Dla poety nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż małe miasteczko. W opłotkach znanego sobie podwórza, w kręgu znajomych i wiernych wielbicieli, łatwo zatracić proporcje. Przy czym opłotki mogą mieć dzisiaj także charakter wirtualny - własna strona, własny blog, własna platforma, własny kawałek podłogi w sieci, gdzie sprawy prywatne i osobiste urazy urastają do rangi problemów egzystencjalnych, jedno zdziwione lub - o, zgrozo - nieprzyjazne słowo odczytywane jest jako atak na suwerenność, a pytanie o sens działań zakrawa na obrazoburcze podważanie autorytetu. Bowiem w opłotkach najbliższego podwórka jeden głos jest wyrazicielem głosu świata. Gdy więc jeden głos, tym bardziej dwa, tym bardziej tych kilka głosów z własnej klatki schodowej, z ulicy, głosy ludzi spotkanych w dordze do sklepu, do kościoła, do urzędu, do lekarza, w kurtuazyjnych słowach zawierają pochlebstwo, rośnie złudne przekonanie własnej genialności. "Albowiem nasz wszechświat nie sięga poza grono znanych nam ludzi. Nic dla nas nie istnieje prócz paplaniny pochwalnej lub potępiającej na ustach znajomych, a poza ich kręgiem jest tylko rozległy chaos śmiechu i łez, które nas nic nie obchodzą; śmiechu i łez przykrych, złych, chorobliwych, godnych pogardy - ponieważ słyszymy je niedokładnie uszami opornymi na obce dźwięki". Chroniąc więc go niektórzy prowincjonalni twórcy wolą z opłotków nie wychodzić, ciesząc się sztucznym światłem pochlebstw lokalnych czytelników. Prawdziwa krytyka - krytyczne podejście do czyjeś twórczości - nie jest w modzie, ba, jest wręcz zakazana jako przejaw niezdrowych emocji. Chwali się wszystko i wszystkich opatrując etykietkami "niezwykłe", "oryginalne", "odkrywcze", "poruszające", "genialne", gdy tymczasem mamy zalew tekstów płytkich, wtórnych, nieprzemyślanych, niedopracowanych i banalnych. Konfrontacja z szerszym światem byłaby straszna. Piramida własnej wartości okazałaby się "kłamliwym pomnikiem na grobie ponurym i prędko zapomnianym". Słowa Conrada z "Wykolejeńca" okazują się ponadczasowe i bezlitośnie prawdziwe. Czyżby nawet tytuł mógł metaforycznie określać stan twórczego wykolejenia lokalnych wieszczów?