Bogusław Schaeffer z wielu względów jest postacią niezwykłą. Kompozytor, muzykolog, autor książek, dramaturg, grafik, filozof i pedagog - umysłowość renesansowa. Pierwsze z nim zetknięcie dotyczyło muzyki, po prostu kupiłam jego książkę Kompozytorzy XX wieku. Sama jego twórczość kompozytorska wykracza daleko poza granice mojej percepcji i rozumienia, a on zresztą osobiście podzielił swoje kompozycje na: utwory eksperymentalne, lżejsze, poważne i utwory przyjemne, które ładnie brzmią. Moje ucho do pierwszej kategorii zalicza większość, a największy problem mam z kategorią ostatnią.
Później pojawiły się dramaty, a przede wszystkim rewelacyjny monodram Scenariusz dla nie istniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego w wykonaniu Jana Peszka. Pamiętam, że wyszłam zachwycona gombrowiczowskim humorem sztuki i perfekcyjnym wykonaniem Peszka, dokonującego absurdalnych ewolucji akrobatycznych podczas występu. Ten sam duch Gombrowicza pojawia się w Scenariuszu dla teczech aktorów, napisanym dla Mikołaja i Andrzeja Grabowskich oraz Jana Peszka właśnie. Spektakl w ich wykonaniu jest do obejrzenia na YouTubie w całości oraz w kilkunstominutowych odcinkach.
Istotą Scenariusza jest jego improwizacyjność, co sprawia, że każda realizacja będzie inna. Toteż i wykonanie aktorów krakowskich: Marka Pysia i Macieja Ferlaka w reżyserii i z udziałem Piotra Warszawskiego, zaprezentowane 12 listopada na scenie Biłgorajskiego Centrum Kultury, zawiera szczegóły specyficzne obecne w dialogu, jak i w sposobie gry scenicznej. Niezwykłe jest jednak to, że tekst Schaeffera mim o upływu lat ponad pięćdziesięciu lat nadal jest starszliwie aktualny, a nawet bardziej aktualny niż kiedyś.
Kłopoty trzech postaci: Reżysera, Plastka i Muzyka, którzy usiłują się spotkać na omówienie i przygotowanie próby przedstawienia dostarczają co prawda dużo rozrywki w postaci zabawnych gagów, przerysowanych zachowań, językowego i sytuacyjnego dowcipu, ale poza tym obnażają miałkość umysłową i zawodową środowiska artystów, aktorów, pokazują ich małostkowe i ambicjonalne postawy.
Kiedy Reżyser usiłuje zmusić Aktorów do próby, gdy tymczasem oni najpierw wypierają się swoich pierwotnych zobowiązań jako Muzyk (twierdzący, ze nie będzie komponował do spektaklu, bo ani muzyka spektaklowi nie jest potrzebna, ani spektakl muzyce) i Plastyk (który z kolei oznajmia, że nie bedzie malował scenografii, bo poczuł w sobie talent do reżyserowania i zamierza stworzyć nową jakość teatralną w postaci scenicznego zilustrowania horoskopów), a potem jednego dialogu nie potrafią powtórzyć, możemy sie z tego śmiać, ale po chwili nasuwa się smutna refleksja o zaniku umiejętności komunikowania się miedzy ludźmi. Tu znowu wkracza absurdalna retrospekcja, jak to komunikowali się niegdyś nasi jaskiniowi przodkowie, odegrana przez Aktora, który miał być Malarzem, zakończona niedwuznacznymi propozycjami wobec Aktora/Muzyka i Reżysera, którzy ku uciesze publiczności salwują się ucieczką, gdy nagle śmiech zamiera, bo okazuje się, że problem jest bardziej złożony. Ludzkość rozwinęła się cywilizacyjnie, ale czy umiemy się porozumiewać? Czy rozwój mowy zaowocował pogłębieniem komunikatywności, skoro bohaterowie spóźniają na spotkanie, nie mogąc ustalić terminu próby, ich cele są tak różne, że próba odbyć się nie może, co rusz skręcając w jakieś inne rejony ekspresji? No i co z tego, że w tle kulturowym pojawiają sie nazwiska Ionesco, Durenmatta, Geneta, Heideggera i innych, skoro chodzi tylko o jedno: który z nich się przeżył, a który przyciągnie publiczność.
Dzisiejszego przeciętnego widza zapewne nie przyciągnąłby żaden z nich. Nie są ani znani, ani czytani. I dlatego Scenariusz jest tak boleśnie aktualny i, o dziwo, zgromadził pewną publiczność, jakkolwiek nie zapełnił sali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz