27 lut 2012

świst w konarach

świst w konarach
w wieczornym drzewie
pogoń


świst
w koronie drzewa
pogoń





23 lut 2012

ślizgawica

ślizgawica
jeden fałszywy krok
i nogi w szpagacie

21 lut 2012

Tytan

       Lektury pojawiają się tematycznie, docierają tematycznie. Jak pojawi sie jakiś temat czy nazwisko, należy się spodziewać, że wkrótce pojawi się znowu w innej pozycji, w innym kontekście. Sprawia mi ogromną frajdę, gdy nagle, niespodziewanie kolejne źródło uzupełnia wcześniejsza lekturę. 
   Ryszard Przybylski w Baśni zimowej. Eseju o starości  zawarł cztery literackie świadectwa przeżywania i rozumienia starości: Michała Anioła,  Eliota, Iwaszkiewicza i Różewicza.  Najbardziej wstrząsnął mną pierwszy, wzruszył drugi, przeraził czwarty. Trzeci, o Iwaszkiewiczu, przemówił najmniej. Nie wiem, za sprawą charakteru samej literatury, opowiadań i wierszy czy mojego niedokładnego, roztargnionego wczytania się w tekst. 
   Drastyczne obrazy Michała Anioła są niesamowite. Uderzają prosto między oczy. I zostają w pamięci. U Eliota mądrość połączona z poetyckością. Zapamiętam Gerontiona z domu pod wietrznym pagórkiem na długo. Może na zawsze.
   Esej o wierszu Różewicza cały czas odpychał kontekstem snu. Jakoś drażnił temat. Prześlizgiwałam się nad słowami byle prędzej. A jednak motyw piachu przeraził, wstrząsnął. Wysuszył mózg.  Obudzić się z piachem w ustach to kwintesencja strachu przed śmiercią. Doświadczyć śmierci za życia to obudzić się martwym. Przerażające. Konwencja półsnu, półjawy, majaczenia nie pociąga, ale piach jest konkretny, namacalny, suchy. Jest śmiercią.
   Zaskakująco współbrzmi z esejem Przybylskiego książka Florentyńczyk Ewy Bieńkowskiej. Przybylski analizuje capitolo Starego rzeźbiarza – rzecz bez tytułu? – w której dał wyraz całej nędzy starości, włącznie z okropnościami miejsca zamieszkania:

 U drzwi mych piętrzą się stosem odchody
 Czy winogrona zjadł czy medycynę,
 Tutaj załatwia każdy swe wygody.


 Tum się poznawać nauczył urynę
 Jak i moczową cewkę, przez te szpary,
 Które mnie budzą w przedranną godzinę.

Bieńkowska z kolei kreśli opowieść o początkach drogi twórczej Buonarotiego, wpływie Wawrzyńca Medyceusza na to, że stał się tym, kim się stał, o pierwszych płaskorzeźbach, tak niepodobnych do późniejszych, lecz najwcześniejszych, arcydzieł: Piety i Dawida. Oto początek sławy – 40 robotników przez 4 dni przetransportowuje Dawida z pracowni artysty na plac Signorii. Praca trwała przeszło trzy lata. Rezultat jest niewiarygodny, czegoś takiego nie widziano od czasów starożytnych. Ciało Dawida, pomiędzy napięciem i odpoczynkiem, spontanicznością i elegancją; twarz czujna, niemal dramatyczna. Czy Dawid jest przed czy już po spełnieniu czynu? Michał Anioł polerunkiem uzyskiwał takie wykończenie, by mięśnie młodego atlety grały w zgodzie z jego ekspresją, a skóra stała się miękka i lśniąca.
   Tak narodziła się legenda „tytanizmu” Michała Anioła, która od XIX stulecia będzie go upodobniała do Prometeusza i zbliżała do innych „tytanów”: Rembrandta, Beethovena.(Przypominam sobie inne dzieło biograficzne, Z rodu tytanów, o Stanisławie Wyspiańskim. Niestety, spłonęło.) 
   Pisze też Bieńkowska o skąpstwie, chodzeniu w łachmanach, co potwierdza Przybylski stosownym cytatem z poetyckiej twórczości Michała Anioła:


 Musi oblicze me siać przerażenie;
Sama ma szata, chociaż dłoń oszczędza
Kija, z suchego siewu kruki żenie.

     Bieńkowska: Zarabiał dużo i lokował majątek, kupując posiadłości ziemskie. Żył w warunkach, które nie zasługują nawet na nazwanie skromnymi: w domach obskurnych, nieurządzonych, w nieładzie, pajęczynach, walającej się glinie i wśród rozrzuconych narzędzi pracy. W jedzeniu zachowywał ascezę, w której niechęć do wydawania spotykała się z jego poczuciem grzeszności i konieczności pokuty. Często nie rozbierał się do snu i ubrania zrzucał, gdy odpadały strzępami. Najbardziej namolny ojciec nie wymaga aż takich poświęceń. 
  Jest tragiczny los syna męczonego przez całe życie żądaniami ojca i braci o posyłanie pieniędzy. On jeden spośród pięciu braci wyrwał się z rodzinnego ubóstwa, udało mu się, choć praca fizyczna – kucie w kamieniu – zawsze budziła zgorszenie w starym Buonarotim. Pecunia non olet. Ciągłe skargi, żale, pretensje wyczerpują nie mniej niż pracoholiczny tryb życia, niedojadanie, niedosypianie. Był opętany pracą, przy ważnych zamówieniach spał trzy-cztery godziny, zrywał się do rzeźby, do rysunku w środku nocy. Jego sposób pracowania w Kaplicy Sykstyńskiej przejdzie do legendy. Było w tym coś nieludzkiego, jakieś wyzwanie rzucone granicom człowieka. A może lęk, że odrywając się od pracy, trafi na próżnię? Brał za dużo zleceń – ale zostawiał też dzieła nieukończone, i te właśnie w oczach przyszłych pokoleń staną się jego biletem do nowoczesności. Praca od wczesnej młodości zdaje się dla niego czymś innym niż tylko dobrze wykonanym zadaniem za uczciwą zapłatę. Może więcej niż tym, czym dla późniejszych artystów będzie konieczność wypowiedzenia się, wylania duchowego nadmiaru. On zrozumiałby – co w tamtej epoce nie jest oczywiste – gdyby mu mówiono o ekspresji w sensie psychologicznym. Ale interesowało go również co innego.
        Presja musiała być potężniejsza i bardziej bezosobowa. Jak gdyby synteza podstawowych warunków jego egzystencji: ta rodzina, ten ojciec, stały niepokój polityczny; postrzeganie samego siebie, niemiłość do siebie i kryzys religijny epoki, który nie może nie odbić się w jaźni osób wrażliwych. Zgroza wobec zepsucia Rzymu, strach przed zamieszkami i wojną. Potrzeba, chciałoby się powiedzieć: furia niezawisłości, skazująca na samotność i dziwactwo. Praca to dla niego więcej niż modlitwa. To konstytuowanie się osobowości i jej stosunku do świata. Również niejasne oczekiwanie i uczestniczenie w nienazwanym świetle, które dopiero myślenie religijne wyprowadza z Boga. To rzecz bezgrzeszna, która wychodzi z grzesznych rąk. I wtedy jest ratunkiem, odpowiedzią na ból.

15 lut 2012

Filozofia i poezja

      Wittgenstein rozważa niuanse języka, a i tak ostatecznie sięga do Sokratesa jako argumentu. Nie starzeje się filozofia, czasami tylko niektórzy filozofowie wychodzą z mody. Prawdziwa myśl nie przemija nigdy.
         W sumie śmieszne te dociekania sensu znaczenia  i uzycia słowa „to”. Porównując je z innymi słowami Wittgenstein zauważa, że o ile inne mogą być użyte bez nosiciela nazwy, o tyle „to” zawsze jest używane tylko z nosicielem. Niby prawda, ale czy trzeba było aż tak skomplikowanego wywodu, żeby to powiedzieć? Ale niektóre błyskotliwe stwierdzenia zapadają w pamięć, jak:
Znaczeniem słowa jest sposób użycia go w języku.
Albo:
         Wyobrazić sobie jakiś język, znaczy wyobrazić sobie pewien sposób życia.
        Bardzo to inspirujące. I chociaż nie mogę powiedzieć, że nadążam za myślą filozofa, jednak wyzwala we mnie nawet wenę poetycką. Raz są to moje wariacje na temat, na który Wittgensten się wypowiada, innym razem zaś zupełnie swobodna niezależna myśl, która zrodzić się może nagle pod wpływem jednego słowa. Tak było ze słowem „kontur”. Ba, ono nawet się nie pojawiło. Wittgenstein pisze o możliwościach wskazywania w myślach koloru bądź kształtu figur, rzeczy, przedmiotów. Kształt skojarzyłam z konturem jeszcze niewypełnionym żadnymi barwami. Pustym. A potem stopniowo zamalowywanym jak w dziecięcej kolorowance. I tak pomyślał mi się wiersz pod tytułem kontur.
         Innym razem zainspirowały mnie gry językowe. Wittgenstein wprowadził tę nazwę na oznaczenie reguł stosowanych przez ludzi w posługiwaniu się językiem. Tych gier wyodrębnia bardzo wiele. To też posłużyło mi za kanwę wiersza. Oddałam nawet sprawiedliwość autorowi pomysłu i umieściłam jego nazwisko w tytule utworu.
         A` propos Sokratesa. Chodzi o nazwy proste, najprostsze. W Teajtecie Sokrates mówi o podstawowych składnikach, elementach, które można tylko nazwać, nie można zaś o nich mówić rozumnie, bo istotą wypowiedzi rozumnej jest splatanie nazw. Wittgenstein przywołuje tę wypowiedź jako kontekst do swojej teorii, zgodnie z którą nazwy oznaczają coś prostego, proste składniki, z których złożona jest rzeczywistość. Czym są te proste składniki, jeszcze nie doczytałam. Zdaje się, że na anstepnych stronach zamiast wyjasniać problem, jeszcze bardzie go komplikuje, bo trzeba rozważyć sposoby użycia słów „prosty” i „złożony”. I tak pewnie do końca książki.
         Dociekania filozoficzne są wybitnie analityczne. Nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się jeszcze bardziej rozłożyć na mniejsze zagadnienia. I tak bez końca. Poniekąd jest to bardziej zabawa myślowa i językowa niż poważna nauka. Przypomina rozwiązywanie szarady, łamigłówki, od czego zresztą sam Wittgenstein nie ucieka, malując 9-elementowy wzór kwadratów w różne desenie według wymyślonego ad hoc literowego szyfru. Żeby za nim nadążyć, trzeba mieć umysł wypoczęty i mnóstwo wolnego czasu, a na jedno i drugie akurat panuje deficyt.

12 lut 2012

mroźna noc

mroźna noc

w pustej ulicy echo
skrzypienia śniegu


mroźna noc

skrzyp skrzyp w głębi ulicy
przyspieszam



8 lut 2012

Vulnerasti cor meum...

Taki sobie utwór znalazłam do słuchania przy kawie



Vulnerasti cor meum soror mea sponsa,
Et uno unguentorum tuorum,
Vulnerasti cor meum soror mea sponsa
In uno crine colli tui.
Quam pulchra es amica mea,
Pulchra et quam decora!
Pulchriora sunt ubera tua
Vino et odor unguentorum tuorum
Super omnia aromata.

6 lut 2012

żadnych śladów

żadnych śladów
żadnego ptaka
śnieg, tylko śnieg

5 lut 2012

Ptaki - konkurs Eddiego nr 5

ptaki na niebie
hen! za horyzont
biegną źrenice


pierwszy śnieg
na progu kurnika
młodzież w ordynku