28 gru 2014

Mickiewicz naszych czasów

      Żałobny koniec roku w polskiej poezji: 26 grudnia zmarł Stanisław Barańczak. I chociaż Miłosza czy Szmborską czytało się częściej, to Barańczaka można nazwać Mickiewiczem naszych czasów. Z wielu względów: nowatorstwa poetyki, roli, jaką odegrał w przeobrażeniu charakteru polskiej poezji, łączenia twórczości z zaangażowaniem politycznym, wielogatunkowości twórczych dokonań. 
       Trzeba będzie jeszcze wiele razy do niego wracać, trzeba wiele wysiłku, aby tę rolę zrozumieć i docenić. Tymczasem jednak smutno, ogromnie smutno. 
       Jeden z pierwszych wierszy. bardzo klasyczny w budowie, bo sonet z pełną regularnością. To, co nowatorskie ukryte w języku i obrazowaniu. tak pisali romantycy: klasycznie a przecież  nowatorsko burząc dotychczasowe poetyckie obrazowanie. 

Zbudzony w jeszcze głębszy sen

Zbudzony w jeszcze głębszy sen, bo jawę
udzielną wszystkim i rozrzutną
na wszystkich, kruszę jeszcze w palcach próchno
przyśnione, kruszę światło niebieskawe,

co prześwietlało moje kości. Jutro,
ten promień widnokręgu, krótki i jaskrawy,
wrysuje w okrąg pulsującą krawędź
każdego cienia. Tak się więc tka płótno

dnia, przepalając jedną nitkę drugą.
W ogniu pytań krzyżowych, w tym piekącym siewie
ziarn piasku pod powieki, budzić będę długo

mój sen do jawy głębszej; a nasienie
nocy, w głąb oczu wbite ziemną grudą,
wzrośnie światłem; z nim w siebie wejść i wyjść ze siebie.

25 gru 2014

na Pasterkę

na Pasterkę
parasolka i kalosze
zamiast kożucha

30 lis 2014

Miłość lat późnych. O spektaklu na deskach BCK

Czy można być za starym na miłość? Czy po osiemdziesiątce można zacząć życie od nowa? 
       Spektakl Ostatnia miłość, w reżyserii Adolfa Szapiro na podstawie opowiadania Isaaka Bashevisa Singera, przypomniany w BCK 12 listopada b.r., mimo optymistycznej wymowy wcale nie daje jednoznacznej odpowiedzi na postawione powyżej pytanie. Nie znam oryginału, nie wiem więc, na ile tekst sceniczny jest wierny literackiemu pierwowzorowi. Na scenie oglądamy jak jedno spotkanie,  dwie rozmowy i kilka wspomnień z dzieciństwa budzi do miłości dwoje ludzi w podeszłym wieku, mających za sobą udane i nieudane związki, tragiczne przejścia wojenne i wielkie konta w banku. 
       Rzecz dzieje się w Miami, gdzie przypadkowo sąsiadami zostają Harry Bendiner i Etel Brokeles. Starszy pan po osiemdziesiątce, niezmiernie bogaty, ale zgorzkniały, bo na skutek rodzinnych nieporozumień i nieszczęść nawet nie ma na kogo swoich pieniędzy wydawać. Może je tylko pomnażać, w czym pomaga mu safandułowaty pantoflarz, ale i na swój sposób wyrachowany sekretarz Mark TerciwerEtel Brokeles, kobieta pod sześćdziesiątkę, czego nie ukrywa wcale,  po śmierci męża nie może odnaleźć się w rzeczywistości, wciąż żyje pamięcią o mężu. Dochodzi do pierwszego spotkania obojga, gdy nowa sąsiadka postanawia odwiedzić Harry`ego, żeby się z nim zapoznać. Rozmowa na różne tematy ostatecznie doprowadza ich do wspomnień z dzieciństwa, w których znajdują  wspólne korzenie. Oboje pochodzą z Polski, Harry mieszkał w Biłgoraju, Etel w Szczebrzeszynie. Wspomnienia te jeszcze bardziej zbliżają ich do siebie,  rodzi się więź nie tylko na zasadzie wzajemnej damsko-męskiej fascynacji. Zwierzają się sobie z radosnych i smutnych przeżyć, wspominają  podobne  zabawy z dzieciństwa,  Harry ujawnia tragiczną historię swojej rodziny, która zginęła w czasie Holokaustu,  Etel  opowiada o podróżach z mężem i swojej depresji po jego śmierci.
       Ciąg dalszy znajomości przy obiedzie następnego dnia  pogłębia wzajemną fascynację.  Harrym już od bardzo dawna z taką czułością nie opiekowała się żadna kobieta, odkąd, jak mówi, jego trzecia żona "umarła dwa razy". Raz, kiedy od niego odeszła, a drugi raz, gdy umarła fizycznie. Etel czuje się szczęśliwa, że znowu ma dla kogo gotować i wspólnie z kimś jeść obiad, nie odczuwając tak dotkliwie samotności. Pada to decydujące pytanie i obietnica: postanawiają się pobrać i razem wieść szczęśliwe życie w okresie swojej jesieni. 
       W dowcipnych dialogach roztacza się przed widzem iskrzący humorem świat przeżyć bohaterów, wzajemnych relacji budowanych nie na zaślepionym odurzeniu, jak to bywa w okresie młodzieńczym, ale na głębokiej znajomości ludzkiej natury. Harry zdaje sobie sprawę, że Etel jest gadułą, ale mu to nie przeszkadza; Etel z kolei doskonale wie, kiedy Harry zmyśla, a kiedy trochę omija fakty, bo zdążyła wcześniej zdobyć informacje na temat swojego sąsiada. Oboje z wdziękiem przyznają się do swoich słabostek. W chwili największego napięcia, kiedy Etel decyduje się wyjść za Harry`ego, ten jeszcze zadaje jej ostatnie ważne pytanie: Czy mógłby zjeść jeszcze trochę tych pierogów, które ona przygotowała na obiad. Widownia wybucha śmiechem razem z Etel. 
       Całości obrazu dopełnia wspomniany sekretarz Mark,  makler giełdowy i  sekretarz Harry`ego, przedstawiony z typowymi przypisywanymi Żydom wadami, jak wyrachowanie, skąpstwo, dorabianie się majątku na wszystkim, na czym się tylko da.  Kiedy zmarła żona Harry`ego, Mark na sugestię żony zajął się wybudowaniem na jej grobie macewy. Nadchodzi chwila, że Harry dojrzewa do  decyzji odwiedzenia tego grobu, pogodzenia sie z przeszłością, wybaczenia żonie, że kiedyś go opuściła, bo sam się do tego przyczynił, zdradzając ją.  A wtedy Mark podsuwa Harry`emu "przypadkiem" noszone przy sobie wszystkie rachunki za wybudowanie macewy i utrzymanie grobu. Harry jest gotowy zwrócić wszystkie koszty. Ale kiedy patrzy na rzekome rachunki, otwiera oczy ze zdumienia, dlaczego są takie olbrzymie, bo za to można by wybudować pałac a nie tylko jedną macewę. Mark bez żenady przyznaje, że do pierwotnych kosztów jego żona doliczyła procent za wszystkie minione lata no i kwota urosła. Harry oczywiście płaci wszystko. 
      Ktoś powie, że znowu mamy epatowanie prymitywnym stereotypem, ale trzeba pamiętać, że napisał to żydowski pisarz, wystawił żydowski teatr w 2005 roku w Izraelu, a w polskiej premierze w sierpniu 2014 roku w Teatrze Żydowskim na Placu Grzybowskim w Warszawie w roli głównej wystąpił Samuel Atzmon Wircer, izraelski aktor pochodzący z... Biłgoraja :-) Pochodzenie Wircera daje olbrzymi atut grania w Polsce tej sztuki po polsku. Aktor, który wyjechał do Izraela w 1948 roku, gra w języku znanym z dzieciństwa. Nie musi udawać, po żydowsku zaciągać, łamać akcentu. W warstwie językowej może być po prostu sobą. Jako Harry Bendiner także jest przekonujący. Jego  przeobrażenie się  z safandułowatego staruszka w odmłodzonego miłością amanta zostało nagrodzone brawami. 
       Etel Brokeles z subtelnością i dużą dozą sympatycznego humoru zagrała Alicja Jachiewicz. Jako sekretarz Mark wystąpił Stefan Szmidt, w scenie ostatniej, pożegnania z Harrym nadając swojemu bohaterowi prawdziwe ciepłe rysy i przyjacielską wrażliwość, wcześniej jakby mniej widoczną. 
        Całkowicie komiczną postacią jest jeszcze sąsiadka z góry, Chawa, do której skrzynki pocztowej trafiają listy do Harry`ego. W tej roli Ewa Kozłowska, absolutną vis comica w  grubych okularach krótkowidza i z rozmazanym makijażem w stroju o krzykliwych kolorach za każdym razem wzbudza niekłamany podziw i szczere rozbawienie. 
        Sztuka jest tragikomedią i wcale nie kończy się banalnym "żyli długo i szczęśliwie".  Następnego dnia rano po sławetnych oświadczynach podczas konsumpcji pierogów Harry otrzymuje pożegnalny list od Etel, która popełniła samobójstwo wyskakując przez okno.  Co będzie dalej z Harrym?  Wybiera się w podróż, chce zobaczyć Paryż, bo Etel obiecywała, że go tam zabierze.  Zamierza odwiedzić kraj i miasta swojego dzieciństwa.  Czuje się odpowiedzialny za nową córkę - jest nią córka zmarłej Etel, bo jego własna córka niestety nie żyje. Zamierza odnowić kontakty z jedynym krewnym, którym jest wnuk mieszkający w Kanadzie. Czy mu się to wszystko uda?

28 paź 2014

Czeska kultura w Biłgoraju

     Wczoraj, 27 października, w sali kameralnej Biłgorajskiego Centrum Kultury zaprezentowało się przesympatycznych trzech czeskich artystów z Pragi. Na zaproszenie Rene Stepanka, nowego Honorowego Obywatela Biłgoraja przyjechali dwaj bracia  Kučera, Vladimir i Ilja, oraz aktor i reżyser Roman Štolpa. 
      Vladimir Kučera, występujący pod pseudonimem Raven (Kruk) jest kompozytorem i pieśniarzem. Rodzaj muzyki, którą się zajmuje, określa się jako progresywny pop. Przez lata działalności muzycznej zajmował się wieloma gatunkami: przede wszystkim rockiem i folkiem, gra, aranżuje, realizuje covery, jest autorem ogromnego repertuaru tekstowego. Jako multiinstrumentalista z powodzeniem przechodzi od fortepianu do gitary, od gitary do akordeonu, od akordeonu do elektroniki, co mogliśmy na własne oczy zobaczyć. Ba, śpiewa w rock operze Antygona jako wróżbita Teirezjasz.
     Przez wiele lat artystycznej działalności współtworzył i należał do kilku zespołów muzycznych. Wiele pięknych aranżacji w pełnej zespołowej oprawie i nagrań można znaleźć na YouTube. U nas zaprezentował się zgoła kameralnie. Bez całego elektronicznego zaplecza, bez trąbek, fanfar, wzmocnień, bez swojego zespołu, z którym występuje, w nagim świetle punktowego światła, ubrany na czarno, jak przystało do pseudonimu, Raven zaprezentował się jako pierwszej klasy śpiewak wysublimowanych poetyckich tekstów, prostych i wzruszających, przejmujących prawdziwością opowiedzianych historii. Akompaniując sobie na fortepianie, to na gitarze śpiewał o pożarze miłości, o historii ocalałego z wojennego pogromu żydowskiego dziecka, o człowieczym losie, którego się nie wybiera, ale i którego nie można oddać, odsprzedać ani kupić. Była też piosenka pastisz złożona z cytatów ze znanych utworów scenicznych: "Hamleta" i "Ryszarda III" Szekspira, "Sprzedanej narzeczonej" - narodowej opery czeskiej Bedřicha Smetany, "Cyrano de Bergeraca" Rostanda i innych. Piosenka barowa, jak ją określił Roman Štolpa, obecny na koncercie współuczestnik, aktor i reżyser czeski świetnie władający językiem polskim, gdyż jego dziadkowie byli Polakami. 
      Między piosenkami zaś usłyszeliśmy fragment prozy - opowiadanie Ilija Kučery, starszego brata Ravena. I rzeczywiście obaj bardzo są do siebie podobni, jednakowo długie rozpuszczone czarne włosy, tylko Ilja dodatkowo nosi zarost na twarzy. Opowiadanie we własnym tłumaczeniu przeczytał wspomniany Roman Štolpa, Treść zabawna, jak to pewien piszący sprawozdania sądowe literat otrzymuje niespodziewaną pomoc w tworzeniu fabuły ze strony poznanych przypadkiem w barze  zawodowców: włamywaczy i złodziei, których profesjonalizm potwierdzają wieloletnie odsiedziane wyroki.
     Braci łączy także wykształcenie i i twórczość muzyczna. Także Ilja zaczynał od fascynacji rockiem, grając na gitarze basowej. Zajmuje się także dziennikarstwem, jest dziennikarzem muzycznym, radiowym, przeprowadza wywiady, nagrywa, i pisze książki.
      Obaj bracia obdarzeni wieloma talentami, częściowo zapewne po dziadku, czeskim poecie Frani (Frantisek) Kucerze oraz rodzicach: dziennikarzu radiowym i nauczycielce. Obaj przy tym bardzo skromni i z poczuciem humoru, który zaprezentowali w ostatnim utworze "Biłgorajskie tango". Ich występ wspomagany aktorska interpretacją tekstu literackiego i tłumaczeniem Romana 
 Štolpy, który ujawnił, że jego dziadek był biłgorajaninem, wzbudzili moją sympatię i niekłamany podziw. Za to język czeski, mimo że jak nasz, słowiański, bez pomocy tłumaczy sprawiałby wiele trudności w rozumieniu. Zapewne w odwrotną stronę odczucia są podobne. Tym bardziej podziwiać należy, że Raven przywitał wszystkich pięknym polskim "Dobry wieczór",  z uśmiechem demonstrował "herbatę" w szklance, a w dwóch piosenkach znalazły się polskie słowa i zdania. Piękny, kameralny koncert, spotkanie z żywym językiem czeskim i muzyką. W sam raz na jesienny wieczór. 
        Zastanawiać tylko może zbyt małe zainteresowanie mieszkańców miasta, bądź co bądź, dwudziestopięciotysięcznego, w którym ledwo znalazły się osoby do zapełnienia małej sali kameralnej. Nie dość na tym, ponieważ w trakcie koncertu spora liczba osób wyszła, nie doczekawszy nawet połowy. Przykre i całkowicie bez kultury. A dodać trzeba , że hałas przy tym uczyniony, przeszkadzał w odbiorze,  podłoga skrzypiała pod nogami, toż to sala kameralna, a nie jakiś hangar, wszystko w niej słychać. I jeszcze jedna refleksja, jaka wpadła mi do głowy, to niejakie zdziwienie, ze koncert został całkowicie przemilczany przez biłgorajskie internetowe portale informacyjne. przejrzałam trzy i w żadnym nie ma nawet wzmianki o wydarzeniu. 
       Zdaje się, ze Biłgoraj jako miasto i jego mieszkańcy nie umieją docenić ludzi kultury, sztuki, prawdziwych artystów. Wczoraj była doskonała okazja zapoznać się z niewielkim wycinkiem olbrzymiej i pięknej kultury naszych sąsiadów. Ale jak ktoś woli ludowy festyn zamiast posłuchać profesjonalnych muzyków, poetyckich tekstów, dowcipnej literatury i nie umie otworzyć się na coś spoza ciasnego własnego podwórka, to cóż...


25 paź 2014

Haiku październikowe

żurawie nad lasem
na dnie koszyka
podgrzybek



powiew zimna
czapki i szaliki
dobrane w pary



opadły liście
wrona skubie korale
jarzębiny

18 paź 2014

Dzień na końcu drogi - spotkanie autorskie

      To już ponad tydzień temu, 9 października miała miejsce prezentacja mojej twórczości w Pożegnaniu z Afryką. Pogoda dopisała, toteż spotkanie odbyło się w kawiarnianym ogródku, bardziej przestronnym niż piwniczne wnętrza. 
       Tym razem p. Hanna Olszewska zaprosiła do autoprezentacji dwie osoby: Krysię Furtak z Lubartowa i mnie. Niestety, Krysia zachorowała i nie przyjechała. Jej wiersze czytała Katarzyna Szczodrowska oraz osoby spośród publiczności, wielbiciele jej poezji.
        Ja zaś prezentowałam się sama ;-) Postanowiłam przeczytać najnowsze wiersze, które jeszcze nie były ani publikowane, ani pokazywane. Myślę, że kilka z nich zaskoczyło bywalców już znających moją twórczość, ponieważ są utrzymane w nieco odmiennej poetyce niż dotąd. Przyjdzie jeszcze czas na ich szerszą prezentację. Tymczasem jednak dobrałam do nich muzykę francuskiego średniowiecza w wykonaniu zespołu Ars Antiqua de Paris, który dwa lata temu występował w Lublinie.
        Miło było zobaczyć na spotkaniu stałych bywalców, znajome twarze i nowych uczestników, zwłaszcza tych, którzy sprawili mi największą niespodziankę, pokonując prawie 100 km, żeby dojechać. Oni już wiedzą, o kim mówię :-)))
         Zdjęć tym razem nie mam. To znaczy z samego spotkania nie mam. Dokonałam za to przy okazji wcześniejszego przybycia małego rekonesansu po Starym Mieście i trafiłam do bardzo urokliwej kawiarenki połączonej z księgarnią Między Słowami na ul. Rybnej. Nie dość, że mieści się w cichym, spokojnym zaułku o historycznej tradycji i mija się po drodze zabawne "morskie" freski, to jeszcze wewnątrz można książkę poczytać przy kawie czy obejrzeć wystawę. Tego dnia trafiłyśmy z towarzyszącą mi Ewą Bordzań na wystawę Sylwii Ewy Paszko. Kolorowe miniaturowe ilustracje w konwencji baśniowej wprowadzają w magiczny świat dziecięcej wyobraźni. Warto było wstąpić i obejrzeć, tym bardziej, że i nową książkę nabyłam, a jest nią tomik Ryszarda Krynickiego "Haiku. Haiku mistrzów".  Książeczka zawiera krótkie formy wierszowane autorstwa Krynickiego oraz w jego tłumaczeniu haiku czterech mistrzów haiku: Basho, Busona, Issy i Shikiego. 
        Zanim sama zacznę tworzyć prawdziwe haiku, jeden z wierszy prezentowanych na październikowym w kawiarnianym ogródku przy filiżance zielonej herbaty.

     w sobotę

senny poranek lipcowy to czas najlepszy
na początek dalekiej podróży
już nie przytłacza siermięga tygodnia
a niedziela jeszcze nie rozleniwia
żółte płatki wysokiego wiesiołka
tulą się po miłosnych uściskach z ćmami
ziemia czarna wilgocią letniego deszczu
na zielonych źdźbłach trawy świat
w soczewkach każdej kropli rosy
czekamy na zielone we trójkę
ja i dwóch brodatych zbieraczy
butelek i puszek ze śmietników
ulice puste są jakby szersze niż wczoraj
śpi jeszcze pośpieszne miasto
na ruchomych piaszczystych wydmach

na końcu drogi drzemie długi dzień

7 paź 2014

Zaproszenie




Zaproszenie
na wieczór autorski

 Iwony Danuty Startek

Dzień na końcu drogi...

Kawiarnia Pożegnanie z Afryką
 Lublin ul. Złota 3

9 października godz. 17:00

Prezentacja najnowszych wierszy
rozmowy nie tylko o poezji
na tle ulubionych kompozycji i arii 
z kolekcji autorki








5 paź 2014

od źdźbła do źdźbła


od źdźbła do źdźbła
białe nici nad ścieżką
zacerowane

1 paź 2014

kurz na drodze

kurz na drodze
nie widać końca
splątanych śladów

20 wrz 2014

Aforyzmy 7

Pieniądze nie śmierdzą? Ale mogą wypalić sumienie.

Kiedy miejsce pracy jest twoim domem, znaczy, że jesteś robotem.

Szczęśliwy człowiek nie boi się własnych snów.

Nie dziwi się światu tylko ten, kto niczego nie rozumie z otaczającej go rzeczywistości.

Wielkie sprawy małych ludzi najczęściej nie dorównują rangą małym sprawom ludzi wielkich.

Rozmowy w zaciszach gabinetów rozchodzą się głośnym echem medialnych komentarzy.

Jeśli nie wiesz, na co wydać swoje pieniądze, znaczy, że ich nie potrzebujesz.


15 wrz 2014

statki Ajwazowskiego

statki Ajwazowskiego

żagle wydęte na masztach
mew białych skrzydła skrzą się w powietrzu
jak śnieżny pył
na kobaltowych falach sznury bałwanów
rwą się przed dziobem okrętu
pod białą banderą chmur
w prostokątnej ramie obrazu płyną
w muzealnej ciszy
w zatoce Teodozji nikt nie czeka
na powrót z morza
wszystkie porty świata poza zasięgiem


Iwan Ajwazowski,  1817 - 1900, rosyjski malarz, marynista, autor ok. 6000 obrazów; urodził się i zmarł w Teodozji - portowym mieście na Krymie; jego ojciec był polskim Ormaninem, który wyemigrował na Krym; 

10 wrz 2014

wrzos we flakonie

wrzos we flakonie
i zapach suszonych grzybów -
leśny bukiet

8 wrz 2014

ruiny

ruiny
między kolumnami wiatr
i mój cień

30 sie 2014

Haiku sierpniowe

przemknęło auto
z przystanku zerwała się
chmara wron

młócą kombajny
z dnia na dzień horyzont
coraz niżej

chmury zwalniają
bosą stopą sprawdzam
miękkość trawy

30 lip 2014

w sobotę

w sobotę

senny poranek lipcowy to czas najlepszy
na początek dalekiej podróży
już nie przytłacza siermięga tygodnia
a jeszcze niedziela nie rozleniwia
żółte płatki wysokiego wiesiołka
tulą się po miłosnych uściskach z ćmami
ziemia czarna wilgocią letniego deszczu
na zielonych źdźbłach trawy świat
w soczewkach każdej kropli rosy
czekamy na zielone we trójkę
ja i dwóch brodatych zbieraczy
butelek i puszek ze śmietników
ulice puste są jakby szersze niż wczoraj
śpi jeszcze pośpieszne miasto
na ruchomych piaszczystych wydmach
zanim umilknie ptasia opera świtu
na końcu drogi drzemie długi dzień

16 cze 2014

Atrakcje nie tylko na letniej scenie

    Ho, ho, ho! Jak to się Biłgoraj kulturalny zrobił. Co i rusz jakieś atrakcje, występy, koncerty, tańce, pokazy. Bywa, że w tym samym czasie w dwóch różnych miejscach i trzeba wybierać. No i dobrze. Mieć wybór to pierwsza zasada demokracji. 
    Dwa tygodnie temu, 1 czerwca Polacy tańczyli, śpiewali, dzwonili w pokazach tanecznych. Od rana było pochmurno i nawet kropiło deszczem, ale na miejscu okazało się, że jednak wszystko odbędzie się na wolnym powietrzu, na nowo ufundowanej z dotacji MKiDN letniej scenie. Artyści kręcili piruety na scenie, a widzowie siedzieli na ławeczkach. Twarde były :-(
       Trzeba sobie wyobrazić te kolorowe stroje, te pasiaste spódnice łowickie z kwiatowym haftem, te kaftany wyszywane, gorsety zielone, te czerwone kozackie szarawary (dowiedziałam się: to był ukraiński taniec hopak), krakowskie rogatywki i sukmany, góralskie parzenice, a obok tego czarne tiulowe woale szwajcarskich gospodyń, niebieskie kaftany, nie jedno dyndające pawie piórko, ale cały ich wachlarz przypięty do czapek, wielkie dzwony ze szwajcarskich łąk, dziewczęta ze słomkowymi kapeluszami na plecach, szwedzkie chłopy jak dęby w pomarańczowych portkach i niebieskich kamizelkach (pewnie te stroje mają swoje nazwy, ale jakie?), czerwone fartuchy na brązowych spódnicach, i pieśni ludowe szwajcarskie, szwedzkie i polskie! 
       Trzy zespoły, w tym dwa polonijne: Piastowie ze Sztokholmu oraz Lasowiacy z Zurychu, dały dwugodzinny spektakl ludowo-obrzędowy w tańcu, śpiewie i popisach zręczności. Popisywał się między innymi  "chorąży" zespołu szwajcarskiego demonstrując podrzucanie flagi. Zaczęło się od poloneza, a potem już było coraz szybciej. Chodzone, zawijane, obracane, parami i w sznureczku,  a nawet na stołeczku, z podskokami, machaniem ciupagą,  szukano przepióreczki, co uciekła w proso, pojono konie, a Szwedzi się naradzali na coś (czyżby na kolejny potop?), gdy z kolei Szwajcarzy, ludek spokojny, wesoło kręcili młynki ze swoimi pannami. Tak to mniej więcej wyglądało.
        Zespół Lasowiacy został założony stosunkowo niedawno, w  2004 roku w Zurychu, jego szefową jest p. Ewa SkoczylasPiastowie ze Sztokholmu mają dłuższą tradycję, gdyż działają od 1973 roku, kierowniczką jest p. Grażyna Piątek.  Mimo różnicy w latach powstania oba zespoły łączy to, że ich członkami są  trzy pokolenia polskich emigrantów. Niektórzy urodzili się już w Szwajcarii czy Szwecji, inni wyemigrowali w czasach najnowszych. Są to zespoły amatorskie, tańczą dzieci, młodzież, ale i wielu dorosłych, którzy zdecydowali się tą drogą kultywować polskie korzenie. Jak się okazało, zespoły mają w swoich szeregach także rodowitych Szwajcarów czy Szwedów oraz imigrantów z innych krajów (aplauz wywołał Wenezuelczyk). Trzecią grupą był polski Zespół Folklorystyczny Pokolenia z Biłgoraja. kierowany przez Annę Iskrę. I to oni pokazali dwa układy najciekawsze: ukraińskiego hopaka oraz żydowskie wesele, które tak się podobało, że częściowo je bisowano.
       Wczoraj z kolei, 15 czerwca, na corocznych Konfrontacjach Chóralnych "Tobie śpiewamy, Ojczyzno" zaprezentowały się cztery zespoły: Chór Ziemi Chełmskiej "Hejnał", Chór Męski "Gaudium" Parafii św. Floriana ze Stalowej Woli, Chór  "Cantate Deo" Parafii św. Marii Magdaleny z Biłgoraja i Chór Męski "Echo" z Biłgoraja. Mimo pewnych kiksów całość programu ładne podporządkowana zaostała prezentacji pieśni patriotycznych, ludowych i patrtyyzanckich, czyli tych, które kojrzymy z polskością. No, może z wyjątkem "Va, pensiero" Verdiego. Ale i ta chóralna aria z "Nabucco" ma uniwersalny patriotyczny wydźwięk. No i na "Gaude Mater, Polonia" publiczność powstała, jak nakazuje tradycja. 
      W tak zwanym międzyczasie, 3 czerwca w hali sportowej ZSBiO inny rodzaj muzyki, choć pokrewny: arie operowe i operetkowe w wykonaniu solistów Polskiej Opery Kameralnej. Mieszkańcy Biłgoraja mają małe szanse na stały kontakt z muzyką klasyczną, więc zawsze to jakaś niecodzienna okoliczność posłuchać przynajmniej operetki. Założyciel POK, Kazimierz Kowalski (bas) oraz soliści: Małgorzata Kulińska (sopran), Andrzej Niemierowicz (baryton), Zbigniew Niewiadomski (tenor) przy elektroniczno-fortepianowym akompaniamencie Ewy Szpakowskiej w programie zatytułowanym "W krainie uśmiechu" zaśpiewali znane arie ze "Strasznego dworu" Stanisława Moniuszki z piękną arią Stefana i dowcipną arią Skołuby "Ten zegar stary", "Księżniczki czardasza" Imre Kalmana czy "Barona cygańskiego" Johanna Straussa. Panowie zdecydowanie lepiej wypadli niż pani. Pięknym głosem tenorowym zabłysnął Zbigniew Niewiadomski tak w ariach, jak w operowej wersji "Love me tender" Presleya. 
      Za mankament można uznać, że koncert był za krótki, zaledwie godzinę, ale i tak publiczność się dobrze bawiła, śpiewając na koniec razem z solistami.

24 maj 2014

Lubelskie salony literackie

        Jeden raz w roku w Lublinie odżywa tradycja literackich salonów. W prywatnych mieszkaniach, instytucjach kultury, kawiarniach organizowane są "mieszkania poezji", na których spotykają się twórcy słowa, czytelnicy i sympatycy.  Mieszkania poezji są jedną z form odbywających się w maju Lubelskich Spotkań Literackich "Miasto Poezji". Tradycję tego swoistego poetyckiego festiwalu zapoczątkował w 2008 roku Ośrodek „Brama Grodzka – Teatr NN” oraz Instytut Filologii Polskiej KUL. Co roku w trakcie festiwalowych majowych dni realizowane są różnorodne przedsięwzięcia, mające za zadanie poezję popularyzować, wpisując ją w miejski pejzaż poprzez spotkania z autorami, spektakle teatralne, specjalne lekcje w szkołach, malowanie fragmentów wierszy na chodnikach i murach, koncerty poetyckie i poezji śpiewanej. Ciekawostką jest kursujący w tych dniach specjalny trolejbus poezji. Od drugiej edycji w 2009 roku organizowane są ponadto „mieszkania poezji”, do których gospodarze zapraszają wybranych autorów i czytelników na literackie spotkanie. Na jeden wieczór w różnych częściach miasta otwierają się drzwi literackich salonów. Zostałam zaproszona do udziału 23 maja w jednym z nich organizowanym przez p. Hannę Olszewską w jej prywatnym mieszkaniu. 
        W poetyckim mieszkaniu p. Hanny Olszewskiej spotkali się między innymi: Ewa Bajkowska, Eda Ostrowska, Grzegorz Jędrek, Andrzej Samborski, Światomir Ząbek i w końcu dotarłam także ja. Była to świetna okazja do zaprezentowania najnowszej twórczości, rozmów na tematy nie tylko poetyckie oraz do podzielenia się refleksjami o twórczych inspiracjach.Bawiliśmy w odgadywanie autorów prezentowanych fragmentów wierszy. Przyszedł też czas na autorskie czytanie wybranych przez siebie utworów. Okazało się, że niezależnie od siebie poeci poruszają podobną problematykę, rozważają podobne egzystencjalne dylematy, odwołując się do podobnych toposów, jak starość, dzieciństwo, ptaki, miłość, wspomnienia itp. Stąd też rychło zaczęliśmy czytać na przemian utwory na zasadzie kontynuacji wątku rozpoczętego przez kogoś, a między naszymi utworami spontanicznie rozwijał się ukryty dialog. W sposób niezamierzony i nieprzewidywany zupełnie wiersze rozmawiały jakby za nas. Mało tego,  wciągnęliśmy do tego polilogu także innych, naszych ulubionych twórców, jak Tadeusza Różewicza, Edwarda Stachurę czy patrona lubelskiego Miasta Poezji, Józefa Czechowicza.
        Gospodyni zadbała o atrakcje dla ducha i ciała. W antraktach słuchaliśmy muzyki smakując wyborną nalewkę z pigwy, szarlotkę i inne dania z menu. I ja tam byłam, wiersze czytałam, innych słuchałam, niestety, nie mogłam zostać do samego końca. Salon otwarty był przez kilka godzin, każdy mógł przyjść i wyjść, kiedy mu pasowało. Żałuję, że nie mogłam zostać dłużej. Inicjatywa jednak tak się spodobała, że padła propozycja zorganizowania  podobnego, lecz w większym gronie, literackiego salonu jeszcze w tym roku jesienią.
        Na pożegnanie otrzymałam w prezencie oficjalną książeczkę programową Lubelskich Spotkań Literackich, w której nawet i moje nazwisko umieszczono pod datą 23 maja ;-)

A ten wiersz miał swoją salonową premierę :-)

pejzaż z wiatrakami

niedaleko stąd na stronach książki
morze wdziera się na wybrzeża
gdzie niegdyś w delcie Wielkiej Rzeki
podróżnicy z Rhodos handlowali solą
mecenas sztuki senator Camars
przetrwał w geografii swoich włości
nazwanych jego nazwiskiem
to tutaj Mistral w odzyskanym języku trubadurów
pisał o twierdzy na ruchomych piaskach
a ostatni Faun spotkał człowieka
zaprzyjaźnili się na krótko
wciągnięty w bagienne trzęsawisko
przepadł na zawsze
w hałaśliwym młynku do kawy mielą się
wielojęzyczne rozmówki
w kawiarni na Brackiej
czytam o płaskich przestrzeniach La Manczy
co było czego nie było
co tylko mogło było być a jednak trwa
w tęsknocie za pejzażem z wiatrakami

tak trudno odwrócić wzrok
od ostatniej zapisanej strony


Folder programowy Masta Poezji 2014.
      

       

18 maj 2014

Kolorowy świat obrazów Urszuli Olczyńskiej

         Doczekałam się wreszcie wystawy malarstwa Urszuli Olczyńskiej. Przyznaję,  marzyłam o tym od dawna, bo tych kilka  obrazów znanych mi dotąd czy nawet więcej oglądanych na stronie internetowej nie oddaje w pełni bogactwa wrażeń odbieranych w bezpośrednim kontakcie, gdy się stoi na wprost dzieła i odkrywa coraz to nowe szczegóły. 

      13 maja w Biłgorajskim Centrum Kultury na wernisażu można było przyjrzeć się z bliska obrazom, śledząc zmiany w technice malarskiej i osobiście z malarką porozmawiać. Pierwsze wrażenie to niezywkła "kolorowość" przedstawień miast i miasteczek, miejscowości prowincjonalnego pogranicza z dawnymi Kresami. Miejscowości  nam znanych, budzących osobiste czy kulturowo nacechowane sentymenty, jak Szczebrzeszyn, Górecko, Leżajsk, Krzemieniec, Lwów. Barwny świat miejskich ryneczków, cerkiewnych kopuł, ormiańskich wnętrz, a obok tego głębie zieloności otaczajacego pejzażu ze swojskim kogutem, drewnianym płotem, mistycznym cieniem starych drzew. Owe miasteczka zdecydowanie wzbudzają i pozytywne emocje i osobiste wspomnienia.

 Lwów. Kościół ormiański















Pranie dywanów












 Szczebrze-
szyn. Zima









 Szczebrzeszyn przed deszczem. Droga
















       Drugi wątek to ludzie uchwyceni na tle miejskich ryneczków, na ulicy, postacie czasem tajemnicze jak poleska szeptucha odczyniająca chorobę. Na tym tle wyróżnia się cykl Chasydzi w Leżajsku, w którym czarno-biała kolorystyka wzmacnia efekt jakby kadrów filmowych zatrzymanych w ruchu. Niezwykła lekkość i jednocześnie zamszystość kreski przyciąga uwagę trafnością ujęcia niemal filmowego.


 Szeptucha niebieska











 Teatr uliczny












 Chasydzi w Leżajsku












       No i anioły... Malarski swiat Uli zmaieszkują neizwykłe anioły. Żyją sobie obok nas,  wespół z ludźmi zamieszkują te same przestrzen, mimo lekkości swojej natury potrafią sie zachowywać jak ludzie. Ujęły mnie na przykłąd te z cerkeiwnego wnętrza z mistycznym spokojem trzymające w dłoniach kieliszki z czerwonym winem. 


 Przed wieczorem w cerkwi












       Obraz ten jest jednym z moich ulubionych.  Są też inne cykle, np. duchowe portrety, jak  Marii Szyszkowskiej czy Adama Zagajewskiego. Cała wystawa jest zaproszeniem do podróży po świecie kulturowych symboli pogranicza. Warto wybrać się w nią, żeby na nowo zachwycić się kolorami rzeczywistości, którą może mijamy na co dzień bez głębszej refleksji, tymczasem znajdujemy w niej samych siebie.

18 mar 2014

17 mar 2014

pustostan

pustostan
za rozbitą szybą
szmaciana lalka

3 mar 2014

ma się na wiosnę

ma się na wiosnę
w rześkim podmuchu
drżący tulipan

24 lut 2014

rodowód

rodowód

pochodzimy z rodu drapieżców
zrazu niezdarnie machając włóczniami
zepchnęliśmy z urwiska ogromne zwierzę
będzie co jeść nad rzeką Klasies
goniliśmy mamuty i mastodonty
wystarczyło że odpłynęły lodowce
zostawiając nam kamienie
dopasowane do śmiercionośnych rąk
a wyruszyliśmy w podróż powrotną
do ciepłych krajów
patrząc z okien wieżowców
na krajobraz całkowicie nasz własny
my wygnańcy sawanny
tęsknimy za płaskimi koronami akacji
i trawą na której się pasie wielka zwierzyna
sny mamy niespokojne
z których nas budzą odrzutowce
jak nocny ryk lwa


Publikacja w:
Ulotna Przestrzeń, nr 3/2008
Iwona Danuta Startek: Zakola leniwych rzek. Biłoraj 2013

16 lut 2014

Wieczór autorski

     W kameralnej kawiarni Pożegnanie z Afryką po raz kolejny, nie wiem, który (?), czytałam swoje wiersze. Przyczynkiem do zorganizowania spotkania było wydanie ostatniego tomiku - Zakola leniwych rzek. A przy tej okazji, za sprawą dociekliwych słuchaczy,  mówiłam też słów parę o haiku, o naszych antologiach, przeczytałam nawet, chociaż  uważam, że haiku ze względu na specyficzną formę w czytaniu nie za bardzo się sprawdza. 
      Z wyborem wierszy do czytania zawsze jest pewien problem. Dla mnie są one już napisaną i wydaną, zamkniętą historią, zamkniętym etapem twórczym, wobec którego odczuwam mniejszy lub większy dystans. Jednak dla słuchczy może to być akurat ten pierwszy kontakt z danym utworem, a więc doświadczeniem nowym. Są w tym tomiku wiersze, o których wiem, że wzbudzają zainteresowanie, odebrałam na ich temat wiele pozytywncyh opinii. Nie czytałam ich. Właśnie dlatego, że prezentowane wcześniej na innych spotkaniach, teraz wydały mi się już zbyt znane. 
      Wybrałam więc stosunkowo najświeższe,  ale jeden też z dawnych, więc niejako z odświeżonym na niego spojrzeniem. Tak, chyba nawet inaczej go przeczytałam teraz niż dawniej. Ale o tym nikt wiedzieć nie musi. Każde spotkanie jest inne i ma swoją specyfczną atmosferę.
       Przybyli stali goście z Lublina, których już rozpoznaję po tych kilku wieczorach, na jakich miałam okazję występować. Nie zawiedli przyjaciele z Biłgorajskiej Plejady Literackiej w osobach Ewy i Jacka. Przy okazji doszło też do spotkania z dawno niewidzianymi osobami. Mało tego, mogę powiedzieć, że mam swój fanklub, którego dwie wierne czytelniczki przyjechały specjalnie z Warszawy. Byłam pod wielkim wrażeniem. Jechać 200 km na spotkanie z poetką i potem wracać nocą nie każdemu by się chciało! I znam osoby, które nie mogąc przyjechać z różnych względów, były ze mną, z nami, duchem. To się czuje. Dlatego spotkanie było udane, choćby z tego względu, że doszło do ożywionej dyskusji. To znaczy, że utwory były słuchane, przeżywane, rozważane, aprobowane bądź nie, ale wzbudzały zaangażowanie. 
      Zapewne nie tylko moja poezja miała udział w stworzeniu odpowiedniej atmosfery. Przewrotnie zaangażowałam też innych artystów: moich ulubionych śpiewaków i muzyków. I jak się okazało, też z sukcesem, za kóry uważam fakt, że parę osób spisało ich nazwiska, pytało o płyty. Przysporzyłam nowych słuchaczy muzyce klasycznej, wybitnym wykonawcom, śpiewakom operowym,  operowej muzyce, o której większość sądzi, że jest trudna i niestrawna zanim  zdoła czegokolwiek posłuchać. Większość, ale nie bywalcy czwartkowych spotkań poetyckich w Pożegnaniu z Afryką, bo program muzyczny przygotowałam specjalnie na prośbę organizatorki, pani Hanny Olszewskiej. A była to kontynuacja poprzedniej prezentacji, gdy występując rok temu w pełnym składzie Plejady,  przywiozłam ze sobą muzykę Händla. Tym razem w programie znaleźli się:
Andreas Scholl z najnowszej płyty Wanderer: Schubert, Ave Maria (oryginalna wersja niemiecka)
Piotr Beczała w dwóch ariach z płyty Twoim jest serce me: Du bist die Welt für mich oraz Dein ist mein ganzes Herz!
Cecilia Bartoli w arii Agostiono Steffaniego z płyty  Mission
oraz:
Miserere c-moll Jana Dismasa Zelenki, czeskiego barokowego kompozytora

        A ja, cóż? Czytałam wiersze i próbowałam odpowiadać na pytania o to, jak i kiedy się pisze, skąd się biorą pomysły, ile się praucje nad jednym wierszem, no i co to jest haiku. A na koniec i tak dojść można do wniosku, że jednej odpowiedzi nie ma, więc każdy poeta sam znajduje swoją drogę, a każdy czytelnik musi znaleźć swój klucz do czytanego wiersza. I w tej niepewności wciąż zadajemy pytania bez odpowiedzi:

Heroes

czemu padła Troja
czemu Odys płynął
dziesięć lat

czemu wojna krwawa
czemu mur się kruszy
w marsza takt

czemu on zwycięża
czemu ty przegrywasz
z losem w grze

czemu Edyp przeżył
czemu rozpacz ścina
w żyłach krew

czemu nie znam drogi
czemu przyszłość ciemna
rodzi strach

czemu wierzby płaczą
czemu milczy niebo
jak ten głaz

czemu pytam
czemu pytam
nadaremno


Iwona Danuta Startek, Zakola leniwych rzek, Biłoraj 2013
Zakola leniwych rzek: wieczór autorski, 13 lutego 2014 r.,  Pożegnanie z Afryką, Lublin



 

 

 

zdjęcia  Ela Obszyńska

8 lut 2014

7 lut 2014

Haiku zimowe - konkurs Eddiego

Moje tegoroczne haiku zimowe:


rosną zaspy
dzień w dzień coraz ostrożniej
stawiam kroki


zamarłe drzewo
nie zadrży żadna gałąź 
w pancerzu z lodu


28 sty 2014

Będę występować

     


Na spotkaniu zostaną zaprezentowane utwory z nowego tomiku Zakola leniwych rzek


nietrwałość

o siedemnastej
prowincjonalne miasteczko
cichnie w majowym popołudniu
okna i drzwi sklepowe
zamykają srebrne żaluzje powiek
idę pod parasolem w deszczu
wzdłuż zapachu kwitnących akacji
węże samochodów zdążają ku zakrętom
chmury jakby nie mogły się zdecydować
czy ronić jeszcze
czy do obrazu wpłynąć Reinholda
na przetrwanie


Iwona Danuta Startek: Zakola leniwych rzek. Biłgoraj 2013

14 sty 2014

zgasła świeca

zgasła świeca
nieruchoma dłoń
traci ciepło

5 sty 2014

styczniowy deszcz

styczniowy deszcz
parasole otwarte
sanki na sztorc