Bolesław Biegas (1877 - 1954) w secesyjnej rzeźbie Harfa natchnienia
przedstawił Chopina niemal w całej postaci, spowitego w rozwianą
materię, wznoszącego się nad niżej umieszczoną harfą. Na jej strunach
czyjaś - Ducha? Dajmoniona? Boga? Natury wreszcie? - dłoń wygrywa
dźwięki, w które wsłuchuje się kompozytor wznosząc twarz z zamkniętymi
oczami. Muzyka, owijając postać Chopina w materializujące się harmonie,
zdaje się pochłaniać jego postać, krępując ramiona, a zarazem unosi
gdzieś wyżej, w pozaziemską sferę boskiej sztuki. Dzieło Biegasa jest
próbą oddania istoty muzyki w materialnym języku rzeźby. Czy jest to
próba udana, odpowiedzieć musi sobie każdy sam stając przed nią,
zwłaszcza po uprzednim wysłuchaniu utworów kompozytora, obejrzeniu
innych jego portretów, zanurzeniu się w świat paryskiej opery opisywany w
listach do przyjaciół, skonfrontowaniu opinii, prześledzeniu recepcji
muzyki Chopina w późniejszych epokach.
Wystawa Niepokój i poszukiwanie. Polscy i norwescy twórcy czasu przełomów zaprezentowana w Muzeum Chopina
w Warszawie może się wydawać sztucznym tworem. No bo że Chopin, to
zrozumiałe, ale skąd Norwegia? I dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że
norweski kompozytor Thomas Dyke Acland Tellefsen, ur. w
Trndheim w 1823, zmarły w 1874 w Paryżu, był jednym z ważniejszych
uczniów Chopina, a po śmierci swojego mistrza przejął innych jego
uczniów. Tellefsen, podobnie jak Chopin, skomponował dwa koncerty
fortepianowe, poza tym wiele swoich dzieł zadedykował Polakom, znanym w
Paryżu przedstawicielom polskiej arystokracji.
Przemierzając
wystawę śledzi się zaułki (dosłownie - bo usytuowane w osobnych
niewielkich salach) muzyki norweskiej, od niewątpliwie najbardziej
znanego Edvarda Griega i wspomnianego Tellefsena,
następnie przyglądamy się próbom uchwycenia muzyki Chopina w dziełach
plastycznych, malarstwie, rzeźbie, dochodząc do centrum, w którym
przemierzamy biografię kompozytora prowadzeni przez fragmenty jego
listów, fotografie, nagrania utworów. Naszym przewodnikiem jest - nomen
omen - prawdziwy symbol czasu przełomu XIX i XX wieku: Stanisław Przybyszewski, którego fragmenty książki Szopen a Naród wybrane zostały jako motto do poszczególnych sal wystawowych. Trzeba przyznać, że demoniczny Przybyszewski, portretowany przez Edvarda Muncha jako szatan, obok uwielbienia dla Chopina wygłasza też ostre uwagi o nierozumieniu jego muzyki przez innych. Zdecydowanie odmawia na przykład tej umiejętności Francuzom, twierdząc, że właśnie oni najmniej z jego muzyki potrafią odczuć.
Wiele ciekawostek zapada w pamięć, odkrywcze skojarzenia, na które nie wpadłabym sama, zrekompensowały mi wcześniejsze kilkunastominutowe błądzenie, zanim do Muzeum dotarłam, wybierając jakąś inną drogę poprzez zaułki wcześniej nieuczęszczane. Po pierwsze, co ma wspólnego Grieg z Chopinem? Chyba chodzi o inspiracje muzyką ludową swojego kraju. Bardzo, bardzo ciekawe, ludowe norweskie skrzypce o nazwie hardingfele przyciągają uwagę kolorową ornamentyką, intarsjowanym masą perłową gryfem, gałkami z kości słoniowej. I w tym momencie wysiadł mi telefon, zdjęcia nie mam:-( Dźwiękiem hardingfele Grieg inspirował się w fortepianowym cyklu ludowych tańców Slatter. Po przeciwnej stronie skrzypiec podziwiałam dwuosobowy drewniany taboret do fortepianu państwa Griegów. Również misternie zdobiony ludowymi ornamentami. Jako Chopinowski odpowiednik norweskiej ludowości - fragment autografu Mazurka F-moll, op. 68 - bardzo pokreślony: strzałki, kreski, mazaje, linie, przejścia z góry do dołu strony; intymny zapis twórczego procesu.
W części malarskiej wystawy przyciągają uwagę ekspresyjne szkice do portretów Chopina Weissa. Twarz kompozytora jest na nich smutna, ekspresyjnie potargana, wykrzywiona. Takiego Chopina raczej sobie nie wyobrażamy. Z drugiej strony inne obrazy - Edvarda Muncha - a na nich często twarz mężczyzny, nienazwanego, ale rozpoznawalnego na pierwszy rzut oka - to Stanisław Przybyszewski. Tę samą twarz widzimy wyrzeźbioną przez innego norweskiego artystę: Gustava Vigelanda.
No i część centralna, koliście i chronologicznie ułożone stanowiska z listami, autografami, fotografiami z biografii Chopina i fragmenty nagrań jego utworów. Stanowiska są dwustronne: obchodzimy je po zewnętrznej stronie, a potem po wewnętrznej. Zachwycam się iskrzącymi humorem listami. Dużo w nich autoobserwacji, dystansu do samego siebie, autoironii. I przeczucia śmierci: Jesteśmy stare cymbały - bez lutnisty, który by nas nastroił. Nie umiemy tonów wydawać nowych pod kiepskimi rękami. (...) Zostaniesz jeszcze nad moim kamieniem jak te wierzby nasze, pamiętasz? - pisze do Juliana Fontany, swojego rówieśnika, przyjaciela z czasów warszawskich.
W listach z Paryża cudownie opisuje wrażenia z oglądanych oper, zdaje sprawozdanie z wystawienia Roberta Diabła Meyerbeera, zachwyca się śpiewem dwóch rywalizujących ze sobą śpiewaczek: Marii Malibran i Giuditty Pasty, jest pod wrażeniem największego ówczesnego tenora - Giovanniego Rubiniego. W listach pisanych z Anglii i Szkocji pozwala sobie na ironiczną charakterystykę funkcjonowania angielskiego dworu: Królowa wyruszyła do Szkocji i cała Anglia uznała za stosowne udać się tam za nią (cytuję z pamięci, może niezbyt dokładnie, ale sens był właśnie taki).
Taki był ten nasz Chopin. Nie tylko natchniony kompozytor. Także świetny obserwator, wrażliwy koneser sztuki, ironiczny komentator z celnym dowcipem, z talentem literackim. Geniusz po prostu. Inspirujący dla wielu współczesnych i potomnych.