24 maj 2010

Plejada się zbiorowo opublikowała

     No i mamy pierwszy numer Biłgorajskich Widnokręgów. Ładne, ciepłe kolory okładki przyciągają wzrok i już pierwszego dnia poszło z mety niemal 30 ezgemplarzy. Bo i okazja ku temu była niecodzienna: Pożegnanie sitarzy - co się nazywa Żałosne. Wielkie plenerowe widowisko, jedyne takie w Polsce, organizowane dla upamiętnienia i przypomnienia sitarskiej przeszłości Biłgoraja.
     Wśród straganów znalazło się miejsce i dla poetyckiej wytwórczości. No to się pokazaliśmy. I tomiki i publikacje, znaczy piśmidła, jak to widać na zdjęciu, wystawiliśmy na sprzedaż.

Obrazy z lewej, obrazy z prawej, a w środku poetki i młodzi czytelnicy: Kornelia Dziewulska,  Iwona Danuta Startek, Marcelek Dziewulski, Halina Ewa Olszewska

     Biłgorajskie Widnokręgi składają się z czterech rozdziałów. W pierwszej kolejności prozą i poezją uczciliśmy Rok Chopinowski; dalej znalazły swoje miejsce najnowsze poetyckie dokonania członków Biłgorajskiej Plejady Literackiej, czyli Ewy Bordzań, Haliny Ewy Olszewskiej, Jacka Żybury i moje. Część trzecia zawiera recenzje książek: Zagłada Biłgoraja. Księga pamięci, Stambuł Orhana Pamuka, Madame Antoniego Libery. Część czwarta to debiutanckie publikacje młodych autorów, licealistów biłgorajskich szkół. Miejmy nadzieję, że nie ostatnie.
     Większość moich tekstów znalazła się wcześniej na blogu, więc nie ma potrzeby ich wymieniać. Biłgorajskie Widnokręgi można czytać i można oglądać. Na uwagę zasługują piękne czarno-białe grafiki Alicji Kubackiej - Bazan. Nastrojowe, wysmakowane, poetyckie. Doskonale współgrają z zawartością almanachu.
     Po niespełna trzech latach od powstania BPL udało się nam zaistnieć w zbiorowej publikacji, która - mamy nadzieję - zapoczątkuje serię wydawnictw o literacko-kulturalnym charakterze. Oby nam Czytelnicy
dopisali!

Izabela Dziewulska, Iwona Danuta Startek, Halina Ewa Olszewska


Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010, Wydawca: Biłgorajskie Centrum Kultury.

23 maj 2010

wiatr w konarach

wiatr w konarach
z gałęzi sfrunął ptak
czy liść?

22 maj 2010

majowa noc

powódź w telewizji
głos spikera zagłusza
śpiew słowika

21 maj 2010

zachód słońca

zachód słońca
z sinej chmury już pada
na wschodzie

19 maj 2010

cichnie ulewa

cichnie ulewa
schodzę do garażu
wybierać wodę

11 maj 2010

śmierć pingwina

śmierć pingwina jest uparta
idzie razem z nim od brzegu morza
po udeptanym szlaku wspina się po skałach
odporna na zmiany pogody zna drogę na pamięć

śmierć pingwina jest zwyczajna
spaceruje tą samą ścieżką do gniazda
jak milion innych ptaków na które przyjdzie kolej
i nikt nie będzie po nich płakał

śmierć pingwina jest cicha przychodzi niezauważalnie
pingwin się nie spodziewa kiedy
nie przystanie żeby oszukać czas
tylko zamknie na chwilę powieki da odpocząć oczom
westchnie

śmierć pingwina jest trywialna
robi swoje i odchodzi

zostawia wyfraczone ciało


Praska Przystań Słowa. Almanach poezji i prozy V, Warszawa 2010
Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010

9 maj 2010

Spotkanie z absurdem

     Kapelusz, który nie działa, dentysta, któremu trzeba płacić za niewyrwanie zęba i to więcej niż za wyrwanie, zupa makaronowa z ryżem oraz z pływającymi w niej gadżetami kucharza ( zegarkiem, soczewkami, aparatem słuchowym...),  wykład o mówieniu wygłoszony z bułką w ustach, koncert w filharmonii, podczas której skrzypek nie ma skrzypiec, więc ma grać na trąbce, ale zamiast tego dmucha w fortepian, na co dyrygent mu radzi, żeby lepiej dmuchał w bęben... Myślicie, że takie rzeczy mogą się tylko przyśnić? Otóż nie. Takie rzeczy prezentuje na scenie teatr KTO w spektaklu "Atrament dla leworęcznych".
     Ponad godzina absurdalnych zdarzeń i jeszcze bardziej niewiarygodnych reakcji na nie w wykonaniu czwórki aktorów teatru z Krakowa to właściwe zakończenie deszczowego weekendu i dobry prognostyk na rozpoczynający się tydzień. Byłam, widziałam i polecam. Opowiedzieć spektaklu się nie da, bo nie ma fabuły; jest kilka odrębnych scen, niezwiązancyh ze sobą, w których odsłaniane są kolejne pokłady absurdu. Całkowita nielogiczność sytuacji uderza tym bardziej, że wyrastają one ze zwykłych codziennych zachowań, z którymi każdy z nas ma do czynienia. Bo czy ktoś nie chodzi do dentysty? I czy ktokolwiek nie przeżył lęku przed wyrwaniem zęba?  Pamiętam swoje przeżycia z dzieciństwa z poczekalni, kiedy nieraz mało brakowało a uciekłabym przed wejściem, albo wmawiałam sobie, że ząb przestał boleć, więc mogę wracać do domu. Ile wtedy bym dała za to, żeby nie siadać na ten okropny fotel!  I oto delikwent siedzi w fotelu - z zakneblowanymi chusteczką ustami - a dentysta oznajmia, że za wyrwanie zęba bierze 150, a za niewyrwanie 200, więc jak pacjent zapłaci, to on mu nic nie będzie wyrywał, a w planie jest usunięcie dwóch przednich zębów. I co byście zrobili? Jasne, to samo, co na scenie - płacimy i bierzemy nogi za pas szczęśliwi, że wykręciliśmy się tanim kosztem.
     Sceny z zupą makaronową z ryżem nie polecam oglądać po jedzeniu. Jeśli ktoś zna skecz o chińskiej restauracji kabaretu Ani Mru Mru i śmiał się na nim do rozpuku, to tutaj śmiech po prostu zamiera w ustach tak groteskowa jest sytuacja. Jak wspominałam na początku w zupie odnajdują się kolejno różne elementy wyposażenia kucharza od zegarka począwszy, na aparacie słuchowym kończąc. W ostateczności klient zadaje pytanie, co zamówił na drugie danie, a w odpowiedzi słyszy, że kucharzowi zginęły też buty. Reszta dzieje się za kulisami.
     Śmieszne? Śmieszne, ale nie tylko. Także smutne i zmuszające do refleksji o świecie współczesnym, o nas samych, o zanikającej sztuce porozumiewania się. Ktoś wygłasza wykład. Od trzech godzin gada o niczym. Nic dziwnego, że słuchacze odwrócili się plecami, nikt nie słucha. Nikt nie jest zainteresowany. Do czasu, gdy prelegent wyjmuje bułki i zaczyna jeść. Nagle wzbudził zainteresowanie. Wszyscy słuchają z wielką uwagą - choć nie mówi, tylko bełkocze z pełnymi ustami. Dlaczego? Bo też chcieliby zjeść. Patrzą na bułkę jak sroka w gnat. Gdzieś w ferworze mało zrozumiałej dyskusji przebijają się słowa o powszechnej postawie konsumpcji. Ten, który się najadł, przytakuje moraliście. Ten drugi, dla którego zabrakło, jest odmiennego zdania.
     Generalnie odbieram ten spektakl jako przypowieść o niemożności porozumienia się. Od pierwszej do ostatniej sceny nikt z nikim się nie dogaduje. Każdy trwa przy swoim zdaniu i w swoim świecie jak w kokonie. Na skutek nieporozumień rodzą się sytuacje śmieszne, zabawne, ale i straszne zarazem. Jak w historii o wydawcy, któremu pewien wierszokleta przysłał sto tysięcy wierszy. Wydawca odpisuje, że "pana wiersze mnie gówno obchodzą", ale ponieważ nie jest pewny poprawności pisowni słowa "gówno",  przekreśla ten wyraz i zostaje wysłana odpowiedź: "pana wiersze mnie XXX obchodzą". I jaki efekt? Musi teraz te wszystkie wiersze przeczytać!
     Może to kogoś tylko śmieszyć, ale może też zastanowić. Ileż to razy ktoś do nas coś mówi, a my nie słuchamy; ileż razy my mieliśmy coś ważnego do powiedzenia, a nie słuchano nas. Ileż razy powtarza się schemat przyciągania uwagi i zyskiwania poparcia za tzw. kiełbasę wyborczą - i wcale nie tylko podczas wyborów ten chwyt się sprawdza. Ile razy ktoś się wypowiada o czymś, o czym nie ma pojęcia, a jest traktowany jak ekspert a jego deletanctwo wzmacnia potęga mediów, które go lansują. Ile razy dyskusja nie prowadzi do odkrycia prawdy,  a jej uczestnicy odchodzą w własnymi "prawdami" nie osiągnąwszy prozumienia. Ile razy mamy wrażenie, że rozmawiamy różnymi językami, choć żyjemy w tej samej kulturze, w tej samej epoce, ta sama historia nas kształtowała i szczycimy się przecież znajomością polszczyzny. Czy na pewno ją dobrze znamy? I czy świat różnych ludzi, nawet w tym samym kraju  to na pewno ten sam świat?


Atrament dla leworęcznych - Teatr KTO
Scenariusz i reżyseria - Krzysztof Niedźwiecki
Wystepują: Jacek Buczyński, Maciej Małysa, Paweł Rybak, Maciej Słota

wyjrzało słońce/koniec ulewy

wyjrzało słońce
bociany kołują
susząc skrzydła

koniec ulewy
bociany kołują
pod słońcem

6 maj 2010

deszczowy dzień

deszczowy dzień
dookoła szary chodnik
pod parasolem

5 maj 2010

widok z okna

widok z okna
po wiosennym deszczu
biało pod wiśnią