24 lip 2012

Polska literatura z polską muzyką w symbiozie



        Muzyka renesansu i początku XX wieku zakończyła 8. Festiwal Muzyki Polskiej w Krakowie, który dobywał się w dniach 13 – 21 lipca. Najpierw w Sali włoskiej Bazyliki OO. Franciszkanów zabrzmiały Psalmy Złotego Wieku Audite, gentes, a dwie godziny później w Filharmonii Krakowskiej zaprezentowana została wersja koncertowa Marii Romana Statkowskiego.
       Psalmy Złotego Wieku, czyli wybrane Psalmy biblijne z Psałterza Dawidów Jana Kochanowskiego z muzyką  Mikołaja Gomółki. Jan Kochanowski (1530 – 1584) przetłumaczył wszystkie 150 Psalmów i na jego prośbę muzykę do nich skomponował pięć lat młodszy, pochodzący z Sandomierza Mikołaj Gomółka (1535 – 1609?). Czarnoleski poeta ukończył s dzieło w 1579 roku i już w rok później Gomółka opublikował doń muzykę rozpisaną na cztery głosy.
       Kochanowski w swoim tłumaczeniu wspiął się na wyżyny renesansowej poezji, stosując bogactwo językowe i środków poetyckich, różne miary metryczne, wielość rozwiązań wersyfikacyjnych. Monotonię wyrównanego sylabizmu często przełamuje przerzutniami, eksklamacjami, apostrofami. Podkreśla się także ducha irenizmu, a dziś byśmy powiedzieli ekumenizmu tego tłumaczenia, dzięki czemu Psalmy mogły być śpiewane przez wyznawców różnych Kościołów ówczesnej Europy, nie tylko katolików, ale i protestantów. Prawdopodobnie bardzo szybko, być może nawet w tym samym 1580 roku pojawiło się kolejne, drugie wydanie Melodii na psałterz polski, co świadczy o popularności, jaką zyskały. Warto pamiętać, że jest to najstarsze znane opracowanie muzyczne całości Psalmów biblijnych.
       Mikołaj Gomółka dostosował linię melodyczną do specyfiki poetyckiej polszczyzny, uwzględniając w niej na przykład owe przerzutnie, zaburzające rytmikę języka. Oczywiście, nie w każdym przypadku było to możliwe, jednak widać, że język poetycki i muzyczny zostały tutaj ściśle zespolone, a nastrój konkretnego psalmu, radosny bądź smutny, dziękczynny bądź pochwalny,  pokutny bądź podniosły odzwierciedla się także w tonie muzycznym. Psalmy radosne utrzymane są w szybszym tempie i tanecznej rytmice, co w sobotnim koncercie szczególnie wyeksponowane zostało przez Carlosa Castro grającego na instrumentach perkusyjnych. Towarzyszyły mu vihuela na przemian z gitarą renesansową w rękach Fernando Reyesa. Ekspresyjnie i lirycznie zarazem Psalmy śpiewała Paulina Ceremużyńska, absolwentka wykonawstwa muzyki średniowiecznej na Uniwersytecie Paris-Sorbonne, od lat współpracująca z oboma instrumentalistami.
        Na program koncertu złożyło się 13 Psalmów, w  tym jeden zaprezentowany w wersji instrumentalnej, oraz dwa bisy wywołane przez entuzjastycznie oklaskującą wykonawców widownię. Jeden z prezentowanych utworów:

PSALM XCI

Qui habitat in adiutorio Altissimi

Kto się w opiekę poda Panu swemu
A całym prawie sercem ufa Jemu,
Śmiele rzec może: "Mam obrońcę Boga,
Nie będzie u mnie straszna żadna trwoga."

Ciebie on z łowczych obierzy wyzuje
I w zaraźliwym powietrzu ratuje;
W cieniu swych skrzydeł zachowa cię wiecznie,
Pod Jego pióry ulężesz bezpiecznie

       W koncercie drugim, w Filharmonii Krakowskiej, przypomniana została opera Romana Statkowskiego, skomponowana w 1903 r. z librettem na podstawie pierwszej polskiej powieści poetyckiej (1825) Maria Antoniego Malczewskiego. Roman Statkowski napisał operę bardzo polską, z rozpoznawalnymi akcentami, motywami, symbolami. Świetny, potężny, radosny polonez prawie na samym początku, po arii Wojewody i poleceniu zabicia niechcianej synowej robi naprawdę wrażenie. To nie płaczliwie-nostalgiczny, ojczyźniany Ogiński ani też filmowy polonez Kilara, lecz dworsko-majestatyczny, biesiadny, radosny, potężny. Nie tęsknota w nim, lecz duch biesiady, wiwat i dostojeństwo. Zaraz potem, jeszcze w I akcie pojawia się mazur - porywający, skoczny, niemal brakuje tchu. Do obu tańców arie wykonuje chór. Obok tego, w akcie drugim pojawiają się liryczne bardzo arie Marii oraz duety Marii i Wacława. Partia tytułowej bohaterki charakteryzowana jest przez towarzyszące jej delikatne dźwięki harfy. Mroczna dusza Wojewody z kolei ma silną linię wiolonczeli z przejmującym fragmentem wiolonczelowego kwartetu w I akcie. Sam w sobie ten kawałek jest niezwykły i swobodnie można go słuchać jako odrębny utwór.  
       Fantastyczny zupełne fragment to kulig.  Szalone tempo, dzikość, taniec weneckich masek, pod którymi kryją się nasłani przez Wojewodę zabójcy: dynamika i mroczne przeczucie, groza. Wszystko razem. W szalony rytm zapustów Statkowski wplótł także oberka, kolejny polski taniec. A żeby dopełnić wątek owej polskości opery, trzeba jeszcze wspomnieć o Bogurodzicy. A tak, jest nawet Bogurodzica, śpiewana (pierwsza zwrotka) a capella przez polskich wojaków wyruszających na wojnę z Tatarami. 
       Większość libretta Statkowski wziął żywcem z poematu Malczewskiego, np. arie Miecznika, Marii, Wacława, pieśń Pacholęcia, piosenka śpiewana przez maski. Tylko tam, gdzie romantyczna konwencja powieści poetyckiej wymagała tajemnicy zamiast słów, kompozytor musiał stworzyć własny tekst. Wojewoda w utworze jest postacią milczącą, nie odzywa się ani słówkiem. W operze nie mógł milczeć, to oczywiste. Ale zaletą opery jest też muzyka pomiędzy ariami, np. charakterystyczny wstęp do aktu II, w którym słychać tętent konia.
        W krakowskiej wersji koncertowej tytułową bohaterkę kreowała Wioletta Chodowicz. Osobiście wciąż nie mogę się do niej przekonać, ale i tak o wiele bardziej podoba mi się jako Maria niż jako Halka. Jako Wojewoda Krzysztof Szumański, Tomasz Kuk jako Wacław, Adam Kruszewski w partii Miecznika dobrze wywiązali się z zadania. Może Tomasz Kuk w wysokich rejestrach trochę przesadził, ale to krótko trwało. Monika Korybalska jako Pacholę była dla mnie bardziej czytelna niż Katarzyna Rzymska w nagraniu płytowym. Chór Polskiego Radia również brał udział w nagraniu i wystąpił w sobotę w Filharmonii Krakowskiej. Całością dyrygował Tomasz Tokarczyk, który nadal warstwie muzycznej siłę, dynamikę i mocno brzmiący patos. Dominowały blachy, kotły i instrumenty dęte. Na szczęście między nimi można też było zasłuchać się w delikatność harfy czy nostalgiczne i niepokojące smyczki.
       Bogactwo motywów rozwijanych w całej kompozycji zawiera już uwertura. Od samego początku muzyka wprowadza in medias res, wciąga i już napięcie nie spada, nawet w partiach lirycznych. Da się to wytrzymać, ponieważ w sumie jest to dzieło niespełna dwugodzinne.  No i naprawdę można tego słuchać jak czegoś, co się zna, co jest mimo wszystko swojskie, a przy tym nienużące, dynamiczne. Jak ktoś chce się dowartościować patriotycznie, a z Moniuszką mu nie po drodze (jak mnie), Chopin go drażni (znam takich), od Pendereckiego bolą go zęby, a Lutosławski to kosmos, spokojnie może dać się uwieść muzyce Statkowskiego. Oczywiście,  żartuję. Mimo wszystko uważam, że Maria powinna być w repertuarze każdej polskiej opery i dziwię się, że jeszcze nie jest. To naprawdę dobra muzyka,  zawierająca mnóstwo hitowych fragmentów.  Warta jest odgrzebania z niepamięci i spopularyzowania, do czego na pewno przyczyniło się nagranie płytowe Łukasza Borowicza z 2009 roku oraz ubiegłoroczne po raz pierwszy wystawienie jej zagraniczne na Wexford Opera Festiwal w Irlandii (czterokrotnie:22, 28 i 31 października oraz 4 listopada 2011, premiera transmitowana do krajów Europejskiej Unii Nadawców) gdzie również prowadził ją Tomasz Tokarczyk. Inscenizacja w Wexford była produkcją międzynarodową, reżyserowaną przez Michaela Gieleta, ze scenografią Jamesa Macnamary i choreografią Edel Quinlan. Najwyższy czas, żeby i polska publiczność częściej mogła Marię słuchać i oglądać.
.




Brak komentarzy: