Lektury pojawiają się tematycznie, docierają tematycznie. Jak pojawi sie jakiś temat czy nazwisko, należy się spodziewać, że wkrótce pojawi się znowu w innej pozycji, w innym kontekście. Sprawia mi ogromną frajdę, gdy nagle, niespodziewanie kolejne źródło uzupełnia wcześniejsza lekturę.
Ryszard Przybylski w Baśni zimowej. Eseju o starości zawarł cztery literackie świadectwa przeżywania i rozumienia starości: Michała Anioła, Eliota, Iwaszkiewicza i Różewicza. Najbardziej wstrząsnął mną pierwszy, wzruszył drugi, przeraził czwarty. Trzeci, o Iwaszkiewiczu, przemówił najmniej. Nie wiem, za sprawą charakteru samej literatury, opowiadań i wierszy czy mojego niedokładnego, roztargnionego wczytania się w tekst.
Drastyczne obrazy Michała Anioła są niesamowite. Uderzają prosto między oczy. I zostają w pamięci. U Eliota mądrość połączona z poetyckością. Zapamiętam Gerontiona z domu pod wietrznym pagórkiem na długo. Może na zawsze.
Esej o wierszu Różewicza cały czas odpychał kontekstem snu. Jakoś drażnił temat. Prześlizgiwałam się nad słowami byle prędzej. A jednak motyw piachu przeraził, wstrząsnął. Wysuszył mózg. Obudzić się z piachem w ustach to kwintesencja strachu przed śmiercią. Doświadczyć śmierci za życia to obudzić się martwym. Przerażające. Konwencja półsnu, półjawy, majaczenia nie pociąga, ale piach jest konkretny, namacalny, suchy. Jest śmiercią.
Zaskakująco współbrzmi z esejem Przybylskiego książka Florentyńczyk Ewy Bieńkowskiej. Przybylski analizuje capitolo Starego rzeźbiarza – rzecz bez tytułu? – w której dał wyraz całej nędzy starości, włącznie z okropnościami miejsca zamieszkania:
U drzwi mych piętrzą się stosem odchody
Czy winogrona zjadł czy medycynę,
Tutaj załatwia każdy swe wygody.
Tum się poznawać nauczył urynę
Jak i moczową cewkę, przez te szpary,
Które mnie budzą w przedranną godzinę.
Bieńkowska z kolei kreśli opowieść o początkach drogi twórczej Buonarotiego, wpływie Wawrzyńca Medyceusza na to, że stał się tym, kim się stał, o pierwszych płaskorzeźbach, tak niepodobnych do późniejszych, lecz najwcześniejszych, arcydzieł: Piety i Dawida. Oto początek sławy – 40 robotników przez 4 dni przetransportowuje Dawida z pracowni artysty na plac Signorii. Praca trwała przeszło trzy lata. Rezultat jest niewiarygodny, czegoś takiego nie widziano od czasów starożytnych. Ciało Dawida, pomiędzy napięciem i odpoczynkiem, spontanicznością i elegancją; twarz czujna, niemal dramatyczna. Czy Dawid jest przed czy już po spełnieniu czynu? Michał Anioł polerunkiem uzyskiwał takie wykończenie, by mięśnie młodego atlety grały w zgodzie z jego ekspresją, a skóra stała się miękka i lśniąca.
Tak narodziła się legenda „tytanizmu” Michała Anioła, która od XIX stulecia będzie go upodobniała do Prometeusza i zbliżała do innych „tytanów”: Rembrandta, Beethovena.(Przypominam sobie inne dzieło biograficzne, Z rodu tytanów, o Stanisławie Wyspiańskim. Niestety, spłonęło.)
Pisze też Bieńkowska o skąpstwie, chodzeniu w łachmanach, co potwierdza Przybylski stosownym cytatem z poetyckiej twórczości Michała Anioła:
Musi oblicze me siać przerażenie;
Sama ma szata, chociaż dłoń oszczędza
Kija, z suchego siewu kruki żenie.
Bieńkowska: Zarabiał dużo i lokował majątek, kupując posiadłości ziemskie. Żył w warunkach, które nie zasługują nawet na nazwanie skromnymi: w domach obskurnych, nieurządzonych, w nieładzie, pajęczynach, walającej się glinie i wśród rozrzuconych narzędzi pracy. W jedzeniu zachowywał ascezę, w której niechęć do wydawania spotykała się z jego poczuciem grzeszności i konieczności pokuty. Często nie rozbierał się do snu i ubrania zrzucał, gdy odpadały strzępami. Najbardziej namolny ojciec nie wymaga aż takich poświęceń.
Jest tragiczny los syna męczonego przez całe życie żądaniami ojca i braci o posyłanie pieniędzy. On jeden spośród pięciu braci wyrwał się z rodzinnego ubóstwa, udało mu się, choć praca fizyczna – kucie w kamieniu – zawsze budziła zgorszenie w starym Buonarotim. Pecunia non olet. Ciągłe skargi, żale, pretensje wyczerpują nie mniej niż pracoholiczny tryb życia, niedojadanie, niedosypianie. Był opętany pracą, przy ważnych zamówieniach spał trzy-cztery godziny, zrywał się do rzeźby, do rysunku w środku nocy. Jego sposób pracowania w Kaplicy Sykstyńskiej przejdzie do legendy. Było w tym coś nieludzkiego, jakieś wyzwanie rzucone granicom człowieka. A może lęk, że odrywając się od pracy, trafi na próżnię? Brał za dużo zleceń – ale zostawiał też dzieła nieukończone, i te właśnie w oczach przyszłych pokoleń staną się jego biletem do nowoczesności. Praca od wczesnej młodości zdaje się dla niego czymś innym niż tylko dobrze wykonanym zadaniem za uczciwą zapłatę. Może więcej niż tym, czym dla późniejszych artystów będzie konieczność wypowiedzenia się, wylania duchowego nadmiaru. On zrozumiałby – co w tamtej epoce nie jest oczywiste – gdyby mu mówiono o ekspresji w sensie psychologicznym. Ale interesowało go również co innego.
Presja musiała być potężniejsza i bardziej bezosobowa. Jak gdyby synteza podstawowych warunków jego egzystencji: ta rodzina, ten ojciec, stały niepokój polityczny; postrzeganie samego siebie, niemiłość do siebie i kryzys religijny epoki, który nie może nie odbić się w jaźni osób wrażliwych. Zgroza wobec zepsucia Rzymu, strach przed zamieszkami i wojną. Potrzeba, chciałoby się powiedzieć: furia niezawisłości, skazująca na samotność i dziwactwo. Praca to dla niego więcej niż modlitwa. To konstytuowanie się osobowości i jej stosunku do świata. Również niejasne oczekiwanie i uczestniczenie w nienazwanym świetle, które dopiero myślenie religijne wyprowadza z Boga. To rzecz bezgrzeszna, która wychodzi z grzesznych rąk. I wtedy jest ratunkiem, odpowiedzią na ból.