Czy jest rzeczywiście konieczne, aby młodsze pokolenia powtarzały i poprawiały - według swojego mniemania - osiągniecia poprzedników? Nie da się po jednej, dwóch, trzech czy więcej dekadach zrozumieć, "co autor miał na myśli", jeśli nie 'przetłumaczy" się na współczesny slang? Chodzi mi szczególnie o filmy, a temat się pojawił z powodu przygotowywanej nowej ekranizacji "Znachora" na podstawie powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (to informacja dla tych, którzy nie czytają książek).
Akurat w przypadku ekranizacji co jakiś czas pojawiają się nowe, weźmy takie "Quo vadis": nie potrafię policzyć, ile miało ekranizacji. Nie da się jednak ukryć, że pewne ekranizacje są tak doskonałe, że upływ lat im nie szkodzi. Wszelka próba unowocześniania będzie, owszem, w jaki sposób technicznie lepsza, ale... to już nie to samo. Można na nowo zekranizować "Potop", no można, ale.... No właśnie: ale! Wołodyjowski zawsze już będzie miał twarz Łomnickiego i obsadzenie w tej roli Zamachowskiego w ekranizacji "Ogniem i mieczem" było raczej groteskowe. Choć tu akurat Hoffman nie miał za bardzo wyboru, na kogoś zdecydować się musiał, skoro Łomnickiego już nie miał pod ręką.
Tyle się mówi o kultowości wytworów kultury: książek, filmów, nawet seriali. Jeśli "kultowy" ma znaczyć to, co znaczy, nie da się przedmiotu kultu wymienić na inny, nowocześniejszy. Straci wówczas swoją kultowość, stanie się produktem masowym. Czy ktoś wyobraża sobie nową ekranizację "Przeminęło z wiatrem"? Można, czemu nie? I kto będzie którą bardziej wspominał? Ze "Znachorem" rzecz ma się podobnie. Ekranizacja z Bińczyckim i Dymną z 1982 r. nie jest oczywiście pierwszą i jedyną, ale kto jej nie zna? I kto nie płakał, gdy w sądzie Fronczewski ogłasza: "Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur"?
Na czym mogłaby polegać nowoczesność nowej ekranizacji, której dokonać ma Michał Gazda? Nie można unowocześnić plenerów, miasta, urzędów, młyna, strojów, bo rzecz dzieje się w latach międzywojennych. Co się zmieni? Bardziej spektakularnie przedstawią wypadek? Nie on decyduje o atmosferze i legendarności tamtej ekranizacji. Podobnej rangi obsady aktorskiej odtworzyć się nie da. Ja już nie będę się pastwić nad wyborem aktorki do roli Marii Wilczurówny, która ma być piękna, a Dymna była piękna, ani młodego Czyńskiego, w którym zakochać się trudno, a w Stockingerze można było się zakochać od pierwszego wejrzenia, ani o innych pomniejszych rolach, których obsady nie znam, a nawet pośród wymienionych połowy aktorów kompletnie nie kojarzę. No bo kto zagra arystokratę tak jak Igor Śmiałowski? To już mniejsza, jednakże czy reżyser, producenci i inni decydenci zdają sobie sprawę, że młynarza w filmie Hoffmana grał Bernard Ładysz?! I kogo oni chcą w to miejsce? Może Tomasza Koniecznego poproszą? Śpiewak Wagnerowskiego Wotana w sam raz by pasował. Tylko wątpię, żeby się zgodził.
Może tylko Leszek Lichota jako tytułowy znachor nie wzbudza wątpliwości. To bardzo dobry aktor i tutaj jestem spokojna. Aktorsko poradzi sobie na pewno. Co nie znaczy, że film będzie dobry, bo przecież jest cała reszta, włącznie z pomysłami reżyserskimi. W ekranizacji Hoffmana każda scena jest doskonała i chce się oglądać. Scena kradzieży dokumentów Antoniego Kosiby przez Wilczura cierpiącego na amnezję w wykonaniu Bińczyckiego jest po prostu bezbłędna. A rozmowa Czyńskiego z lokajem o ścięciu róż? A później rozmowa hrabiostwa o synu? Genialny każdy niuans.
Są zjawiska, których nie powinno się tykać. No bo czy można wyobrazić sobie remake "Rejsu" albo "Misia"? Ktokolwiek by się na to poważył, miałby zapewne wiele odwagi, ale niezbyt rozwinięte wyczucie stosowności i stylu.