30 sty 2018

Chodząc ulicami Sandomierza

      Sandomierz to jedno z tych miast, których genius loci co rusz objawia się w historii i literaturze. Za sprawą Wincentego Kadłubka, a w czasach współczesnych Jarosława Iwaszkiewicza i Wiesława Myśliwskiego miasto na wzgórzu na nadwiślańskim brzegu wrosło w literacką tradycję roztaczając niezaprzeczalny urok swojskości. Współczesny odbiorca kultury popularnej zapewne prędzej skojarzy je z filmowym "Ojcem Mateuszem" niż wybitną literaturą, ale są ludzie, którzy nadal umieją utrwalać słowem obrazy sandomierskich uliczek i schodów. Należy do nich Ewa Bajkowska, której książka "Chodząc ulicami miasta" jest pełnym nostalgii wspomnieniem sandomierskiego "kraju lat dziecinnych". 
       Za punkt wyjścia autorka obrała czasy dzieciństwa i wczesnej młodości spędzone w Sandomierzu, gdzie się urodziła. Bogactwo zmysłowych wrażeń utrwalonych dzięki dziecięcej wrażliwości wzbogacają refleksje melancholijnego pochylenia się nad światem minionym, którego już nie ma, ponieważ stopniowo został wyrugowany pod naciskiem cywilizacyjnych przemian. Mimo to obrazowość języka Ewy Bajkowskiej, jej umiejętność  wywoływania obrazów nasyconych barwami, zapachami i dźwiękami pozwala czytelnikowi zobaczyć nie tylko tamten Sandomierz lat 50. i 60. XX wieku, ale i odnaleźć własne przeżycia tamtego czasu. Z jednej strony książka jest bowiem bardzo osobistym obrazem przeszłości, ale z drugiej też uniwersalnym pożegnaniem świata polskiej prowincji małych miasteczek lat powojennych. I każdy, kto wyrósł w podobnym środowisku znajdzie w tej książce zapis także własnej przeszłości. 
       W pisarstwie Ewy Bajkowskiej zachwyca mnie umiejętność łączenia osobistego odbioru rzeczywistości z uogólniającą refleksją, czasem nawet mającą walor diagnozy przemian, którym podlegają społeczeństwa. Przykładem może być syntetyczne ujęcie przemian języka: "Młodzi tworzą nowomowę, środowiskowe slangi, chcąc się odróżnić i zaistnieć. Ale ta pozornie nieszablonowa językowa oryginalność szybko staje się rutyną. Nowomowy błyskawicznie kostnieją i zostają wyrzucone na językowe wysypisko. I wciąż zachwyca tradycyjna polszczyzna, która przetrwała nie tylko w dziełach klasyków, ale także w potocznym języku naszych przodków, zawarta w różnorodnych przekazach: pamiętnikach, listach, piosenkach, a nawet kulinarnych przepisach". 
      Bogactwo wspomnień Ewy Bajkowskiej wyróżnia niesamowity dar dostrzegania zmian w szczegółach: od zmian w budowaniu płotków wokół ogródków wzdłuż uliczek miasta, przez różne sposoby reperowania i odnawiania ubrań w siermiężnych czasach braku wszystkiego, po gwar jarmarcznych i odpustowych straganów stopniowo zastępowanych przez supermarkety. Wraz z autorką spacerujemy ulicami, schodzimy kozimi schodkami, podziwiamy esowate zakola Wisły, zaglądamy do ciemnych i groźnych w dziecięcej wyobraźni piwnic i słuchamy jak wujek Stach śpiewa pieśni Moniuszki. Wspomnienia rodzinnego domu sięgają czasów powstania styczniowego, prababci i pradziadka autorki, ich dzieci, wnuków, kolejnych pokoleń, których obecności wciąż można doświadczyć w mieszkaniu Ewy Bajkowskiej wypełnionym rodzinnymi pamiątkami. Kiedy czytam w książce o zdolnościach malarskich dziadka, widzę na ścianie w pokoju jego wnuczki oprawiony w drewnianą ramę przepiękny obraz chryzantem. Po przeciwnej stronie stoi maszyna do szycia prababci, a w drugim pokoju na ścianie wisi rodowy zegar. To tylko niektóre pamiątki, w których zaklęta jest przeszłość. 
       Pamięć ludzka jest niezgłębionym rezerwuarem obrazów, słów, melodii i emocji. Umieć z nich poskładać pełną smaków opowieść o życiu nie każdy potrafi. Ewie Bajkowskiej udała się ta sztuka bezbłędnie, bez jednego fałszu, ujęta w klamrę literackiej tradycji opisów Sandomierza w twórczości Myśliwskiego i Iwaszkiewicza, których autorka przywołuje jako tych pisarzy, dla których Sandomierz był czymś więcej niż dworcem na mapie podróży. Mimo świadomości, że świat opisany w książce już nie istnieje, ma się wrażenie, że będzie trwać wiecznie, a przynajmniej dopóty, dopóki znajdzie się choć jeden "szczęśliwy ten, który w latach dojrzałych nie podda się znużeniu, podejmie chwilę, zbliży ja do oczu, pojmie jej przemijającą wartość".

Ewa Bajkowska: Chodząc ulicami miasta. Sandomierz 2011

2 komentarze:

czesia pisze...

Bardzo słuszne spostrzeżenia o trwałości kanonu językowego i przemijalności językowych mód.
Rarytasem są stare fotografie miejsc, nie dziwi zatem zachwyt obrazem miasta opisanego pięknym językiem.

emberiza pisze...

Książka jest świetnie napisana i ma uroczy klimat. Szczerze bym poleciła, ale jest nie do zdobycia, sprawdzałam.

Iwona