Lekcja polskiego Anny Bojarskiej po raz pierwszy zaistniała na scenie w 1988 roku w Teatrze Powszechnym. Treść dramatu pierwotnie pojawiła się w eseju Bojarskiej Śmierć Kościuszki, który Łomnicki zaadaptował jako monodram. Andrzej Wajda zachęcony
przez niego do zapoznania się z tekstem, namówił Annę Bojarską do
napisania sztuki, którą potem wyreżyserował, obsadzając w rolach
głównych Tadeusza Łomnickiego w roli Kościuszki i Joannę Szczepkowską jako Emilię Zeltner. Treścią dzieła są ostatnie lata życia Naczelnika Powstania spędzone w Szwajcarii w Solurze.
Fundacja Kresy 2000 przygotowała nową realizację dramatu, którego reżyserii podjął się Zdzisław Wardejn, występujący także w roli głównej. Przedpremierowy pokaz dla sponsorów,
dziennikarzy, recenzentów i ludzi kultury miał miejsce w niedzielny
wieczór, 20 marca.
Lekcja polskiego
rozgrywa się w Szwajcarii, w Solurze. W wynajętym mieszkaniu starszy
pan udziela Emilii, młodej córce gospodyni lekcji historii, geografii i,
na życzenie samej zainteresowanej, polskiej gramatyki. Bohater, którego
nazwiska na początku nie poznajemy, opowiada o powstaniu
kościuszkowskim, o roli Tadeusza Kościuszki, jego przysiędze na Rynku w
Krakowie, o rosyjskim więzieniu. Drażnią go pytania młodej panny, ale
opowiada o swojej pierwszej miłości. Był nikim, gdy zakochał się w
arystokratce z wzajemnością z jej strony. Chcieli razem uciec, ale rzecz
się wydała i pechowego absztyfikanta służba obiła kijami na oczach
panny. Koniec idylli.
W scenie drugiej starszego pana
odwiedza dama - wkracza arystokratka, księżna Lubomirska. W scenie
pełnej napięcia dama wita gospodarza jego prawdziwym nazwiskiem: Generale Kościuszko!
Młoda panna otwiera oczy ze zdumienia: to on, ten miły starszy pan,
który wynajmuje mieszkanie u jej matki, opowiadał cały czas o sobie!
Stary, schorowany Kościuszko również zaniemówił i dopiero młoda
uczennica po cichu mu przypomina, że powinien dostojną księżnę poprosić,
żeby usiadła. Księżna po kobiecemu odczytuje uporczywe wpatrywanie się
gospodarza w jej twarz: Wiem, jestem stara, na co Kościuszko odpowiada: Oboje jesteśmy starzy, tyle czasu upłynęło. Tak, to ona była jego pierwszą młodzieńczą miłością.
Sztuka Anny Bojarskiej Lekcja polskiego
jest gorzkim portretem zbiorowym Polaków kreślonym subiektywnym
spojrzeniem byłego Naczelnika, bohatera Stanów Zjednoczonych, więźnia
carów, zapomnianego przez rodaków starego mieszkańca Solury, którego
ostatnie słowa przed śmiercią brzmią finis Poloniae! Tadeusz Kościuszko Zdzisława Wardejna patrzy
na swój udział w historii bez sentymentu. Czasem zdobywa się na gorzką
autoironię. Z pieniędzy wypłaconych mu przez cara za złożenie przysięgi
lojalności nie zrobił użytku dla siebie, nie wziął ani kopiejki. Odesłał
je carowi, ale ten nie przyjął i leżą sobie w angielskim banku.
Zapisuje je więc w testamencie: połowę dla przyjaciela, a połowę na
posag dla swojej uczennicy, żeby mogła wyjść dobrze za mąż i zostać
hrabiną.
Ostatnia scena rozgrywa się po śmierci Tadeusza Kościuszki. Polacy, reprezentowani przez generała Paszkowskiego (Stefan Szmidt) oraz księżną (Alicja Jachiewicz)
muszą się zmierzyć z wizerunkiem bohatera narodowego w pantoflach:
siedzącego przy klawesynie, komponującego walce i polonezy, robiącego na
szydełku. Nie ma w tym nic z patetycznej wielkości, w jakiej chcieliby
go widzieć. Tymczasem taki portret przedstawia im we wspomnieniach
hrabina, której ojciec pojechał z trumną do Krakowa na pogrzeb. Wrócił
przerażony, bo okazało się, że Polacy nie wiedzieli, że ich wielki wódz w
ogóle jeszcze żyje! Myśleli, że umarł, zginął i teraz nie mogą
przeboleć, że przeżył upadek powstania i lata carskiego więzienia. To
takie niebohaterskie. Jego ciało zawieziono do Polski, ale serce w
urnie ofiarowano hrabinie, dawnej uczennicy. Rozmowy nad urną dotyczące
kwestii nagrobka i symbolicznego pochówku w Solurze stają się kolejną
scenką obrazującą charakter Polaków.
Reżyseria Zdzisława Wardejna,
ascetyczna w obsadzie (mniej osób niż w oryginalnym dramacie),
koncentruje się na rozrachunku Tadeusza Kościuszki z własną legendą.
Poznajemy bohatera komponującego walce i polonezy, wyszywającego i
dziergającego na szydełku, pogodzonego z własnym losem, ale gorzko
oceniającego miejsce Polaków w Europie i postawę Europy wobec Polski.
Nić zafascynowania i miłosnego zauroczenia miedzy 70-letnim wodzem a
młodą Emilką, której Kościuszko zapisał w testamencie swoje serce,
został zaledwie zaznaczony delikatnie. Ostatecznie przecież, dzięki
posagowi ufundowanemu przez starego weterana, Emilia Zeltner ( w tej
roli Natalia Matuszek) zostaje hrabiną.
Spektakl kończy
gorzkie proroctwo zacytowane przez hrabinę z wiersza Norwida, napisanego
przecież o ile później. Jest to jej odpowiedź na zabiegi obecnych w
Solurze Polaków, aby zgodziła się pochować serce Tadeusza Kościuszki w
przygotowanym wielkim grobowcu, z pomnikiem w kształcie kuli ziemskiej,
patetycznym stosownym napisem. Chcecie to zrobić - zapowiada bohaterka - aby można było napisać:
Coś ty, Kościuszko, zawinił na świecie,
Że dwa cię głazy we dwóch stronach gniecie,
Bez miejsca pierwej...
Rzecz cała jest bardzo kameralna, rozgrywa się w niewielkim pokoju,
salonie wynajmowanym przez bohatera w solurskiej kamienicy. Tutaj
zamknęło się całe życie Tadeusza Kościuszki, bohatera zapomnianego przez
własny naród. Mimo to tematem rozmów są przede wszystkim sprawy Polski,
powstania, klęski, wiezienie, kolejni carowie i władcy świata. Jak
twierdzi matka Emilii, Polska wyziera z każdego kąta. Interesującym
wydaje mi się zestawienie na ścianach salonu owalnego portretu Tadeusza
Kościuszki i dokładnie na wprost lustra również w owalnej ramie. Rozmowy
z młodą szwajcarską dziewczyną, opowieści prowokowane jej dociekliwymi
pytaniami, są jak odświeżające oglądanie się w lustrze. To my mamy tak
na siebie spojrzeć, dostrzegając wszelkie swoje wady, małości,
megalomanię, słomiany zapał - wszystko to, co tak często wytykali nam
nasi wielcy pisarze. Na ich tle bohater dramatu pozostaje postacią
wyjątkową, pokazaną od strony prywatnej, wyciszonej, a wciąż myślącej
tylko o ojczyźnie. I w porównaniu z nim, przeglądając się w nim jak w
lustrze
Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli,
bośmy się duchem bożym tak popili (...)
Teraz jesteśmy z ducha wytrzeźwieni,
Bracia rozumni - czciciele pieczeni....
(Juliusz Słowacki)
Anna Bojarska: Lekcja polskiego
Fundacja Kresy 2000
Scena Domu Służebnego Polskiej Sztuce Słowa, Muzyki i Obrazu w Nadrzeczu
Reż. Zdzisław Wardejn
Obsada:
Tadeusz Kościuszko - Zdzisław Wardejn
Emilia Zeltner - Natalia Matuszek
Księżna Lubomirska - Alicja Jachiewicz
Generał Paszkowski - Stefan Szmidt
Weteran - Andrzej Kobielski
Muzyka - kompozycje petersburskie przypisywane Tadeuszowi Kościuszce
w wykonaniu klawesynowym Władysława Kłosiewicza i Kwartetu Prima Vista
Tadeusz Kościuszko i jego uczennica - Natalia Matuszak i Zdzisław Wardejn. Fot. Janusz Ogiński
Dawna miłość - Alicja Jachiewicz i Zdzisław Wardejn. Fot. Janusz Ogiński
Rozmowy nad urną z sercem Tadeusza Kościuszki - Natalia Matuszak, Alicja Jachiewicz, Stefan Szmidt. Fot. Janusz Ogiński
22 mar 2016
10 mar 2016
Polscy emigranci piszą książki
Czwartego marca w Biłgorajskim Centrum Kultury miało miejsce spotkanie autorskie z Agnieszką Korzeniewską, pochodzącą z Siemiatycz autorką dwóch książek: Zabiorę Cię jesienią do Brukseli i W deszczu tańcz.
Najpierw w arcyciekawej osobistej opowieści pani Agnieszka opowiadała historię wyjazdu
dziewczyny z Podlasia do Brukseli, aklimatyzowania się w
europejskiej stolicy, dojrzewania do decyzji o pozostaniu tam na stałe
oraz genezę obu książek.
Autorka nie unikała odpowiedzi na trudne pytania o problemy obywateli Belgii z muzułmańskimi migrantami, wzajemne relacje na przykład w pracy, dzieliła się własnymi obserwacjami i doświadczeniami, opowiadała o reakcjach towarzyszących ubiegłorocznym jesiennym zamachom w Paryżu i realiach życia podczas ogłoszonego wówczas w Brukseli najwyższego stopnia zagrożenia terrorystycznego. Świadectwo osoby tam mieszkającej ma większą wartość emocjonalną i bardziej porusza wyobraźnię niż fakty podawane przez agencje informacyjne. Choćby dlatego warto było na spotkanie się udać.
Wyszłam stamtąd także z nowym nabytkiem, książką o Brukseli. Poznawanie innych krajów i miast widzianych oczami podróżników, turystów, wieloletnich mieszkańców, obserwatorów życia codziennego to jeden z ciekawszych reportażowych czy wspomnieniowych wątków. Toteż z zainteresowaniem zagłębiłam się w lekturze i - muszę przyznać - dzięki sprawnej, nieprzegadanej narracji, a zarazem widocznej w opowieściach o ludziach ciepłej i życzliwej światu postawie samej autorki, popadałam to w zadumę, to w zachwyt, to w liryczne wzruszenia.
Zaletą książki jest jej osobisty, aczkolwiek pozbawiony ckliwości ton. Agnieszka Korzeniewska oprowadza czytelnika po uliczkach, zaułkach, zaprasza do ulubionych kawiarni, parków i dzielnic. Równolegle snuje życiowe opowieści i ludziach, o konkretnych postaciach, które w Brukseli znalazły swoje miejsce na stałe bądź tylko tymczasowo. Bohaterowie przewijający się na kartkach książki są całkiem zwykli i niezwykli zarazem: dwaj sąsiedzi z zapałem pilnujący jej domu, gdy pozostaje pusty na czas wyjazdu jego mieszkańców, polski Żyd, lekarz, co tydzień przychodzący "na herbatkę", a przy tym niewzruszenie inkasujący opłatę za "niezamawianą" wizytę lekarską, pani Bolle udająca się na zakupy do miasta w jednym kapciu z powodu spuchniętej nogi, Julka, która dzięki uporowi wbrew wszystkim i wszystkiemu zdobyła wymarzoną pracę, zakochana Nataszka opuszczająca w skrajnym psychicznym wycieńczeniu męża... Najbardziej wzruszyła mnie opowieść o Malwince, dziewczynie piekarza, piszącej niesamowite teksty do szuflady. Prosty chłopak, piekarz, widząc, że Malwinka po pracy nocami tyle pisze do szuflady, w tajemnicy wysłał jej teksty do kilku renomowanych redakcji w Paryżu. Nadeszły trzy propozycje współpracy literackiej z jego Malwinką i dlatego postanowili zostawić piekarnię i wyruszyć w nowy świat, nowe życie.
Agnieszka Korzeniewska przeplata opowieści o ludzkich losach z refleksjami o historii miasta, obyczajach mieszkańców, podziwianych zabytkach, prowadząc nas bardzo osobistymi szlakami. Warto podążyć jej śladem, poznając smaki, zapachy, kolory i atmosferę Brukseli poznawanej oczami Polki, która z rodzinnego Podlasia zabrała do stolicy Europy dwa przygarnięte psy. Jest to książka bardzo prywatna i zarazem otwierająca na drugiego człowieka. Ciepła i delikatna, nienużąca i z nutą łagodnego humoru. Chciałoby się tylko, żeby korekta językowa była nieco lepsza, bo łapię się na tym, że chwytam długopis i poprawiam sama.
Niestety, Biłgorajskie Centrum Kultury nie stanęło na wysokości zadania ani nie umiało zachować się jak na gospodarzy spotkania przystało. Na stronie BCK nie było absolutnie ŻADNEJ informacji o planowanym spotkaniu i promocji książek Agnieszki Korzeniewskiej. Informacji takiej nie było także na biłgorajskich portalach informacyjnych. Doprawdy kuriozalne, że dowiedziałam się o nim dzięki znajomej z Warszawy, która dzień wcześniej przysłała mi wiadomość na prywatną pocztę. Brak informacji sprawił, że na spotkanie przyszło ... 5 osób, w tym jedno dziecko z mamą. Chyba do dobrych obyczajów gościnności należy również przywitanie osoby, która przyjeżdża z daleka i przedstawienie jej słuchaczom. Tymczasem nie pojawił się NIKT z pracowników BCK, kto pełniłby rolę gospodarza. Czyżby to oznaczało, że Biłgorajskie Centrum Kultury gospodarza nie ma i każdy wedle swojego widzimisię może sobie wejść i bez porozumienia z nikim po prostu urządzić cokolwiek wedle uznania? Byłam i jestem zbulwersowana zaistniałą sytuacją. Niestety, podejrzewam, że jest to skutek od dłuższego czasu dającego się zauważyć lekceważenia ludzi kultury niezwiązanych formalnie z ową instytucją, a szczególnie zaś marginalizowania twórców pióra. Nie od dziś widać, że włodarzom szumnej instytucji kulturalnej nie po drodze z pisarzami czy poetami. Bo o ile na spektakle teatralne można jeszcze liczyć, odbywają się też koncerty, to promocja literatury, zwłaszcza tej dobrej, ponadregionalnej zwyczajnie wykracza poza zainteresowania pracowników BCK. Wielka szkoda.
Agnieszka Korzeniewska: Zabiorę Cię jesienią do Brukseli. Wydawnictwo Bee The Adventure Ltd. 2015.
Autorka nie unikała odpowiedzi na trudne pytania o problemy obywateli Belgii z muzułmańskimi migrantami, wzajemne relacje na przykład w pracy, dzieliła się własnymi obserwacjami i doświadczeniami, opowiadała o reakcjach towarzyszących ubiegłorocznym jesiennym zamachom w Paryżu i realiach życia podczas ogłoszonego wówczas w Brukseli najwyższego stopnia zagrożenia terrorystycznego. Świadectwo osoby tam mieszkającej ma większą wartość emocjonalną i bardziej porusza wyobraźnię niż fakty podawane przez agencje informacyjne. Choćby dlatego warto było na spotkanie się udać.
Wyszłam stamtąd także z nowym nabytkiem, książką o Brukseli. Poznawanie innych krajów i miast widzianych oczami podróżników, turystów, wieloletnich mieszkańców, obserwatorów życia codziennego to jeden z ciekawszych reportażowych czy wspomnieniowych wątków. Toteż z zainteresowaniem zagłębiłam się w lekturze i - muszę przyznać - dzięki sprawnej, nieprzegadanej narracji, a zarazem widocznej w opowieściach o ludziach ciepłej i życzliwej światu postawie samej autorki, popadałam to w zadumę, to w zachwyt, to w liryczne wzruszenia.
Zaletą książki jest jej osobisty, aczkolwiek pozbawiony ckliwości ton. Agnieszka Korzeniewska oprowadza czytelnika po uliczkach, zaułkach, zaprasza do ulubionych kawiarni, parków i dzielnic. Równolegle snuje życiowe opowieści i ludziach, o konkretnych postaciach, które w Brukseli znalazły swoje miejsce na stałe bądź tylko tymczasowo. Bohaterowie przewijający się na kartkach książki są całkiem zwykli i niezwykli zarazem: dwaj sąsiedzi z zapałem pilnujący jej domu, gdy pozostaje pusty na czas wyjazdu jego mieszkańców, polski Żyd, lekarz, co tydzień przychodzący "na herbatkę", a przy tym niewzruszenie inkasujący opłatę za "niezamawianą" wizytę lekarską, pani Bolle udająca się na zakupy do miasta w jednym kapciu z powodu spuchniętej nogi, Julka, która dzięki uporowi wbrew wszystkim i wszystkiemu zdobyła wymarzoną pracę, zakochana Nataszka opuszczająca w skrajnym psychicznym wycieńczeniu męża... Najbardziej wzruszyła mnie opowieść o Malwince, dziewczynie piekarza, piszącej niesamowite teksty do szuflady. Prosty chłopak, piekarz, widząc, że Malwinka po pracy nocami tyle pisze do szuflady, w tajemnicy wysłał jej teksty do kilku renomowanych redakcji w Paryżu. Nadeszły trzy propozycje współpracy literackiej z jego Malwinką i dlatego postanowili zostawić piekarnię i wyruszyć w nowy świat, nowe życie.
Agnieszka Korzeniewska przeplata opowieści o ludzkich losach z refleksjami o historii miasta, obyczajach mieszkańców, podziwianych zabytkach, prowadząc nas bardzo osobistymi szlakami. Warto podążyć jej śladem, poznając smaki, zapachy, kolory i atmosferę Brukseli poznawanej oczami Polki, która z rodzinnego Podlasia zabrała do stolicy Europy dwa przygarnięte psy. Jest to książka bardzo prywatna i zarazem otwierająca na drugiego człowieka. Ciepła i delikatna, nienużąca i z nutą łagodnego humoru. Chciałoby się tylko, żeby korekta językowa była nieco lepsza, bo łapię się na tym, że chwytam długopis i poprawiam sama.
Niestety, Biłgorajskie Centrum Kultury nie stanęło na wysokości zadania ani nie umiało zachować się jak na gospodarzy spotkania przystało. Na stronie BCK nie było absolutnie ŻADNEJ informacji o planowanym spotkaniu i promocji książek Agnieszki Korzeniewskiej. Informacji takiej nie było także na biłgorajskich portalach informacyjnych. Doprawdy kuriozalne, że dowiedziałam się o nim dzięki znajomej z Warszawy, która dzień wcześniej przysłała mi wiadomość na prywatną pocztę. Brak informacji sprawił, że na spotkanie przyszło ... 5 osób, w tym jedno dziecko z mamą. Chyba do dobrych obyczajów gościnności należy również przywitanie osoby, która przyjeżdża z daleka i przedstawienie jej słuchaczom. Tymczasem nie pojawił się NIKT z pracowników BCK, kto pełniłby rolę gospodarza. Czyżby to oznaczało, że Biłgorajskie Centrum Kultury gospodarza nie ma i każdy wedle swojego widzimisię może sobie wejść i bez porozumienia z nikim po prostu urządzić cokolwiek wedle uznania? Byłam i jestem zbulwersowana zaistniałą sytuacją. Niestety, podejrzewam, że jest to skutek od dłuższego czasu dającego się zauważyć lekceważenia ludzi kultury niezwiązanych formalnie z ową instytucją, a szczególnie zaś marginalizowania twórców pióra. Nie od dziś widać, że włodarzom szumnej instytucji kulturalnej nie po drodze z pisarzami czy poetami. Bo o ile na spektakle teatralne można jeszcze liczyć, odbywają się też koncerty, to promocja literatury, zwłaszcza tej dobrej, ponadregionalnej zwyczajnie wykracza poza zainteresowania pracowników BCK. Wielka szkoda.
Agnieszka Korzeniewska: Zabiorę Cię jesienią do Brukseli. Wydawnictwo Bee The Adventure Ltd. 2015.
Subskrybuj:
Posty (Atom)