Początek
trudny do przebrnięcia, bo polityka i pieniądze, upadek i powstawanie rządów i
wielka finansjera, giełdy, akcje, obligacje, trusty... odstręczające dla mnie,
humanistki z zamiłowania i
wykształcenia, zagadnienia. Więc
zmuszałam się. Choć w sumie całość bardzo pouczająca. Jako przykład jednej z
tytułowych bredni autor podaje karierę niejakiej Jeane Kirkpatrick, której
rozróżnienie dyktatur autorytarnych (prawicowych) i totalitarnych
(komunistycznych) było podstawą wspierania przez administrację Reagana reżimów
w Salwadorze i innych krajach Ameryki Środkowej i Południowej. Za dobrą monetę
i właściwą miarę oceny poglądów Kirkpatrick autor przyjmuje krytyczny głos Washington Post, który zwraca uwagę, że
powołuje się ona na poglądy Thomasa Hobbesa, nieżyjącego od trzystu lat
Anglika. Jest w tym trochę niekonsekwencji, bo sam Wheen za punkt wyjścia
swojej krytyki współczesnego antyracjonalizmu przyjmuje osiągnięcia oświecenia,
a więc dorobek myślowy szeregu dawno nieżyjących filozofów: Kanta, Locke`a,
Woltera i innych.
Kant swoim prawo moralne we mnie w gruncie rzeczy
wszystko zsubiektywizował, a zwłaszcza etyczną postawę człowieka. Nie bardzo
się to zgadza z postulatem rzetelności, naukowości, obiektywności wobec prawdy,
bo jednak Wheen jest przekonany, że takowa, niezależna od ludzkiego widzimisię,
istnieje. Dlaczego nie sięga do Kartezjusza? To on przecież położył podwaliny
pod współczesny racjonalizm. Czyżby dlatego, że w gruncie rzeczy Kartezjusz nie
monopolizował rozumu jako omnia potentia, jak pisze Gesche w Przeznaczeniu: Kartezjusz nie ma w
sobie nic ze sceptyka. Zwątpienie służy – jego zdaniem – właśnie do tego, by
zapewnić prawdę wbrew temu, co mogłoby utrudnić albo wypaczyć do niej dostęp.
Zwątpienie nie jest celem samo w sobie, lecz prowadzi do ustalenia drogi do
prawdy. Dla Kartezjusza zwątpienie może wręcz prowadzić do Boga: jeśli wątpię w
moje zmysły i w mój rozum, to czyż nie dlatego, że mam świadomość, iż istnieje
absolutna Prawda?
Jedno trzeba przyznać: język ma Wheen
dosadny. Nie waha się przy nazwiskach przedstawicieli wielkiej amerykańskiej
finansjery i obok najbardziej niedorzecznych jego zdaniem utopii postawić
takich określeń, jak: odpychający, nieznośny, samochwała, obmierzły, a nawet
kretyński. Rozprawia się w ten sposób z, jak to określił, niebeletrystycznymi
bestsellerami w rodzaju: 7 nawyków
skutecznego działania, Jednominutowy menedżer, pisanych na wzór pierwszej,
która zapoczątkowała całą lawinę – Poszukiwanie
doskonałości w biznesie Thomasa Petersa. W gruncie rzeczy żadna z tych
książek nie prezentuje niczego nowego ani odkrywczego, za to na różne sposoby
udowadniają, że chciwość jest dobra. Dla tych natomiast, którym droga do
kariery menedżerskiej jednak nie jest pisana, poradniki życiowe typu: Balsam dla duszy, Drogą mniej uczęszczaną czy
Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus. Ta
ostatnia pozycja to niemal biblia felietonistów i felietonistek kolorowych
magazynów dla kobiet. Wheen szczególnie
„znęca się” nad niejakim Deepakiem Choprą, który po wystąpieniu w programie
Oprah Winfrey z dnia na dzień stał się autorem bestsellera i autorytetem od
mieszania magiczno-pogańsko-chrześcijańsko-hinduskich mądrości mitów w celu przedłużenia życia. I
spragnieni nieśmiertelności oraz szczęścia niedouczeni frustraci poszli za
głosem byłego endokrynologa, któremu przynoszą 8 mln dolarów rocznie dochodu.
Zarówno próżni potentaci finansowi,
jak i holistyczni hipisi znajdą w pochlebstwach Chopry coś dla siebie („jesteś
z natury doskonały”) – pisze Wheen. - (...) Ponieważ zbieramy to, co
zasialiśmy, zarówno zdrowie, jak i bogactwo są w znacznej mierze naszym
wytworem. Zgodnie z tą logiką ad absurdum
Chopra dowodzi, że ludzie starzeją się i umierają, ponieważ widzą, że
dzieje się to z innymi. Starzenie to tylko wyuczone zachowanie. Ta złota myśl
wywarła tak wielkie wrażenie na Demi Moore, że aktorka mianowała Choprę swoim
osobistym guru. Mam nadzieję, że dzięki jego naukom dożyję nawet do 130 lat –
oznajmiła. Sam Chopra jest ostrożniejszy, ocenia, że przekroczy setkę.
Pozostaje tajemnicą, dlaczego formuła długowieczności zawiodła w przypadku
księżnej Diany, która na krótko przed śmiercią spożyła lunch w towarzystwie
amerykańskiego guru.
Wheen
do wyznawców Chopry zalicza Michaela Milkena, Michaela Jacksona (czyżby pod
wpływem Chopry zrobił z siebie trupa za życia?), Elizabeth Taylor, Winonę
Ryder, Debrę Winger, Madonnę, Michaiła Gorbaczowa, Hilary Clinton i Donnę
Karan. Chopra dostarcza sławnym ludziom – i nie tylko im – metafizycznego
usprawiedliwienia dla egoizmu. Nie wymaga żadnych wysiłków ani poświęceń: Ci,
którzy odnieśli w życiu wielki sukces, są z natury bardzo duchowymi ludźmi
[...]. Bogactwo to nasz przyrodzony stan. I zgodnie z ta maksymą „przemysł
samodoskonalenia”, stworzony przez wszelakiej maści „Choprów”, wart jest 2,48
miliarda dolarów.
Inne źródło dochodów z
produkowania chwytliwych bzdur to czarnowidztwo. Tutaj Wheen nie omieszkał
wyżyć się na Fukuyamie i jego Końcu
historii. Dosłownie, bo jak ocenić takie podsumowanie: Po upadku komunizmu
nastąpiła erupcja wielkich uniwersalnych teorii, których refleksyjność
pozostawała w odwrotnej proporcji do ich reclame.
Można było odnieść wrażenie, że polityczni decydenci i analitycy zgłaszają
zapotrzebowanie na iście kretyńskie uproszczenia. W ślady Fukuyamy poszedł
wkrótce jego nauczyciel z Harvardu, Samuel Huntington. Jego agitacja za rynkiem
Wielkich Idei – teoria globalnego chaosu – tak przypominała reklamiarstwo
Fukuyamy, że nasuwało się pytanie, czy obaj nie ukończyli przypadkiem tego
samego kursu korespondencyjnego Jak stać się
współczesnym politycznym guru po trzech łatwych lekcjach. Ostatecznie
między koncepcjami Fukuyamy i Huntingtona Wheen dostrzega zasadnicze różnice,
nie zmienia to faktu, że ocena obu jest podobna.
Interesujące
są spostrzeżenia o tym, jak bezkrytyczne posługiwanie się jedną metodą opisu we
wszystkim i do wszystkiego prowadzi do absurdów z pełną powagą wygłaszanych w
środowiskach naukowych. Luce Irigaray z feministycznego punku widzenia stwierdza,
że wzór E= mc2 jest seksistowski, z kolei „matematyczne” wzory
Lacana mają rzekomo wprowadzić naukowe metody postmodernistycznej dekonstrukcji
nawet w odniesieniu do męskiego członka, który można opisać jako pierwiastek
drugiego stopnia z minus jeden. To takie śmieszne, że aż chce się płakać, że
tym podobne teorie są przedmiotem uniwersyteckich badań i częścią programu
studiów w wielu uczelniach o najwyższej renomie.
Autor bezpardonowo rozprawia
się z bzdurami w polityce i nauce współczesnej, czemu trzeba z ochotą
przyklasnąć. Jednak doświadczenie wiary religijnej stawia na równi z takimi
nonsensami jak to, że Ziemia jest płaska, a gwiazdy to wianek z kwiatków. Jakkolwiek
jestem sceptyczna co do odwiedzin UFO, niemniej nie odrzucam, z bałwochwalczą
wiarą w możliwości rozumu, istnienia „rzeczy, o których się nie śniło
filozofom”. Chodzi o to, że Wheen daje wyraz przekonaniu, że co jest niepojęte dla rozumu, nie istnieje. Nie podpisałabym
się pod taką deklaracją. Za bardzo trąci pychą.
Wheen dostrzega i krytykuje luki w myśleniu,
uproszczenia i zmyślenia, ale i sam nie jest od nich wolny. W odpowiedzi
na zarzuty stawiane oświeceniu przez Gray`a i MacIntyre`a, że jest
odpowiedzialne za fanatyzm i terror rewolucji francuskiej, hitlerowskie komory
gazowe i sowiecki Gułag, twierdzi, powołując się na Roberta Darntona, że philosophes żyli w kosmopolitycznej Republice Słowa,
która nie miała ani granic, ani policji, więc nie może odpowiadać za czyny
Hitlera, który był fanatycznym nacjonalistą. Tymczasem cała książka Wheena jest
o tym, że ktoś wymyśla sobie jakąś brednię, puszcza w obieg w Republice Słowa, a ktoś inny w nią
wierzy i realizuje w prawdziwym życiu. No i mamy takie chiromancje,
kartomancje, dzieci kwiaty, New Age, urynoterapie, nitki od złego uroku na
rączkach niemowlaków, rytualne samobójstwa, samochody pułapki, zamachy
terrorystyczne... Wszystko ma swój początek w pomyśle i słowie.
Mimo
tych nieścisłości, wynikających zapewne z ogromnej żarliwości autora, książkę
Wheena przyjemnie się czyta chociażby ze względu na cięty i dowcipny język.
Omawiając zawirowania w angielskiej polityce pisze: Czym była owa Trzecia
Droga? Nikt nie wiedział. Plasowała się gdzieś między Drugim Przyjściem a
Czwartym Wymiarem. Albo: Wywody Giddensa o kwadraturze koła tak zainspirowały
Tony`ego Blaira, że zasiadł i napisał własny traktat. Bardzo to zabawne, ale
taką samą metodę opisu można równie dobrze zastosować do jego wywodów, np.
Wheen tak uparcie doszukuje się prawicowych koncepcji w polityce współczesnych
odłamów lewicowych, że ostatecznie wychodzi na to, iż jedynym lewicowcem
czystej krwi i przekonań jest on sam.
Dwa ostatnie rozdziały książki
Wheena porażają desperacką, niemal rozpaczliwą krytyką ekspansji
kapitalistycznych koncepcji ekonomicznych na kraje Trzeciego Świata, w których
na skutek tego zwiększa się bieda mierzona nie tylko dochodem na jednego
mieszkańca, ale niedostępnością zasobów żywnościowych, oświaty i opieki
zdrowotnej; pogłębia się rozziew między bogatymi a biednymi krajami. Nic się
nie zmienia, a raczej zmienia, ale na gorsze. Tekst zionie fatalizmem, który
przypomina diagnozy Marksa i Engelsa o nieuchronności walki klas, zwłaszcza że
autor cytuje Manifest komunistyczny z
1848 roku jako argument za potępieniem w czambuł wszelkich modeli współczesnej
globalizującej się gospodarki, której symbolami są McDonald`s, Microsoft, MFW i
Bank Światowy.
W
ostatnim rozdziale autor zamierzał niejako zebrać wszystko do kupy i
sformułować podsumowanie całości, co jednak niebezpiecznie przypomina wyśmianą przez niego na początku książki Teorię Wszystkiego. Rozdział zaczyna się od,
kolejnej już, krytyki absurdów w sferze bankowo-finansowo-ekonomicznej, a
kończy analizą przyczyn (których zresztą tak wyraźnie nie wskazuje) islamskiego
terroryzmu. Tym razem dużo uwagi poświęcone zostało e-biznesowi, zauroczeniom
rzekomą rewolucyjnością rozwiązań firm działających w internecie (okazuje się,
że niektóre istniały tylko w wirtualnym świecie, włącznie z dochodami i
aktywami). W skrócie rzecz sprowadza się do tego, że akcje tych firm były
wielokrotnie przeszacowane, tworzył się maniakalny i histeryczny popyt na
akcje, za którymi nie szły realne zyski – wszystko było palcem na wodzie, a
właściwie myszką po ekranie pisane, co w konsekwencji doprowadzało do
bankructwa firm i nędzy nieświadomych niczego nabitych w butelkę udziałowców.
Kwintesencją
irracjonalnego entuzjazmu dla tego typu praktyk jest dla Wheena koncepcja ekonomii w stanie nieważkości sformułowana przez Charlesa Leadbeatera w
książce pt. Jak żyć nie wiadomo za co. Wielu
guru e-biznesu (Wheen powołuje się tu na Petera Druckera, według którego ludzie używają słowa „guru” tylko dlatego, że słowo
„szarlatan” jest za długie) było mistrzami realizacji hasła z tytułu
książki, co kończyło się często ogólnoświatową katastrofą. Przykładem jest
międzynarodowy koncern energetyczny Enron, o którego krachu głośno było przed
kilku laty w mediach. Intrygujące jest spostrzeżenie Wheena, że absurdalne
pomysły ekonomiczne zostały przez głosicieli
ewangelii dotcomów uprawomocnione powoływaniem się na teorię Thomasa Kuhna,
który w Strukturze rewolucji naukowych dowodził,
że postęp w nauce nie następuje podczas procesu stopniowego przyrostu wiedzy,
ale poprzez ogromne skoki, jakich dokonują uczeni w rodzaju Galileusza czy
Einsteina. No więc to, co jest prawidłem w odniesieniu do postępu naukowego,
zostało uznane za równie prawdziwe w odniesieniu do praw ekonomicznych i stało
się: katastrofy giełdowe, bankructwa, załamanie rynków gospodarczych w wielu
państwach. Tylko że założyciele wielkich firm wiedzieli przecież, co się dzieje
i czym to grozi, dlatego w gorączce kupowania i sprzedawania nie chodziło o
to, czy firma ma dobry model gospodarczy, ale czy uda się jej akcje przekazać
jeszcze większemu frajerowi.
Rozdział
ostatni prawie w połowie wypełnia dobitna krytyka hipokryzji światopoglądowej
najbardziej znanego i najczęściej cytowanego współczesnego myśliciela – Noama
Chomsky`ego. Wheen nazywa go mistrzem
podwójnej buchalterii, gdy po 11 września 2001 r. doszedł do wniosku, że zgładzenie
3000 ludzi przez Al-Kaidę nie było tak straszliwym czynem, jak zbombardowanie
trzy lata wcześniej na rozkaz prezydenta Clintona fabryki farmaceutycznej w Sudanie
(wziętej omyłkowo za fabrykę broni chemicznej), gdzie zginął jeden ochroniarz.
Wypomniał mu też, jak długo bronił Pol Pota negując, jakoby mógł być ludobójcą
i zbrodniarzem. Noam Chomsky zawsze tłumaczył wątpliwości na korzyść antyamerykańskich reżimów, w rodzaju
reżimu Pol Pota czy Slobodana Miloševicia, uparcie bagatelizując skalę
uprawianego przez nich terroru i podając w wątpliwość nawet najstaranniej
zweryfikowane dowody.
Mimo
tylu krytycznych tyrad trudno odczytać poglądy samego autora, dla którego wzorem
mądrości jest Jefferson, autor Deklaracji Niepodległości i Statutu
Wolności Religijnych. I chociaż Wheen opowiada się za tolerancją i pluralizmem
religijnym, demokracją jako systemem politycznym, to przecież większość
wynaturzeń, jakie opisuje, miały miejsce w państwach demokratycznych, a jego wielokrotnie
ujawniane antykapitalistyczne urazy nie tłumaczą przyczyn ludzkiej głupoty. Nieodparcie
nasuwa się wniosek, że żyjemy w świecie, w którym to ona jest normą, a nie
rzadkie przykłady – w książce Wheena jeden! taki przykład: wspomniana Deklaracja
Niepodległości – posługiwania się rozumem. Być może właśnie Filozofia
głupoty Jacka Dobrowolskiego jest właściwszą diagnozą przyrodzonego stanu
ludzkiego umysłu. Zamiast się dziwić i zżymać, że wkoło nas tyle bzdurnych idei
zyskało renomę obowiązujących norm, należy się raczej zdumiewać, że mimo
wszystko w każdej epoce i w każdym czasie można natrafić na kilku mądrych
ludzi. To dopiero cud!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz