Kapelusz, który nie działa, dentysta, któremu trzeba płacić za niewyrwanie zęba i to więcej niż za wyrwanie, zupa makaronowa z ryżem oraz z pływającymi w niej gadżetami kucharza ( zegarkiem, soczewkami, aparatem słuchowym...), wykład o mówieniu wygłoszony z bułką w ustach, koncert w filharmonii, podczas której skrzypek nie ma skrzypiec, więc ma grać na trąbce, ale zamiast tego dmucha w fortepian, na co dyrygent mu radzi, żeby lepiej dmuchał w bęben... Myślicie, że takie rzeczy mogą się tylko przyśnić? Otóż nie. Takie rzeczy prezentuje na scenie teatr KTO w spektaklu "Atrament dla leworęcznych".
Ponad godzina absurdalnych zdarzeń i jeszcze bardziej niewiarygodnych reakcji na nie w wykonaniu czwórki aktorów teatru z Krakowa to właściwe zakończenie deszczowego weekendu i dobry prognostyk na rozpoczynający się tydzień. Byłam, widziałam i polecam. Opowiedzieć spektaklu się nie da, bo nie ma fabuły; jest kilka odrębnych scen, niezwiązancyh ze sobą, w których odsłaniane są kolejne pokłady absurdu. Całkowita nielogiczność sytuacji uderza tym bardziej, że wyrastają one ze zwykłych codziennych zachowań, z którymi każdy z nas ma do czynienia. Bo czy ktoś nie chodzi do dentysty? I czy ktokolwiek nie przeżył lęku przed wyrwaniem zęba? Pamiętam swoje przeżycia z dzieciństwa z poczekalni, kiedy nieraz mało brakowało a uciekłabym przed wejściem, albo wmawiałam sobie, że ząb przestał boleć, więc mogę wracać do domu. Ile wtedy bym dała za to, żeby nie siadać na ten okropny fotel! I oto delikwent siedzi w fotelu - z zakneblowanymi chusteczką ustami - a dentysta oznajmia, że za wyrwanie zęba bierze 150, a za niewyrwanie 200, więc jak pacjent zapłaci, to on mu nic nie będzie wyrywał, a w planie jest usunięcie dwóch przednich zębów. I co byście zrobili? Jasne, to samo, co na scenie - płacimy i bierzemy nogi za pas szczęśliwi, że wykręciliśmy się tanim kosztem.
Sceny z zupą makaronową z ryżem nie polecam oglądać po jedzeniu. Jeśli ktoś zna skecz o chińskiej restauracji kabaretu Ani Mru Mru i śmiał się na nim do rozpuku, to tutaj śmiech po prostu zamiera w ustach tak groteskowa jest sytuacja. Jak wspominałam na początku w zupie odnajdują się kolejno różne elementy wyposażenia kucharza od zegarka począwszy, na aparacie słuchowym kończąc. W ostateczności klient zadaje pytanie, co zamówił na drugie danie, a w odpowiedzi słyszy, że kucharzowi zginęły też buty. Reszta dzieje się za kulisami.
Śmieszne? Śmieszne, ale nie tylko. Także smutne i zmuszające do refleksji o świecie współczesnym, o nas samych, o zanikającej sztuce porozumiewania się. Ktoś wygłasza wykład. Od trzech godzin gada o niczym. Nic dziwnego, że słuchacze odwrócili się plecami, nikt nie słucha. Nikt nie jest zainteresowany. Do czasu, gdy prelegent wyjmuje bułki i zaczyna jeść. Nagle wzbudził zainteresowanie. Wszyscy słuchają z wielką uwagą - choć nie mówi, tylko bełkocze z pełnymi ustami. Dlaczego? Bo też chcieliby zjeść. Patrzą na bułkę jak sroka w gnat. Gdzieś w ferworze mało zrozumiałej dyskusji przebijają się słowa o powszechnej postawie konsumpcji. Ten, który się najadł, przytakuje moraliście. Ten drugi, dla którego zabrakło, jest odmiennego zdania.
Generalnie odbieram ten spektakl jako przypowieść o niemożności porozumienia się. Od pierwszej do ostatniej sceny nikt z nikim się nie dogaduje. Każdy trwa przy swoim zdaniu i w swoim świecie jak w kokonie. Na skutek nieporozumień rodzą się sytuacje śmieszne, zabawne, ale i straszne zarazem. Jak w historii o wydawcy, któremu pewien wierszokleta przysłał sto tysięcy wierszy. Wydawca odpisuje, że "pana wiersze mnie gówno obchodzą", ale ponieważ nie jest pewny poprawności pisowni słowa "gówno", przekreśla ten wyraz i zostaje wysłana odpowiedź: "pana wiersze mnie XXX obchodzą". I jaki efekt? Musi teraz te wszystkie wiersze przeczytać!
Może to kogoś tylko śmieszyć, ale może też zastanowić. Ileż to razy ktoś do nas coś mówi, a my nie słuchamy; ileż razy my mieliśmy coś ważnego do powiedzenia, a nie słuchano nas. Ileż razy powtarza się schemat przyciągania uwagi i zyskiwania poparcia za tzw. kiełbasę wyborczą - i wcale nie tylko podczas wyborów ten chwyt się sprawdza. Ile razy ktoś się wypowiada o czymś, o czym nie ma pojęcia, a jest traktowany jak ekspert a jego deletanctwo wzmacnia potęga mediów, które go lansują. Ile razy dyskusja nie prowadzi do odkrycia prawdy, a jej uczestnicy odchodzą w własnymi "prawdami" nie osiągnąwszy prozumienia. Ile razy mamy wrażenie, że rozmawiamy różnymi językami, choć żyjemy w tej samej kulturze, w tej samej epoce, ta sama historia nas kształtowała i szczycimy się przecież znajomością polszczyzny. Czy na pewno ją dobrze znamy? I czy świat różnych ludzi, nawet w tym samym kraju to na pewno ten sam świat?
Atrament dla leworęcznych - Teatr KTO
Scenariusz i reżyseria - Krzysztof Niedźwiecki
Wystepują: Jacek Buczyński, Maciej Małysa, Paweł Rybak, Maciej Słota