To jest takie coś, co zaczyna się o siódmej, a kiedy po trzech godzinach patrzysz na zegarek, jest siódma dwadzieścia.
Stary dowcip, często powtarzany zwłaszcza przez tych, którzy na operze nigdy nie byli. W rzeczywistości jest całkiem odwrotnie.
W ostatni piątek, 7 października, wreszcie, choć nie bez pewnych komunikacyjnych perturbacji, ze swoimi Muzykami z Luwru wraz z doborową obsadą siedmiorga śpiewaków Marc Minkowski przywiózł Alcynę Händla.
Od pierwszego taktu Uwertury po ostatnie chóralne Dopo tante amare pene czas płynął zupełnie inaczej, a przy tym obfitując w niezwykłe doznania. Teoretycznie wiedziałam, na co jadę, kogo zobaczę i usłyszę w Filharmonii im. Karola Szymanowskiego w Krakowie. Nie spodziewałam się jednak, że usłyszę aktualnie najlepsze wykonanie tej opery na świecie i że będzie ono niepowtarzalne, ponieważ nienagrywane. Słowem, że będę świadkiem WYDARZENIA.
Ta "czarodziejska" opera z 1735 roku, mówiąc językiem współczesnym, jest zbiorem hitów, które mają w swoim repertuarze największe śpiewaczki i najwięksi śpiewacy. Händel sprawiedliwie obdzielił postacie popisowymi ariami, które lecą jedna za drugą, nie dając słuchaczom czasu na wytchnienie. Tak też było w Krakowie, tym bardziej, że Minkowski nie pozwalał na dłuższe przerwy niż wymuszały oklaski zachwyconej publiczności. A publiczność biła brawo po niemal każdej arii i to wcale nie z nudów. Po prostu nie można było pozostać obojętnym, kiedy Alcyna-Inga Kalna żali się, że Ruggiero już nie patrzy na nią z zachwytem, jak dawniej (Si, non quella, non piu bella), albo kiedy Morgana-Veronica Cangemi od pierwszego wejrzenia ulega urokowi Ricciarda (Tornami a vagheggiar).
Po pierwszych, na razie jeszcze niemal sielankowych nastrojach aktu I, następują zdarzenia coraz bardziej dramatyczne, relacje między bohaterami się komplikują, niektórzy zaś ujawniają prawdziwą tożsamość. Ricciardo okazuje się przebraną Bradamante, która przybywa na wyspę Alcyny odzyskać ukochanego Ruggiera. O, ale Bradamante-Romina Basso ma w sobie temperament i duszę rycerską, więc potrafi z fantastyczną siłą wyśpiewać chęć zemsty na wiarołomnym kochanku (Vorei vendicarmi del perfido cor). Tymczasem Ruggiero-Ann Hallenberg jest w rozterce: obie go kochają? Którą wybrać? A może to jakieś oszustwo i lepiej poczekać? (Mi lusinga il dolce affetto) Kiedy w końcu dociera do niego, że padł ofiarą czarów Alcyny, wstępuje w niego duch bojowy - Sta nell`ircana. Alcyna-Inga Kalna nie podda się tak łatwo, jest przecież czarownicą. Najpierw w rozpaczy przeklina Ruggiera (Ah! Ruggiero crudel), potem wzywa duchy, a by dokonać zemsty (Ombre pallide). Nawet w obliczu klęski, kiedy okazuje się, że straciła czarodziejską moc, potrafi zagrozić mu okrutną śmiercią (Ma quando tornerai). Jednak los Alcyny został przesądzony, jej królestwo upada, dawni kochankowie zamienieni w skały, drzewa i bestie odzyskują ludzką postać i szczęśliwie wracają do świata żywych.
W operze Händla nie ma postaci nieważnych i niedopracowanych. Nawet Oberto, poszukujący swojego ojca zaczarowanego przez władczynię wyspy, otrzymał trudną i błyskotliwą arię (Barbara! Io ben lo so), z którą polska młoda śpiewaczka Jolanta Kowalska świetnie sobie poradziła wywołując aplauz. Dwaj mężczyźni w obsadzie: Emiliano Gonzalez Toro (Oronte) oraz Luca Tittoto (Melisso) również wokalnie stanęli na wysokości zadania. Krakowska Alcyna po prostu nie miała słabych punktów - Marc Minkowski to najwyższej klasy specjalista od opery barokowej. Założony i prowadzony przez niego zespół Les Musiciens du Louvre-Grenoble prezentuje niedościgłe wykonawcze mistrzostwo, co jeszcze dodatkowo podkreśliły dwie solówki: skrzypcowa i wiolonczelowa (towarzyszące ariom), których brzmienie wyciskało niektórym łzy z oczu. Sam dyrygent zaś nie tylko w doskonały sposób interpretuje partyturę i prowadzi orkiestrę czasem jednym ruchem palca, jednym mrugnięciem. W niewymuszony sposób panuje nad całością wykonania, uważny wobec śpiewaków, czuwa nad każdym dźwiękiem i podąża za koloraturą.
Koncertowa konwencja nie pozwoliła na reżyserię z całym właściwym operze przepychem scenograficznym. Nie przeszkodziło to jednak wprowadzeniu elementów teatralnej umowności, w której tekturowy rulon raz udawał czarodziejską różdżkę, a innym razem magiczną urnę. Ann Hallenberg (Ruggiero) i Jolanta Kowalska (Oberto) śpiewające od początku do końca partie męskie dostosowały stroje do granych postaci: wystąpiły w spodniach i nieco bardziej strojnych żakietach. Kowalska nawet fryzurą ucharakteryzowała się na młodziutkiego chłopca. Śpiewacy, stosownie do scen, zajmowali miejsca na sofach stojących po bokach orkiestry bądź schodzili za kulisy. Śpiewali nie tylko do publiczności, ale i do siebie nawzajem, do partnerów, zgodnie z treścią libretta, nie unikając przy tym aktorskiej interpretacji. Inga Kalna (Alcyna) była tak przekonująca, że chociaż jest to postać negatywna, było mi jej żal i autentycznie wzruszyła mnie swoją rozpaczą porzuconej kochanki. I rozumiem jej desperację, w której posuwa się do szantażu wobec uciekającego Ruggiera. Romina Basso pokazała miotające jej bohaterką (Bradamante) sprzeczne uczucia miłości i nienawiści do zdradzieckiego ukochanego. Całkowitą przemianę bohatera od zniewieściałego kochanka do rycerskiego wojownika wyraziła Ann Hallenberg jako Ruggiero. Obie: Basso i Hallenberg z każdym pojawieniem się na scenie wprost przykuwały uwagę i elektryzowały swoimi głosami. Każda aria od początku do końca została zaśpiewana w sposób doskonały.
Alcyna w Krakowie była wydarzeniem niepowtarzalnym i niezwykłym. Nic dziwnego, skoro Marc Minkowski zgromadził międzynarodową obsadę wykonawców światowej klasy, sam zresztą do nich należąc. Koło mnie siedziała para, która specjalnie na to wydarzenie przyleciała z Paryża. Inni przejechali setki kilometrów z różnych miejsc w Polsce. Warto było!
Co to jest opera?
Jest to takie coś, co zaczyna się o dwudziestej, a kiedy po dwudziestu minutach patrzysz na zegarek, jest już po północy.
Georg Friedrich Händel - Alcina, opera w trzech aktach
Obsada:
Alcina - Inga Kalna, sopran
Morgana - Veronica Cangemi, sopran
Ruggiero - Ann Hallenberg, mezzosopran
Bradamante - Romina Basso, mezzosopran
Oberto - Jolanta Kowalska, sopran
Oronte - Emiliano Gonzalez Toro, tenor
Melisso - Luca Tittoto, bas
Les Musiciens du Louvre-Grenoble
Capella Cracoviensis Vocal Ensemble
Marc Minkowski - dyrygent
7 października 2011 r.
Filharmonia im. Karola Szymanowskiego, Kraków
Festiwal Opera Rara
Festiwal Opera Rara
8 komentarzy:
W szkole na operę mówiliśmy
Śpiwograj :))
(wtedy jeszcze nie słuchałem muzyki poważnej)
Zabawnie :-) Ja co prawda też nie urodziłam się z miłością do opery, ale muzyka klasyczna fascynowała mnie zawsze.
Iwona
Ja tam kocham operę i już się taka dziwna chyba urodziłam ;). Jako mała dziewczynka uwielbiałam oglądać grę na skrzypcach. Dlatego z wielką ochotą czytam teraz Twoje, Iwono, recenzje oper. Co prawda jakoś czas i okoliczności nie pozwalają mi na żywo podziwiać operę, ale wierzę, że kiedyś to nadrobię. Do dziś z wielkim zachwytem, a nawet z łezką w oku wspominam kilka wyjazdów do opery z liceum, m.in. do Opery Narodowej na "Carmen", potem do Bydgoszczy na "Barona Cygańskiego"(operetkę) i do Gdańska na "Rigoletto". Chowam te wspomnienia gdzieś głęboko, są dla mnie bardzo ważne. Mam nadzieję, że będą ze mną do końca...
Pozdrawiam ciepło,
E.
Emilio, każdą miłość trzeba pielęgnować, także tę do opery czy muzyki. Im więcej dokładam "drew", tym bardziej jestem zakochana :-) Nie wiem, co Cię powstrzymuje, ale zawsze jest jakiś sposób, by o to zadbać.
Iwona
Pewnie tak jest, jak piszesz Iwono. Tylko, że ja nigdy nie chodzę sama do opery ani do teatru. Chyba brak mi kompana na takowe wyjście. Zawsze jednak zadowalam się muzyką poważną z netu, radia lub tv, ale to nigdy nie będzie to samo, co opera na żywo. Hmm, coś wspaniałego, absolutnie doskonałego.
E.
A co ma do rzeczy samej czy z kimś? Jak mam z kim, to dobrze, a jak nie mam, to sama - do Krakowa pojechałam sama, bo tak wyszło na to, choć planowałam inaczej. Czy to nie zbyt błahy powód, żeby rezygnować z tego, co się lubi? Można zacząć samemu, a potem towarzystwo się samo znajdzie :-)
Iwona
Byłem na tym wydarzeniu i wciąż nie mogę zapomnieć. Inga naprawdę zaczarowała mnie i się zakochałem. Siedziałem tuż przez Nią więc jak się mogłem nie zakochać? Jej głos był mocny, o pięknej barwie, postawa pełna godności, Jej urok sprawił, że wszystko inne stało się błahe i stracił znaczenie cały realny świat. Co zaś się tyczy urody Ingi, to jest ona adekwatna do głosu, którym obdarzyli Ją Bogowie. To doskonałość w każdym calu, absolutny ideał kobiecego piękna. Nie sposób doszukać się w Indze najmniejszych nawet wad. Wzorem dawnych rycerzy uczyniłem Ingę damą mego serca i tęsknię za chwilą, kiedy będę mógł Ją znów usłyszeć i zobaczyć.
O, jakie piękne wyznanie miłości:-) Inga Kalna powinna to przeczytać:-) Miałam wrażenie, że wszyscy, którzy tam byliśmy, zostaliśmy oczarowani. Mnie bardzo zafascynował Maestro Minkowski, bo po raz pierwszy widziałam go na żywo.
Iwona
Prześlij komentarz