Są ludzie, dla których życie w mieście wiąże się z prestiżem i wygodą. Nie da się jednak zaprzeczyć, że genetycznie Polacy przez stulecia byli społeczeństwem agrarno-wiejskim. Tradycyjne polskie wichrzycielstwo też ma raczej korzenie wiejskie, ziemiańskie, gdzie "szlachcic na zagrodzie był równy wojewodzie". Brak podziału na chłopów i ziemian nie oznacza, że dzisiaj na wsi upadł duch sprzeciwu. Przeciwnie, stał si bardziej powszechny, gdyż każdy gospodarz na własnym podwórku czuje się panem samego siebie i swoich włości. Widuję gospodarzy, często w podeszłym wieku, którzy co niedzielę, nie mając nic innego do roboty, obchodzą dookoła swoje miedze. No bo skoro pańskie oko konia tuczy, to i rzut okiem gospodarza sprawi, że zboże będzie lepiej rosło.
Jak to się ma do poezji? Coraz więcej jest tak zwanej poezji miejskiej, ale - powiedzmy sobie szczerze - ja jej nie czuję. Przybosiowe zachwyty urbanizacją były chwilowe i nie przetrwały - w sensie emocjonalnym - jako poezja porywająca. Do wyrażania ducha nadal potrzebna jest przestrzeń, dalekie horyzonty, bezkres. Miasto pod tym względem zawsze będzie klaustrofobiczne. A im wyższe budowle, wieżowce, bloki, tym bardziej robi się ciasno. Dlatego nadal szeroki poetyckie oddech będzie mi się kojarzył z przestrzeniami wsi. Takiej prawdziwej, a nie letniskowej podmiejskiej z willowymi działkami nowobogackich. Mogę próbować pisać wiersze inspirowane miastem, może raczej miasteczkiem, bo w sumie Biłgoraj to nie jest wielka aglomeracja, ale i tak będą one podszyte pozamiejską wrażliwością. To, co w mieście najbardziej lubię, jest podobne bardziej do wiejskiej zagrody niż urban poetry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz