28 sty 2023

Katedry nie płoną? Malarstwo Zdzisława Beksińskiego

              Zdzisław Beksiński stworzył w swoich obrazach odrębny, rozpoznawalny świat. Świat nieustannej apokalipsy. Człowiek karłowacieje, kurczy się, usycha na szkielet, zmienia się w kupkę poskręcanych kości obciągniętych skórą lub przeobraża w rachityczny owadzi zewłok. Zanim dosięgnie go ostateczna zagłada, czasami zdąży jeszcze założyć kombinezon podobny do stroju płetwonurka z rurką dostarczającą tlen. Gdyby chciał zaś spojrzeć na świat, zobaczy wokół pustkę, jak postać stojąca na balkonie na jednym z obrazów. Obraz jak negatyw sceny balkonowej z Szekspira. Tam pożegnanie kochanków, tutaj ostatni rzut oka na pusty świat, w którym już nie ma z kim się żegnać. 
            W rekwizytorni Beksińskiego roi się od znanych kulturowych toposów: trumna, medalion, skrzydła (anielskie?), maska z dziobem ptaka - obraz dżumy, Doktora Plagi, inne maski rodem z greckich tragedii, piszczel, krzyż, sznur, czerwona wstęga ... Zestawione razem lub jako pojedynczy element kształtujący określoną wizję martwej natury w skali kosmicznej. Czasem zwielokrotnione, tworzące perspektywę nieskończoności. Zawsze niepokoją, zawsze wciągają widza w głąb odniesień prowadzących do własnych odczuć i własnych skojarzeń. Na styku artystycznej wizji wyłaniającej się z obrazu i odkodowania znaczeń przez widza dochodzi do porozumienia malarza z odbiorcą w poczuciu, że oto widzimy jak na naszych oczach dokonuje się codzienna apokalipsa, codzienne unicestwienie trwałych podstaw ludzkiej cywilizacji. 
            Ciemne korytarze nieznanych budowli pokrywają wydarte kartki i rachityczne owadzie stworzenia, grube mury i strzeliste wieże katedr rozwiewają się w dymie, rozpływają w falującą przestrzeń sinych smug, architektoniczne bryły tracą ostrość, wybebeszone krzyże odsłaniają nietrwałą strukturę belkowania lub zwiesza się na nich ażurowa konstrukcja korpusu z owadzimi długimi kończynami, ale pozbawionego dolnej części ciała, między mury katedry pozbawionej dachu wpada deszcz kamieni. Trudno oprzeć się wrażeniu, że już to widzieliśmy: w opowieściach proroków wieszczących koniec świata, w pradawnych mitach, w wierszach barokowych poetów lubujących się w gromadzeniu okropności, w sennych koszmarach. Być może nawet pewne sceny rozpoznamy jako widziane naocznie tu i teraz, tuż obok, w naszej rzeczywistości. 
            Płonące kościoły średniowiecza, gdy najczęściej drewniane narażone były na zniszczenie podczas każdej burzy, każdego wojennego konfliktu i każdej nieostrożności, wydawały się zamkniętą przeszłością przemawiającą jedynie do wyobraźni do czasu, gdy w 2019 r. dzięki transmisji na żywo mogliśmy patrzeć jak płonie katedra Notre Dame w Paryżu. Obraz ten nie dlatego był tak niecodzienny, że współcześnie kościoły nie płoną, lecz dlatego, że był to pożar symbolu europejskiej kultury. I dopiero ten spektakularny widok uświadomił wielu, że pewne wartości są bezcenne, a ich zniszczenie jest nieodwracalne. Notre Dame zostanie odbudowana, a mimo to zniszczone zostało coś, co wydawało się wiecznotrwałe. Myśl, modlitwa i praca: niematerialne fundamenty tego dzieła. Anonimowe osiągnięcie ludzkości, kogoś, "kto wymyślił tę przepaść i odrzucił ją w górę".  Ludzka praca, ludzki wysiłek włożony w zbudowanie stropu i więźby dachowej, na które przeznaczono 1300 dębów.  O wycinkę nowych dębów przeznaczonych do odbudowy trwa cały czas batalia ze środowiskami ekologicznymi, chociaż już pozyskano dwustuletnie drzewa o wymaganych wymiarach. 
           Na obrazach Beksińskiego katedry nie płoną. Ich mury i wieże nikną, rozpływają się we mgle i dymie, tracąc kontury. Tracą swój materialny wymiar. Zamieniają się w nicość. Z niematerialnego źródła - zalążka architektonicznej wizji zbudowanej na fundamencie wiary i dążenia do Boga - katedra powraca znowu w wymiar niematerialny. Kosmiczny dym zasnuwa jej wieże, filary, rozety i strzeliste mury. Zostajemy sami. Bez katedry, bez materii, bez przeszłości. Obrazy Zdzisława Beksińskiego wcale nie są fantastyczną wizją tego, co nastąpi. Przeciwnie, to wierna, niemal drobiazgowo-realistyczna dokumentacja tego, co dzieje się z nami dzisiaj. Co dzieje się z człowiekiem, w co przemienia on swój świat, swój cywilizacyjny, kulturowy dorobek i swoje dziedzictwo. 

Beksiński w Lublinie. Wystawa malarstwa w Centrum Spotkania Kultur. 9 listopada 2022 r. - 29 stycznia 2023 r. 






22 sty 2023

Obok tematu właściwego

    W książkach obok właściwego tematu zawsze pojawiają się zdania tak uniwersalne, że można je traktować jak wyimki z traktatu filozoficznego. I konia z rzędem temu, kto się domyśli, z jakiej właściwie książki pochodzą. na przykład: Pożytek z historii i historyków polega na tym, że przedstawiają nam i opowiadają rzeczy, które swój sens mogą ujawnić dopiero po setkach czy tysiącach lat. Pomijając wątpliwość, czy to akurat pożytek czy raczej paradoks, cytat ten nie pochodzi wcale z żadnej książki o historii. Roberto Calasso w "Zaślubinach Kadmosa z Harmonią" rozważa relacje między bogami greckiej mitologii a ludźmi, poruszając się bardziej w sferze niebiańskiej niż ziemiańskiej. Toteż o historii, w znaczeniu dziejów człowieka osadzonej w ściśle określonym czasie, nie ma tutaj mowy. Autor mógł więc posłużyć się hiperbolą tysięcy lat, choć żaden historyk nie zmierza przecież opisywać dziejów dla aż tak odległych pokoleń. Pisząc bowiem o historii, ma się na myśli odbiorcę (czytelnika) obecnego, aktualnie żyjącego. Perspektywa tysięcy lat dotyczyć może świadectw dawnych epok, zapisów uczestników wydarzeń, ale nie historyków sensu stricte. Refleksja Calasso pasuje więc do Tukidydesa, w mniejszym zaś stopniu do takiego choćby Galla Anonima, który pisze z określonym zamiarem to coś przemilczając, to wyolbrzymiając, to zmyślając. 

7 sty 2023

Nowy Rok bieży, w jasełkach leży

        Bieży, owszem, ale nie leży, tylko wzywa do oglądania najnowszego przedstawienia w Biłgorajskim Centrum Kultury. Jasełka według scenariusza Karola Konrada Masztalerza (przyznaję, nie znam gościa) w wersji skróconej (bo jednak znalazłam tekst w necie - tu jest wszystko), ale za to osadzonej regionalnie, w równym stopniu były śmieszne, co i kolędowo rozśpiewane. Chyba jednak na przyszłość widzom trzeba teksty rozdać, nie wszyscy znali słowa. 
        Regionalizm polski w jasełkach uobecniał diabeł Boruta - rewelacyjny stały aktor biłgorajskiej Sceny Amatora Sławomir Pluta - regionalizm w węższym zakresie przywędrował gdzieś w okolice Janowa Lubelskiego, gdzie znajdowało się Betlejem. A sala widowiskowa BCK zamieniła się w drogę tradycyjnych kolędników z Gwiazdą i zarazem w ziemsko-niebiańską przestrzeń Bożego Narodzenia. Było piekło, było niebo i była ziemia. Bóg stał się Dzieciątkiem, Człowiekiem, młody Diabeł stał się człowiekiem, a potem aniołem, młody Anioł zgubił drogę,  a Śmierć (energiczna Dorota Balicka), jak zwykle, robiła swoje, choć na początku pomyliła godziny. No ale kto by się nie pomylił, skoro bez przerwy nam czas przestawiają: z letniego na zimowy, z zimowego na letni...
       Tak właśnie w kuluarach po przedstawieniu rozmawialiśmy: gdzie jest takie drugie miasteczko w Polsce, gdzie burmistrz wraz z uczestnikami wykonuje na scenie hymn poezji śpiewanej i czasami zdarzało mu się grać na fortepianie, dyrektor jednej ze szkół średnich gra w orkiestrze dętej, polonistka z jednej ze szkół średnich gra w Scenie Amatora, a polonistka z innej szkoły pisze wiersze i wydaje tomiki. No miasto kultury pełną gębą! 
         Ech, żeby jeszcze ludzie tą kulturą byli zainteresowani!...