Muzyka renesansu i początku XX wieku zakończyła 8. Festiwal
Muzyki Polskiej w Krakowie, który dobywał się w dniach 13 – 21 lipca. Najpierw
w Sali włoskiej Bazyliki OO. Franciszkanów zabrzmiały Psalmy Złotego Wieku Audite,
gentes, a dwie godziny później w Filharmonii Krakowskiej zaprezentowana
została wersja koncertowa Marii Romana Statkowskiego.
Psalmy Złotego
Wieku, czyli wybrane Psalmy biblijne z Psałterza Dawidów Jana Kochanowskiego z muzyką Mikołaja
Gomółki. Jan Kochanowski (1530 – 1584) przetłumaczył wszystkie 150 Psalmów
i na jego prośbę muzykę do nich skomponował pięć lat młodszy, pochodzący z
Sandomierza Mikołaj Gomółka (1535 – 1609?). Czarnoleski poeta ukończył s dzieło
w 1579 roku i już w rok później Gomółka opublikował doń muzykę rozpisaną na
cztery głosy.
Kochanowski w
swoim tłumaczeniu wspiął się na wyżyny renesansowej poezji, stosując bogactwo
językowe i środków poetyckich, różne miary metryczne, wielość rozwiązań
wersyfikacyjnych. Monotonię wyrównanego sylabizmu często przełamuje
przerzutniami, eksklamacjami, apostrofami. Podkreśla się także ducha irenizmu,
a dziś byśmy powiedzieli ekumenizmu tego tłumaczenia, dzięki czemu Psalmy mogły
być śpiewane przez wyznawców różnych Kościołów ówczesnej Europy, nie tylko
katolików, ale i protestantów. Prawdopodobnie bardzo szybko, być może nawet w tym samym
1580 roku pojawiło się kolejne, drugie wydanie Melodii na psałterz polski,
co świadczy o popularności, jaką zyskały. Warto pamiętać, że jest to najstarsze znane opracowanie
muzyczne całości Psalmów biblijnych.
Mikołaj Gomółka dostosował linię
melodyczną do specyfiki poetyckiej polszczyzny, uwzględniając w niej na
przykład owe przerzutnie, zaburzające rytmikę języka. Oczywiście, nie w każdym
przypadku było to możliwe, jednak widać, że język poetycki i muzyczny zostały
tutaj ściśle zespolone, a nastrój konkretnego psalmu, radosny bądź smutny,
dziękczynny bądź pochwalny, pokutny bądź
podniosły odzwierciedla się także w tonie muzycznym. Psalmy radosne utrzymane
są w szybszym tempie i tanecznej rytmice, co w sobotnim koncercie szczególnie
wyeksponowane zostało przez Carlosa
Castro grającego na instrumentach perkusyjnych. Towarzyszyły mu vihuela na
przemian z gitarą renesansową w rękach Fernando
Reyesa. Ekspresyjnie i lirycznie zarazem Psalmy śpiewała Paulina Ceremużyńska, absolwentka
wykonawstwa muzyki średniowiecznej na Uniwersytecie Paris-Sorbonne, od lat
współpracująca z oboma instrumentalistami.
Na program
koncertu złożyło się 13 Psalmów, w tym
jeden zaprezentowany w wersji instrumentalnej, oraz dwa bisy wywołane przez entuzjastycznie oklaskującą wykonawców widownię. Jeden z prezentowanych
utworów:
PSALM
XCI
Qui
habitat in adiutorio Altissimi
Kto
się w opiekę poda Panu swemu
A
całym prawie sercem ufa Jemu,
Śmiele
rzec może: "Mam obrońcę Boga,
Nie
będzie u mnie straszna żadna trwoga."
Ciebie
on z łowczych obierzy wyzuje
I w
zaraźliwym powietrzu ratuje;
W
cieniu swych skrzydeł zachowa cię wiecznie,
Pod Jego pióry ulężesz bezpiecznie
W koncercie
drugim, w Filharmonii Krakowskiej, przypomniana została opera Romana Statkowskiego, skomponowana w
1903 r. z librettem na podstawie pierwszej polskiej powieści poetyckiej (1825) Maria
Antoniego Malczewskiego. Roman Statkowski napisał
operę bardzo polską, z rozpoznawalnymi akcentami, motywami, symbolami. Świetny,
potężny, radosny polonez prawie na samym początku, po arii Wojewody i poleceniu
zabicia niechcianej synowej robi naprawdę wrażenie. To nie płaczliwie-nostalgiczny,
ojczyźniany Ogiński ani też filmowy polonez Kilara, lecz dworsko-majestatyczny,
biesiadny, radosny, potężny. Nie tęsknota w nim, lecz duch biesiady, wiwat i
dostojeństwo. Zaraz potem, jeszcze w I akcie pojawia się mazur - porywający,
skoczny, niemal brakuje tchu. Do obu tańców arie wykonuje chór. Obok tego, w
akcie drugim pojawiają się liryczne bardzo arie Marii oraz duety Marii i
Wacława. Partia tytułowej bohaterki charakteryzowana jest przez towarzyszące
jej delikatne dźwięki harfy. Mroczna dusza Wojewody z kolei ma silną linię
wiolonczeli z przejmującym fragmentem wiolonczelowego kwartetu w I akcie. Sam w
sobie ten kawałek jest niezwykły i swobodnie można go słuchać jako odrębny
utwór.
Fantastyczny zupełne fragment to kulig. Szalone tempo,
dzikość, taniec weneckich masek, pod którymi kryją się nasłani przez Wojewodę
zabójcy: dynamika i mroczne przeczucie, groza. Wszystko razem. W szalony rytm
zapustów Statkowski wplótł także oberka, kolejny polski taniec. A żeby dopełnić
wątek owej polskości opery, trzeba jeszcze wspomnieć o Bogurodzicy.
A tak, jest nawet Bogurodzica, śpiewana (pierwsza zwrotka) a
capella przez polskich wojaków wyruszających na wojnę z Tatarami.
Większość libretta Statkowski wziął żywcem z poematu Malczewskiego, np. arie Miecznika, Marii,
Wacława, pieśń Pacholęcia, piosenka śpiewana przez maski. Tylko tam, gdzie
romantyczna konwencja powieści poetyckiej wymagała tajemnicy zamiast słów,
kompozytor musiał stworzyć własny tekst. Wojewoda w utworze jest postacią
milczącą, nie odzywa się ani słówkiem. W operze nie mógł milczeć, to oczywiste.
Ale zaletą opery jest też muzyka pomiędzy ariami, np. charakterystyczny wstęp
do aktu II, w którym słychać tętent konia.
W krakowskiej wersji koncertowej tytułową bohaterkę kreowała Wioletta Chodowicz.
Osobiście wciąż nie mogę się do niej przekonać, ale i tak o wiele bardziej
podoba mi się jako Maria niż jako Halka. Jako Wojewoda
Krzysztof Szumański, Tomasz Kuk jako Wacław, Adam Kruszewski
w partii Miecznika dobrze wywiązali się z zadania.
Może Tomasz Kuk w wysokich rejestrach trochę
przesadził, ale to krótko trwało. Monika Korybalska jako Pacholę była dla mnie bardziej czytelna
niż Katarzyna Rzymska w nagraniu płytowym. Chór Polskiego Radia również brał
udział w nagraniu i wystąpił w sobotę w Filharmonii Krakowskiej. Całością
dyrygował Tomasz Tokarczyk, który nadal warstwie muzycznej siłę, dynamikę i
mocno brzmiący patos. Dominowały blachy, kotły i instrumenty dęte. Na szczęście
między nimi można też było zasłuchać się w delikatność harfy czy nostalgiczne i
niepokojące smyczki.
Bogactwo motywów
rozwijanych w całej kompozycji zawiera już uwertura. Od samego początku muzyka
wprowadza in medias res, wciąga i już napięcie nie spada, nawet w partiach
lirycznych. Da się to wytrzymać, ponieważ w sumie jest to dzieło niespełna
dwugodzinne. No i naprawdę można tego słuchać jak czegoś, co się zna, co
jest mimo wszystko swojskie, a przy tym nienużące, dynamiczne. Jak ktoś chce
się dowartościować patriotycznie, a z Moniuszką mu nie po drodze (jak mnie),
Chopin go drażni (znam takich), od Pendereckiego bolą go zęby, a Lutosławski to
kosmos, spokojnie może dać się uwieść muzyce Statkowskiego. Oczywiście,
żartuję. Mimo wszystko uważam, że Maria powinna
być w repertuarze każdej polskiej opery i dziwię się, że jeszcze nie jest. To
naprawdę dobra muzyka, zawierająca mnóstwo hitowych fragmentów. Warta jest odgrzebania z niepamięci i
spopularyzowania, do czego na pewno przyczyniło się nagranie płytowe Łukasza Borowicza z 2009 roku oraz ubiegłoroczne po raz pierwszy wystawienie jej zagraniczne na
Wexford Opera Festiwal w Irlandii (czterokrotnie:22, 28 i 31 października oraz 4 listopada 2011, premiera transmitowana do krajów Europejskiej Unii Nadawców) gdzie również prowadził ją Tomasz Tokarczyk. Inscenizacja
w Wexford była produkcją międzynarodową, reżyserowaną przez Michaela Gieleta,
ze scenografią Jamesa Macnamary i choreografią Edel Quinlan. Najwyższy czas, żeby
i polska publiczność częściej mogła Marię słuchać i oglądać.
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz