w sobotę
senny poranek lipcowy to czas
najlepszy
na początek dalekiej podróży
już nie przytłacza siermięga
tygodnia
a jeszcze niedziela nie
rozleniwia
żółte płatki wysokiego
wiesiołka
tulą się po miłosnych
uściskach z ćmami
ziemia czarna wilgocią
letniego deszczu
na zielonych źdźbłach trawy
świat
w soczewkach każdej kropli
rosy
czekamy na zielone we trójkę
ja i dwóch brodatych
zbieraczy
butelek i puszek ze
śmietników
ulice puste są jakby szersze
niż wczoraj
śpi jeszcze pośpieszne miasto
na ruchomych piaszczystych
wydmach
zanim umilknie ptasia opera
świtu
na końcu drogi drzemie długi
dzień