Spektakl stołecznego Teatru IMKA zagościł na scenie BCK na zakończenie tegorocznej Jesieni z Teatrem na Kresach. Czteroosobowy dramatyczny układ osób zapętla się w akcji z narastającym napięciem z elementami sensacyjnego dreszczyku. Tajemnicza kobieta, niespełniony artysta, wiarołomna żona wracająca niespodziewanie z Londynu i on - porzucony mężczyzna bez życiowego celu stanowią zestawienie osobowości tyleż banalnych, co nietuzinkowych zarazem w konfrontacji ze sobą. Jeśliby tylko dialogi bohaterów sięgały dna ich duszy, być może otrzymalibyśmy ciekawy spektakl o kondycji współczesnego everymana. Żyjemy w kulturze powtórek, trudno dzisiaj
w literaturze, teatrze czy operze znaleźć całkiem nowe opowieści. Na
pozór tęsknimy i pożądamy nowości, ale czy historie, które przydarzają
się ludziom nie są te same od tysięcy lat? Miłość i nienawiść, zaufanie i
rozczarowanie, poszukiwanie wolności i udawanie jej, gdy w
rzeczywistości ulegamy zniewoleniu, pożądanie i odrzucenie, marzenia
sztuce i poszukiwanie prawdy - wszystko to już było. A kultura na co
dzień wciąż korzysta z zasobów wielkich tematów ludzkości. Dlatego gdy
cokolwiek się dzisiaj ogląda, pierwsza myśl to zarazem pytanie:
Gdzie ja już to widziałam? Albo:
Aha, to zupełnie tak jak było w... i
tu dowolny tytuł, dowolna historia znanych nam od tysięcy lat
bohaterów. Trudno współczesnym twórcom uciec od klisz, dlatego też
często odwołują się do pastiszu, puszczając do odbiorców oko:
Wiecie, to już było, ale popatrzcie, jaką śmieszną postać obsadziliśmy w tej roli.
Mamy więc
antykwariusza Adama (w tej roli Wojciech Błach)
tęskniącego za miłością, odkąd żona wyjechawszy do Londynu na kontrakt
zostawiła go dla żonatego Hindusa z trójką dzieci. Zapija tęsknotę
gorzką żołądkową i w stanie upojenia dzwoni na wybierane kolejno
sekstelefony, ale za każdym razem po wysłuchaniu cennika lub warunków
przerywa połączenie. W gruncie rzeczy nie szuka okazjonalnego seksu,
tylko prawdziwego uczucia. Telefony, jak chat i e-maile w filmie
Masz wiadomość (1998)
Nory Ephron,
są namiastką prawdziwych międzyludzkich kontaktów. Tak samo też jak w
przypadku filmowych bohaterów, znajomość nawiązana przypadkowo, przenosi
się do świata realnego i nabiera tempa. I chociaż film jest tylko
komedią romantyczną, to w spektaklu
Miłość z dostawą do domu w reżyserii Olafa Olszewskiego wątki absurdalne, jak
7 zł plus VAT za telefoniczną usługę erotyczną, nadają przygodzie bohatera wymiar groteskowy.
Kiedy Adam jednak zamawia
dziewczynę na telefon, gdyż jako jedyna umiała dokończyć cytowany przez
niego wiersz Tetmajera
Lubię, kiedy kobieta..., początkowo chce
jej się jak najszybciej pozbyć. Splot okoliczności sprawia, że
dziewczyna nazywana przez niego Anną Kareniną, przydaje mu się bardzo w
dokuczaniu byłej żonie, która nagle wróciwszy z Londynu, zamierza
odbudować zerwane małżeństwo. "Anna Karenina", w zasadzie
Monika (Gizella Bortel), zostaje
w jego mieszkaniu na dłużej, Adam płaci jej za wprowadzenie się do
niego i codzienne udawanie związku rzekomo rozpoczętego pół roku
wcześniej, gdy tak naprawdę niczego o sobie nawzajem nie wiedzą.
Musimy wymyślić swoją własną historię - mówi Monika, gdy była żona Adama,
Hanna (rewelacyjna Anna Korcz), wzięła ich na spytki, dociekając początków ich znajomości. Czy gdzieś już nie oglądaliśmy podobnej historii? Oczywiście -
Pretty woman
(1990) z Richardem Gere i Julią Roberts, analogia tym bardziej
uprawniona, że zakończenie jest niemal identyczne: mimo rozstania
bohaterowie odnajdują się wiedzeni prawdziwym uczuciem. Mało tego, strój
Moniki, czarno-czerwony gorset pod narzuconym na wierzch płaszczem oraz
bardzo długie czarne buty, które zdejmuje zostając u Adama na noc, jako
żywo przypominają strój Vivian, kiedy Edward Lewis (Gere) widzi ją po
raz pierwszy i zabiera do siebie. O ile jednak Julia Roberts jako Vivian
prezentowała sympatyczną nieporadność w wielkim świecie finansjery, do
którego wprowadzał ją Edward, o tyle Monika mając za sponsora nie rekina
biznesu, tylko skromnego antykwariusza, świadomie robi z siebie słodką
idiotkę specjalizującą się we wprowadzaniu wszystkich w zażenowanie.
Nie da się uciec od porównań podziwiając
Annę Korcz jako
byłą żonę, która po powrocie jako porzucona kochanka, próbuje
desperacko odbudować swoje małżeństwo. Walczy o uczucie męża nawet
wtedy, gdy zamieszkała z nimi Monika, a razem z nią malujący jej portret
niespełniony artysta
Antoine (Zdzisław Wardejn). Doprowadzona do
ostateczności posuwa się do próby przekupienia i sfałszowania zeznań.
Jej zabiegi o odzyskanie uczuć męża przypominałyby
Maggie z
Kotki na gorącym blaszanym dachu, gdyby nie czający się w tle Hindus, do którego wróci jednak, zostawiając Adama po raz drugi.
Jest jeszcze domorosły Pigmalion,
czyli Antoine, były główny księgowy firmy drobiarskiej, który na
emeryturze odkrył w sobie powołanie i talent malarski. Jego modelką jest
początkowo Monika, pozująca jako Polska do obrazu przygotowywanego na
konkurs. Traktuje ją jak muzę, jak Galateę, której daje nowe życie na
swoim płótnie. Przed rozstaniem zaś proponuje jej cmentarne "małżeństwo"
- wspólny grobowiec, który już wykupił. Kiedy Antoine wprowadza się
wraz z Moniką do mieszkania Adama, obserwując krzątanie się perfekcyjnej
Hanny, wpada na pomysł, że Polskę powinna uosabiać właśnie ona z rurą
odkurzacza w dłoni i fartuchem zakładanym do sprzątania. Szukając zaś
idei polskości, odkrywa prawdę, że nieodłącznym jej składnikiem jest
posiadanie wroga, na którego wybiera... czerwonego gipsowego krasnala, osiągając w ten sposób szczyt absurdu.
Miłość z dostawą do domu, reż.
Olaf Olszewski, występują: Anna Korcz, Gizella Bortel, Wojciech Błach,
Zdzisław Wardejn. Teatr IMKA. Premiera 30 października 2013r.