Oczywiście mnóstwo neologizmów, ale tylko niektóre z nich weszły do ogólnej polszczyzny. Kiedyś użyte po raz pierwszy przez konkretnego autora, weszły do ogólnego zasobu leksykalnego, a ich autorstwo zostało zapomniane. Na przykład sowo
istnieć, bez którego dzisiaj trudno wypowiadać się o tym, co nas otacza w rzeczywistości. Słowo wprowadził oświeceniowy reformator szkolnictwa
Stanisław Staszic, a w zasadzie zostało ono utworzone od rzeczownika
istność lub przymiotnika
istny, czyli prawdziwy, rzeczywisty. Słowo
istność już dzisiaj uważa się za przestarzałe, książkowe, ale
u Szymborskiej w wierszu
Sto pociech znajdziemy określenie
istny w znaczeniu żartobliwym, ironicznym:
Niebożę/ Istny człowiek. Powszechnie używamy dzisiaj słowa powszechny, ale i ono zostało świadomie zastosowane dopiero w XVI wieku przez Marcina Kromera, renesansowego humanistę i historyka. Przez pewien czas funkcjonował także utworzony przez Czesława Przybylskiego wyraz pokrewny wszechnica na określenie szkoły, uczelni wyższej, dzisiaj już uważany za przestarzały i książkowy, chociaż jeszcze w połowie XX wieku można było słuchać w radiu wykładów popularnonaukowych pod nazwą Wszechnica radiowa.
Oryginalny tytuł zbioru poetyckiego Zygmunta Krasińskiego Przedświt wszedł do polszczyzny jako określenie zapowiedzi czegoś, czasu, chwili tuż przed wschodem słońca. Podobnie Przedwiośnie Stefana Żeromskiego weszło i do polszczyzny ogólnej i do terminologii fenologiczne, czyli kalendarza botanicznego, według którego czas wiosny dzieli się na kilka pomniejszych okresów o charakterystycznych cechach, w tym przedwiośnie poprzedzające wiosnę właściwą. Bogatym indywidualnym słownictwem odznaczaj się teksty Melchiora Wańkowicza i dzisiaj rzadko kto pamięta, że potoczne chciejstwo jest jego pomysłem.
Dzięki pisarzom my też kilka imion: Grażynę wymyślił Mickiewicz, Balladynę i Kordiana Słowacki. Co prawda nie w formie imienia, ale jako określenie postawy poświęcenia, zwłaszcza z poczucia spełniania obowiązku wobec dobra ogółu społeczeństwa, mamy siłaczkę wprowadzoną przez Żeromskiego w tytule noweli. Podobnie spopularyzowało się słowo banialuka pochodzące od imienia bohaterki Banialuki z poematu Hieronima Morsztyna. Bohaterka stała się synonimem głupoty i absurdalnych bredni, stąd utworzone od jej imienia określenie oznaczać zaczęło wierutne bzdury.
Na koniec zaś wspomnijmy o Pipidówce - miejscowości w powieści Michała Bałuckiego Pan Burmistrz z Pipidówki. Miejscowość była synonimem nędznej miejscowości gdzieś na peryferiach cywilizacji, w której mieszkańcy są zacofani. Nazwa własna weszła już jako pospolite określenie każdej zapadłej dziury jako pipidówka.