Mamy więc antykwariusza Adama (w tej roli Wojciech Błach) tęskniącego za miłością, odkąd żona wyjechawszy do Londynu na kontrakt zostawiła go dla żonatego Hindusa z trójką dzieci. Zapija tęsknotę gorzką żołądkową i w stanie upojenia dzwoni na wybierane kolejno sekstelefony, ale za każdym razem po wysłuchaniu cennika lub warunków przerywa połączenie. W gruncie rzeczy nie szuka okazjonalnego seksu, tylko prawdziwego uczucia. Telefony, jak chat i e-maile w filmie Masz wiadomość (1998) Nory Ephron, są namiastką prawdziwych międzyludzkich kontaktów. Tak samo też jak w przypadku filmowych bohaterów, znajomość nawiązana przypadkowo, przenosi się do świata realnego i nabiera tempa. I chociaż film jest tylko komedią romantyczną, to w spektaklu Miłość z dostawą do domu w reżyserii Olafa Olszewskiego wątki absurdalne, jak 7 zł plus VAT za telefoniczną usługę erotyczną, nadają przygodzie bohatera wymiar groteskowy.
Kiedy Adam jednak zamawia dziewczynę na telefon, gdyż jako jedyna umiała dokończyć cytowany przez niego wiersz Tetmajera Lubię, kiedy kobieta..., początkowo chce jej się jak najszybciej pozbyć. Splot okoliczności sprawia, że dziewczyna nazywana przez niego Anną Kareniną, przydaje mu się bardzo w dokuczaniu byłej żonie, która nagle wróciwszy z Londynu, zamierza odbudować zerwane małżeństwo. "Anna Karenina", w zasadzie Monika (Gizella Bortel), zostaje w jego mieszkaniu na dłużej, Adam płaci jej za wprowadzenie się do niego i codzienne udawanie związku rzekomo rozpoczętego pół roku wcześniej, gdy tak naprawdę niczego o sobie nawzajem nie wiedzą. Musimy wymyślić swoją własną historię - mówi Monika, gdy była żona Adama, Hanna (rewelacyjna Anna Korcz), wzięła ich na spytki, dociekając początków ich znajomości. Czy gdzieś już nie oglądaliśmy podobnej historii? Oczywiście - Pretty woman (1990) z Richardem Gere i Julią Roberts, analogia tym bardziej uprawniona, że zakończenie jest niemal identyczne: mimo rozstania bohaterowie odnajdują się wiedzeni prawdziwym uczuciem. Mało tego, strój Moniki, czarno-czerwony gorset pod narzuconym na wierzch płaszczem oraz bardzo długie czarne buty, które zdejmuje zostając u Adama na noc, jako żywo przypominają strój Vivian, kiedy Edward Lewis (Gere) widzi ją po raz pierwszy i zabiera do siebie. O ile jednak Julia Roberts jako Vivian prezentowała sympatyczną nieporadność w wielkim świecie finansjery, do którego wprowadzał ją Edward, o tyle Monika mając za sponsora nie rekina biznesu, tylko skromnego antykwariusza, świadomie robi z siebie słodką idiotkę specjalizującą się we wprowadzaniu wszystkich w zażenowanie.
Nie da się uciec od porównań podziwiając Annę Korcz jako byłą żonę, która po powrocie jako porzucona kochanka, próbuje desperacko odbudować swoje małżeństwo. Walczy o uczucie męża nawet wtedy, gdy zamieszkała z nimi Monika, a razem z nią malujący jej portret niespełniony artysta Antoine (Zdzisław Wardejn). Doprowadzona do ostateczności posuwa się do próby przekupienia i sfałszowania zeznań. Jej zabiegi o odzyskanie uczuć męża przypominałyby Maggie z Kotki na gorącym blaszanym dachu, gdyby nie czający się w tle Hindus, do którego wróci jednak, zostawiając Adama po raz drugi.
Jest jeszcze domorosły Pigmalion, czyli Antoine, były główny księgowy firmy drobiarskiej, który na emeryturze odkrył w sobie powołanie i talent malarski. Jego modelką jest początkowo Monika, pozująca jako Polska do obrazu przygotowywanego na konkurs. Traktuje ją jak muzę, jak Galateę, której daje nowe życie na swoim płótnie. Przed rozstaniem zaś proponuje jej cmentarne "małżeństwo" - wspólny grobowiec, który już wykupił. Kiedy Antoine wprowadza się wraz z Moniką do mieszkania Adama, obserwując krzątanie się perfekcyjnej Hanny, wpada na pomysł, że Polskę powinna uosabiać właśnie ona z rurą odkurzacza w dłoni i fartuchem zakładanym do sprzątania. Szukając zaś idei polskości, odkrywa prawdę, że nieodłącznym jej składnikiem jest posiadanie wroga, na którego wybiera... czerwonego gipsowego krasnala, osiągając w ten sposób szczyt absurdu.
Miłość z dostawą do domu, reż. Olaf Olszewski, występują: Anna Korcz, Gizella Bortel, Wojciech Błach, Zdzisław Wardejn. Teatr IMKA. Premiera 30 października 2013r.
2 komentarze:
Przeczytałem z zainteresowaniem Twoją recenzję i aż westchnąłem, już nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem w teatrze, chyba z 10 lat temu z moją klasą jako wychowawca. :-)
Adam
I co, od tamtej pory nie było w pobliżu żadnego spektaklu??? (Żartuję, oczywiście :-D)
Może zerkniesz na repertuar w najbliżym teatrze i coś by się znalazło. Dla odświeżenia wspomnień chociażby :-)
Pozdrawiam
Iwona
Prześlij komentarz