Marek Tokarz w pracy Dlaczego nie przekonują nas
przekonywające argumenty zauważa, że przekleństwem dobrego
merytorycznego mówcy są zarówno słuchacze niezmotywowani, jak i zmotywowani aż
za bardzo. Niezmotywowani po prostu zamiast słuchać meritum wywodu,
skoncentrują na zjawiskach pobocznych, marginalnych, takich jak emocje, tembr
głosu czy wyglądzie. Słuchacze wysoko zmotywowani natomiast mogą podejść do
mowy z już gotowym własnym założeniem i tym bardziej będą odporni na argumenty
logiczne niezgodne z ich poglądami.
Jeszcze większą rolę odgrywa osobista sympatia słuchacza. Niektórzy
badacze uważają ten czynnik wręcz za najważniejszy. Tokarz podsumowuje zjawisko
subiektywizmu odbioru argumentacji następująco: Sympatia […] zniekształca percepcję w sposób systematyczny — argumenty
osoby lubianej wyglądają na bardziej poprawne, niż są w rzeczywistości. I
wreszcie najgorsze działanie ma antypatia, która nigdy nie działa na korzyść
nadawcy, a u niezaangażowanego adresata może nawet całkowicie zniweczyć wymowę
argumentacji merytorycznej i absolutnie nienagannej.
Tymczasem o tym, że bardziej
słuchamy tego, co chcemy usłyszeć i jak bardzo nisko cenimy wiedzę, zwłaszcza,
że niekoniecznie budującą, świadczy wynik ostatniej debaty oksfordzkiej
przeprowadzonej w Biłgorajskim Centrum Kultury.
Dwie drużyny debatowały nad tezą: Ostatnie wydarzenia w kraju i na świecie
wyzwoliły w ludziach więcej złego niż dobrego. Już konieczność
opowiedzenia się po stronie zła lub dobra zagraża obiektywizmowi oceny,
ponieważ oczywiste jest, że wolimy słuchać o tym, że człowiek jest dobry. Sami
chcemy się za takich uważać. I mile łechce nasze ego podkreślanie, w jakich to pięknych i dobrych akcjach bierzemy
udział.
Ale co zrobić z prawdą ujawnioną
przez eksperymenty Milgrama i Zimbardo, którzy dowiedli, że gdy tylko pojawią
się specyficzne okoliczności, każdy z nas może stać się katem dla drugiego
człowieka? Wolimy udawać, że nas to nie dotyczy. Wolimy słuchać pochwał mówców
motywacyjnych głoszących zwycięstwo dobra. Tylko kiedy to zwycięstwo miałoby
nastąpić? Zresztą, możemy w to wierzyć, nikt nam nie zabroni. Jednak teza
stawiała pytanie nie o przyszłość, a o teraźniejszość. Prowokowała do
przyjrzenia człowiekowi tu i teraz, w naszej rzeczywistości, w realiach
współczesności.
W tym miejscu perspektywy drużyn
biorących udział w debacie znacząco się rozjechały. Gdy jedna - broniąca tezy o
wyzwoleniu się w ludziach zła, podawała dane statystyczne na temat
przemocy w rodzinach, przejawach
nienawiści w języku i działaniach określonych grup społecznych, druga -
większość czasu poświęciła na zachęcanie słuchaczy do czynienia dobra w myśl
znanego hasła "zło dobrem zwyciężaj".
Wezwanie skądinąd słuszne, tylko czy zgodne z tematem debaty?
Ostatecznie chyba jurorzy nie zauważyli, że tematem debaty nie było szukane
sposobów zwalczania zła, lecz analiza przejawów zła i dobra we współczesnym
świecie.
Gdy jedna drużyna - broniąca
postawionej tezy - podawała liczne przykłady i dane, druga głosiła kazanie
motywacyjne zachęcające do zaangażowania w działalność charytatywną. Gdy jedna
dowodziła zatrważającej przewagi okrutnych zachowań we współczesnym społeczeństwie,
druga kreśliła piękną wizję przyszłości, w której ostatecznie suma dobra
przewyższy obecne zło. Tylko czy przewyższa dzisiaj?
Po jednej stronie mieliśmy merytoryczne omówienie zjawiska, po drugiej retoryczną homiletykę. Ostatecznie w wyniku decyzji jurorów zwyciężyło kazanie zachęcające do czynienia dobra, co potwierdza, że wolimy słuchać raczej pięknych marzeń niż prawdy o sobie. Zwyciężyło kazanie do narodu zamiast rzetelności, wiedzy i logicznego myślenia. Trochę też dziwne, że odbieganie od tematu nie stanowiło - jak z tego wynika - problemu dla jury, które z zachwytem słuchało peanów na cześć człowieczeństwa.
A wydawać by się mogło, że debata oksfordzka w założeniu to nie konkurs homiletyczny. Zwłaszcza, że o zwycięstwie nie decyduje głosowanie publiczności, jak zakłada klasyczna debata oksfordzka, lecz loża ekspercka. Jak wynika jednak z ostatniej i kilku poprzednich debat zdystansowanie się jurorów wobec własnych przekonań bywa trudne, jeśli wręcz nie niemożliwe, zwłaszcza gdy chodzi o kwestie tak delikatne jak dobro i zło w człowieku.