie w angielskim banku. Zapisuje je więc w testamencie: połowę dla przyjaciela, a połowę na posag dla swojej uczennicy, żeby mogła wyjść dobrze za mąż i zostać hrabiną.
       Ostatnia scena rozgrywa się po śmierci Tadeusza Kościuszki. Polacy, reprezentowani przez generała Paszkowskiego (Stefan Szmidt) oraz księżną (Alicja Jachiewicz) muszą się zmierzyć z wizerunkiem bohatera narodowego w pantoflach: siedzącego przy klawesynie, komponującego walce i polonezy, robiącego na szydełku. Nie ma w tym nic z patetycznej wielkości, w jakiej chcieliby go widzieć. Tymczasem taki portret przedstawia im we wspomnieniach hrabina, której ojciec pojechał z trumną do Krakowa na pogrzeb. Wrócił przerażony, bo okazało się, że Polacy nie wiedzieli, że ich wielki wódz w ogóle jeszcze żyje! Myśleli, że umarł, zginął i teraz nie mogą przeboleć, że przeżył upadek powstania i lata carskiego więzienia. To takie niebohaterskie.  Jego ciało zawieziono do Polski, ale serce w urnie ofiarowano hrabinie, dawnej uczennicy. Rozmowy nad urną dotyczące kwestii nagrobka i symbolicznego pochówku w Solurze stają się kolejną scenką obrazującą charakter Polaków.
         Reżyseria Zdzisława Wardejna, ascetyczna w obsadzie (mniej osób niż w oryginalnym dramacie), koncentruje się na rozrachunku Tadeusza Kościuszki z własną legendą. Poznajemy bohatera komponującego walce i polonezy, wyszywającego i dziergającego na szydełku, pogodzonego z własnym losem, ale gorzko oceniającego miejsce Polaków w Europie i postawę Europy wobec Polski. Nić zafascynowania i miłosnego zauroczenia miedzy 70-letnim wodzem a młodą Emilką, której Kościuszko zapisał w testamencie swoje serce, został zaledwie zaznaczony delikatnie. Ostatecznie przecież, dzięki posagowi ufundowanemu przez starego weterana, Emilia Zeltner ( w tej roli Natalia Matuszek) zostaje hrabiną.
         Spektakl kończy gorzkie proroctwo zacytowane przez hrabinę z wiersza Norwida, napisanego przecież o ile później. Jest to jej odpowiedź na zabiegi obecnych w Solurze Polaków, aby zgodziła się pochować serce Tadeusza Kościuszki w przygotowanym wielkim grobowcu, z pomnikiem w kształcie kuli ziemskiej, patetycznym stosownym napisem. Chcecie to zrobić - zapowiada bohaterka - aby można było napisać:
Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwóch stronach gniecie,
Bez miejsca pierwej...

           Rzecz cała jest bardzo kameralna, rozgrywa się w niewielkim pokoju, salonie wynajmowanym przez bohatera w solurskiej kamienicy. Tutaj zamknęło się całe życie Tadeusza Kościuszki, bohatera zapomnianego przez własny naród. Mimo to tematem rozmów są przede wszystkim sprawy Polski, powstania, klęski, wiezienie, kolejni carowie i władcy świata. Jak twierdzi matka Emilii, Polska wyziera z każdego kąta. Interesującym wydaje mi się zestawienie na ścianach salonu owalnego portretu Tadeusza Kościuszki i dokładnie na wprost lustra również w owalnej ramie. Rozmowy z młodą szwajcarską dziewczyną, opowieści prowokowane jej dociekliwymi pytaniami, są jak odświeżające oglądanie się w lustrze. To my mamy tak na siebie spojrzeć, dostrzegając wszelkie swoje wady, małości, megalomanię, słomiany zapał - wszystko to, co tak często wytykali nam nasi wielcy pisarze. Na ich tle bohater dramatu pozostaje postacią wyjątkową, pokazaną od strony prywatnej, wyciszonej, a wciąż myślącej tylko o ojczyźnie. I w porównaniu z nim, przeglądając się w nim jak w lustrze
Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli, 
bośmy się duchem bożym tak popili (...)
Teraz jesteśmy z ducha wytrzeźwieni,
Bracia rozumni - czciciele pieczeni....
(Juliusz Słowacki)

Anna Bojarska: Lekcja polskiego
Fundacja Kresy 2000 
Scena Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu
Reż. Zdzisław Wardejn 
Obsada:
Tadeusz Kościuszko - Zdzisław Wardejn
Emilia Zeltner - Natalia Matuszek
Księżna Lubomirska - Alicja Jachiewicz
Generał Paszkowski - Stefan Szmidt
Weteran - Andrzej Kobielski
Muzyka - kompozycje petersburskie przypisywane Tadeuszowi Kościuszce
w wykonaniu klawesynowym Władysława Kłosiewicza i Kwartetu Prima Vista



Tadeusz Kościuszko i jego uczennica - Natalia Matuszak i Zdzisław Wardejn. Fot.  Janusz Ogiński



Dawna miłość - Alicja Jachiewicz i Zdzisław Wardejn. Fot. Janusz Ogiński



Rozmowy nad urną z sercem Tadeusza Kościuszki - Natalia Matuszak, Alicja Jachiewicz, Stefan Szmidt. Fot. Janusz Ogiński

10 mar 2016

Polscy emigranci piszą książki

          Czwartego marca w Biłgorajskim Centrum Kultury miało miejsce spotkanie autorskie z Agnieszką Korzeniewską, pochodzącą z Siemiatycz autorką dwóch książek: Zabiorę Cię jesienią do Brukseli i W deszczu tańcz. Najpierw w arcyciekawej osobistej opowieści pani Agnieszka opowiadała historię wyjazdu dziewczyny z Podlasia do Brukseli, aklimatyzowania się w europejskiej stolicy, dojrzewania do decyzji o pozostaniu tam na stałe oraz genezę obu książek. 
       Autorka nie unikała odpowiedzi na trudne pytania o problemy obywateli Belgii z muzułmańskimi migrantami, wzajemne relacje na przykład w pracy, dzieliła się własnymi obserwacjami i doświadczeniami, opowiadała o reakcjach towarzyszących ubiegłorocznym jesiennym zamachom w Paryżu i realiach życia podczas ogłoszonego wówczas w Brukseli najwyższego stopnia zagrożenia terrorystycznego. Świadectwo osoby tam mieszkającej ma większą wartość emocjonalną i bardziej porusza wyobraźnię niż fakty podawane przez agencje informacyjne. Choćby dlatego warto było na spotkanie się udać.
        Wyszłam stamtąd także z nowym nabytkiem, książką o Brukseli. Poznawanie innych krajów i miast widzianych oczami podróżników, turystów, wieloletnich mieszkańców, obserwatorów życia codziennego to jeden z ciekawszych reportażowych czy wspomnieniowych wątków. Toteż z zainteresowaniem zagłębiłam się w lekturze i - muszę przyznać - dzięki sprawnej, nieprzegadanej narracji, a zarazem widocznej w opowieściach o ludziach ciepłej i życzliwej światu postawie samej autorki, popadałam to w zadumę, to w zachwyt, to w liryczne wzruszenia.
         Zaletą książki jest jej osobisty, aczkolwiek pozbawiony ckliwości ton. Agnieszka Korzeniewska oprowadza czytelnika po uliczkach, zaułkach, zaprasza do ulubionych kawiarni, parków i dzielnic. Równolegle snuje życiowe opowieści i ludziach, o konkretnych postaciach, które w Brukseli znalazły swoje miejsce na stałe bądź tylko tymczasowo. Bohaterowie przewijający się na kartkach książki są całkiem zwykli i niezwykli zarazem: dwaj sąsiedzi z zapałem pilnujący jej domu, gdy pozostaje pusty na czas wyjazdu jego mieszkańców, polski Żyd, lekarz, co tydzień przychodzący "na herbatkę", a przy tym niewzruszenie inkasujący opłatę za "niezamawianą" wizytę lekarską, pani Bolle udająca się na zakupy do miasta w jednym kapciu z powodu spuchniętej nogi, Julka, która dzięki uporowi wbrew wszystkim i wszystkiemu zdobyła wymarzoną pracę, zakochana Nataszka opuszczająca w skrajnym psychicznym wycieńczeniu męża... Najbardziej wzruszyła mnie opowieść o Malwince, dziewczynie piekarza, piszącej niesamowite teksty do szuflady. Prosty chłopak, piekarz, widząc, że Malwinka po pracy nocami tyle pisze do szuflady, w tajemnicy wysłał jej teksty do kilku renomowanych redakcji w Paryżu. Nadeszły trzy propozycje współpracy literackiej z jego Malwinką i dlatego postanowili zostawić piekarnię i wyruszyć w nowy świat, nowe życie.
       Agnieszka Korzeniewska przeplata opowieści o ludzkich losach z refleksjami o historii miasta, obyczajach mieszkańców, podziwianych zabytkach, prowadząc nas bardzo osobistymi szlakami. Warto podążyć jej śladem, poznając smaki, zapachy, kolory i atmosferę Brukseli poznawanej oczami Polki, która z rodzinnego Podlasia zabrała do stolicy Europy dwa przygarnięte psy. Jest to książka bardzo prywatna i zarazem otwierająca na drugiego człowieka. Ciepła i delikatna, nienużąca i z nutą łagodnego humoru. Chciałoby się tylko, żeby korekta językowa była nieco lepsza, bo łapię się na tym, że chwytam długopis i poprawiam sama.
       Niestety, Biłgorajskie Centrum Kultury nie stanęło na wysokości zadania ani nie umiało zachować się jak na gospodarzy spotkania przystało. Na stronie BCK nie było absolutnie ŻADNEJ informacji o planowanym spotkaniu i promocji książek Agnieszki Korzeniewskiej. Informacji takiej nie było także na biłgorajskich portalach informacyjnych. Doprawdy kuriozalne, że dowiedziałam się o nim dzięki znajomej z Warszawy, która dzień wcześniej przysłała mi wiadomość na prywatną pocztę. Brak informacji sprawił, że na spotkanie przyszło ... 5 osób, w tym jedno dziecko z mamą. Chyba do dobrych obyczajów gościnności należy również przywitanie osoby, która przyjeżdża z daleka i przedstawienie jej słuchaczom. Tymczasem nie pojawił się NIKT z pracowników BCK, kto pełniłby rolę gospodarza. Czyżby to oznaczało, że Biłgorajskie Centrum Kultury gospodarza nie ma i każdy wedle swojego widzimisię  może sobie wejść i bez porozumienia z nikim po prostu urządzić cokolwiek wedle uznania? Byłam i jestem zbulwersowana zaistniałą sytuacją. Niestety, podejrzewam, że jest to skutek od dłuższego czasu dającego się zauważyć lekceważenia ludzi kultury niezwiązanych formalnie z ową instytucją, a szczególnie zaś marginalizowania twórców pióra. Nie od dziś widać, że włodarzom szumnej instytucji kulturalnej nie po drodze z pisarzami czy poetami. Bo o ile na spektakle teatralne można jeszcze liczyć, odbywają się też koncerty, to promocja literatury, zwłaszcza tej dobrej, ponadregionalnej zwyczajnie wykracza poza zainteresowania pracowników BCK. Wielka szkoda.

Agnieszka Korzeniewska: Zabiorę Cię jesienią do Brukseli. Wydawnictwo Bee The Adventure Ltd. 2015.

10 lut 2016

pada? nie pada?

pada? nie pada?
ciemnieją chmury
coraz niżej

2 lut 2016

Jasełka agenturalne

     Na zakończenie bożonarodzeniowego sezonu w ostatnia niedzielę stycznia Scena Amatora BCK wystawiła jasełka "Na wyścigi do Betlejem" na podstawie scenariusza Karola Mastalerza i w reżyserii Alicji Jachiewicz-Szmidt. Mastalerz jest autorem unowocześnionej, pełnej humoru wersji ewangelicznej opowieści, w której osią dramatyczną jest najpierw wyścig pasterzy z królami, następnie zaś pościg Herodowego Hetmana, który wstrząśnięty rozkazem zabicia betlejemskich dzieci zamierza porwać Jezusa, aby go uratować z rzezi. Hetmana ubiegła Jagna, wścibska służąca, która jak profesjonalny szpieg nagrywa rozmowę Heroda z Hetmanem i w te pędy biegnie ostrzec Świętą Rodzinę o grożącym niebezpieczeństwie. Dopełnieniem metody podsłuchowej (skąd my to znamy?) jest nieoczekiwane ujawnienie się dwóch Pasterzy jako wyspecjalizowanych agentów,  z których jeden przedstawia się: My name is Maciek, James Maciek wymachując stosownym pistoletem i zakładając ciemne okulary (skąd my to znamy?) ;-)
        A więc Pasterze są przebrani, Hetmana pacyfikują jako terrorystę (zanim zostanie uznany za niewinnego), Jagna przedstawia się jako wykwalifikowana pomoc domowa wyposażona w ukrytą kamerę, Herod jest przygłupim nieco satrapą, który odwiedzających go Królów, co za gwiazdy szli ogonem/ nie, nie byli niebezpieczni/ to wariaci jacyś śmieszni ewidentnie lekceważy. Trzeba iście diabelskiej cierpliwości (w roli diabła rewelacyjny, chyba najlepszy  z całej obsady, Sławomir Pluta), aby wytłumaczyć zaślepionemu władcy rzeczywistą skalę zagrożenia. Na szczęście wplecione w tekst tradycyjne polskie kolędy łagodziły farsowy charakter fabuły, nie pozwalając zapomnieć, że mamy do czynienia z cudem Bożego Narodzenia a nie filmem o agencie 007. 
        Scenariusz uwzględnia kilka kolęd jako przerywniki miedzy poszczególnymi scenami oraz komentarz do przedstawianych scen biblijnych. Dwa zespoły śpiewacze, Klubu Seniora "Złoty wiek" i Klubu Seniora Związku Nauczycielstwa Polskiego "Belferki", zaproponowały w zasadzie równolegle do toczącej się akcji cały repertuar polskich kolęd, w tym choreograficznie włączoną w bieg wydarzeń "Pójdźmy wszyscy do stajenki".  Spora część widowni włączała się do śpiewania, tworząc świąteczna atmosferę. Szkoda tylko, że wzorem poprzednich występów Sceny Amatora, nie było ulotek z informacjami o obsadzie. Tym bardziej, że przeważali aktorzy młodzi, w przeciwieństwie do "starej" w miarę opatrzonej i znanej ekipy, ci jeszcze z nierozpoznawalnymi twarzami i nazwiskami.
        

30 sty 2016

styczniowe słońce

styczniowe słońce
na pigwie i magnolii
pączki listków

5 sty 2016

biały trawnik

biały trawnik
na gronach jarzębiny
chmara kwiczołów