15 sty 2020

Sukces i niebyt

      Po finale V Mistrzostw Debat Oksfordzkich w kuluarowych rozmowach padło pytanie, dlaczego obie czteroosobowe drużyny składały się akurat z trzech pań i jednego pana. A ponieważ drużyny są uczniowskie, pytanie w zasadzie dotyczy kwestii procesów, organizacji, specyfiki i struktury edukacji w Polsce. Można podawać dane liczbowe dotyczące szkolnictwa, można powoływać się na psychologię rozwojową, można łatwo ulec powierzchownym wyjaśnieniom. Im dłużej myślałam o pytaniu, tym mniej satysfakcjonujące były próby odpowiedzi. Aż doznałam olśnienia. Dlaczego nie odwrócić tego pytania?! Intrygujące nie jest to, dlaczego w drużynach przeważają uczennice, ale co dzieje się później z nimi po zakończeniu edukacji, także już tej akademickiej.  
     Istotą debaty oksfordzkiej jest przekonywanie, argumentowanie. W przeciwieństwie do sportu nie ma tutaj podziału na dyscypliny męskie i żeńskie, na odrębne żeńskie i męskie konkurencje. W sferze intelektualnej rywalizacja jest jedna i "rekordy" w sensie osiągnięć są mierzone jednakowo bez względu na płeć. Skoro zaś w bezpośrednim starciu na argumenty przeważają dziewczęta, to co się z nimi potem dzieje, gdy wchodzą w życie publiczne i społeczno-polityczne? O skali zjawiska świadczą chociażby parlamentarne dysproporcje liczbowe między jedną a drugą płcią. A na naszym lokalnym podwórku zauważmy, że na stanowiskach dyrektorów pięciu szkół średnich jest tylko jedna kobieta, mimo że od lat zawód nauczycielski jest mocno sfeminizowany. A przecież właśnie od tego etapu zaczynamy: od edukacji. Jeszcze tutaj - w sferze intelektualnej - przynajmniej  na polu widocznych i obserwowalnych powszechnie konkursów, debat i aktywności artystycznej - widać przewagę reprezentacji dziewcząt. Co się więc dzieje, że nie ma ich później w życiu publicznym, społecznym, politycznym? Przynajmniej nie ma w takiej skali, jak to zapowiadało się w okresie szkolnym. 
     Pytanie to wróciło do mnie w związku z postaciami kobiet przecierającymi akademickie szlaki w wieku XIX. O krętych stopniach kariery i fenomenie Marii Skłodowskiej-Curie napisano już wiele, więc tym razem pominę ją, bo się okazuje, że nie ona jedyna zasługuje na zainteresowanie i podziw za determinację w dążeniu do zdobycia wykształcenia dotąd zarezerwowanego dla mężczyzn, a następnie do pracy naukowej. 
      Polacy lubią się chwalić Skłodowską jako narodowym sukcesem, zapominając, że efekty jej pracy są skutkiem jej osobistych cech charakteru i intelektu, a  nie  wynikiem jakiejś ogólnonarodowej akcji. Pomińmy chwilowo powszechne przekonanie Francuzów, że sukcesy Marii Curie to raczej chwała Francji: tam studiowała, tam wyszła za mąż, tam zamieszkała na stałe i tam prowadziła badania, nieprzypadkowo przecież jej prochy przeniesiono do Panteonu w Paryżu. Ostatnim historycznym sukcesem wspólnym, i to w kooperacji z innymi, była bitwa pod Grunwaldem. Późniejsze zasługi należą się pojedynczym osobom. No dobrze, może przesadzam. Niemniej nie są "naszym" sukcesem Nagrody Nobla, choć przywykło się tak uważać. Ani pisarze i poeci nie piszą pod dyktando narodu, ani badania naukowe nie są poddawane społecznemu odbiorowi emocjonalnemu. I całe szczęście! To by dopiero było, gdyby wokół domu Olgi Tokarczuk zebrał się kibicujący tłum i z wypiekami na twarzy czekał, kiedy pisarka pojawi się w oknie i ogłosi, że oto napisała kolejną książkę. Tłum w ekstazie biłby brawo jak podczas wręczania Szklanej Kuli Orłom z Wisły i Zębu. Zresztą nie łudźmy się, tłumowi rychło znudziłoby się czekać na kolejne strony powieści. Entuzjazm ma to do siebie, że pojawia się okazjonalnie. Toteż przecieranie szlaków nie jest domeną tłumów, lecz jednostek. Dotyczy to tak sfery naukowej, jak i artystycznej. Rafał Blechacz nie wygrałby Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, gdyby rodzice nie zadbali o jego wczesną edukację. A podczas samego konkursu ojciec go niemal całkowicie odizolował, aby nie docierały do niego żadne zakłócenia z zewnątrz: żadnej telewizji, żadnego internetu, żadnych komentarzy, żadnych newsów. Po prostu cisza i indywidualna praca. 
      Nauka również nie znosi tłumu. Jak powiedział profesor Meissner, najlepsze pomysły przychodzą do głowy, gdy się leży w łóżku o piątej rano i przez dwie godziny rozmyśla w samotności. Maria Skłodowska rozpoczęła studia na Sorbonie w 1891 roku, ale już wcześniej Polki przecierały szlaki na europejskich uniwersytetach w czasach, gdy kobietom dopiero otwierano drzwi do naukowej kariery. W 1877 roku pierwsza Polka - Anna Tomaszewicz - zdobyła dyplom i  tytuł doktora nauk medycznych na uniwersytecie w Zurychu. Fakt ten odnotował - co prawda po latach - Karol Estreicher w 7. tomie "Bibliografii Polskiej XIX stulecia (P - Ż)" wydanym w 1882 roku (str. 211).  Inna Polka - Józefa Joteyko - najpierw w latach 1886 - 1888 studiowała w Brukseli nauki przyrodnicze i fizyczne, następnie w 1889 r. rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim w Paryżu, gdzie w 1896 obroniła pracę doktorską. Była pierwszą kobietą głoszącą wykłady w College de France. Cykl wystąpień zainaugurowała 24 stycznia 1916 roku wykładem na temat fizjologicznych procesów zmęczenia w czynnościach ruchu. Jej badania w zakresie neurofizjologii były pionierskie w skali światowej. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę w 1918 roku Joteyko wróciła do ojczyzny organizując od podstaw instytuty badawcze i wydziały lekarskie z dziedziny neurologii. I nawet wtedy nie spoczęła na laurach swoich naukowych sukcesów. Habilitację uzyskała już w Polsce, na Uniwersytecie Warszawskim w 1927 roku, na rok przed śmiercią. Miała wtedy 61 lat. Zdecydowanie to nie był Uniwersytet Trzeciego Wieku, a pełnoetatowa działalność naukowa, której owoce są znane do dziś, a o których mało kto wie. Praca naukowa jest bowiem żmudna i niewidoczna. Narodowa próżność zaś żywi się widowiskiem.
       Jak wyliczyła Iwona Janicka, w latach 1857 - 1900 siedemnaście Polek zdobyło dyplomy medyczne na zagranicznych uczelniach. Czasami oznaczało to jednak, że przyszłe lekarki zaczynały od studiowania nauk przyrodniczych czy fizyki. Tak czy inaczej niewątpliwie były to umysły ścisłe. W przypadku Tomaszewicz-Dobrskiej i Joteyko, podobnie jak Marii Skłodowskiej-Curie, los okazał się na tyle wyjątkowy, że z powodzeniem zrobiły kariery naukowe i nie zamilkły po zdobyciu dyplomów. Nadal jednak pozostaje otwarte pytanie, gdzie podziewają się kobiety, które podczas edukacji szkolnej czy akademickiej wyraźnie dominują nad męską populacją. Co dzieje się z ambitnymi dziewczętami, które wygrywają w cuglach olimpiady, konkursy i debaty? Gdzie znikają?

Wybrana bibliografia:
Karol Estreicher: Bibliografia Polska: XIX.stulecia. Dopełnienia (P-Ż).Tom7. Kraków1882.
Iwona Janicka: "Medycynierki, medyczki, lekarki" - dyskryminacja  naukowa i zawodowa kobiet-lekarek w wybranych państwach europejskich oraz USA w XIX wieku. "Studia Historica Gedanensia". Tom IV. 2013. Str. 69- 91.
Seweryna Konieczna: Profesor Józefa Joteyko - neurolog rozwojowy, psycholog, pedagog przełomu XIX i XX wieku. "Poznańskie Zeszyty Humanistyczne". Tom XXIII.
     

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Powyższe rozważania wprowadziły mnie w wielkie zamyślenie. To bardzo ważne, pod niemal każdym względem zagadnienie. Nurtuje mnie ono, od kiedy zaczęłam samodzielnie myśleć. Gdzie są te wyjątkowe kobiety, dlaczego znikają, mimo że tak często nakładają spodnie. Może ze świecą szukają szczęścia po świecie? Najlepszego na cały 2020 rok.

emberiza pisze...

Dziękuję i również wszystkiego najlepszego :-)) Kobiety, o których piszę nie musiały zakładać spodni,aby zrealizować marzenia. A dlaczego większość znika? Może po prostu się o nich nie mówi,nie pisze?
Pozdrawiam!
Iwona