Dzisiejszy poranek w radiowej Dwójce jakby na zamówienie -
Koncert fortepianowy a-moll op. 17 Igancego Jana Paderewskiego brzmi jak kontynuacja wczorajszego koncertu
Bukiet Polski w Biłgorajskim Centrum Kultury.
Stanisław Drzewiecki wraz z żoną Jekateriną zaprezentowali repertuar na wskroś polski złożony z utworów
Chopina i Paderewskiego. W zestawieniu z fragmentami
Kwiatów polskich Juliana Tuwima czytanymi przez
Alicję Jachiewicz i Stefana Szmidta wytworzył się bardzo patriotyczny, ale i swojski klimat pasujący do okazji, czyli Święta Niepodległości. Było i sielsko-ogrodowo:
Bukiety wiejskie, jak wiadomo,
wiązane były wzwyż i stromo.
... i cały wywód o zapachu mięty zakończony iście lakonicznym stwierdzeniem na wzór Nowych Aten Benedykta Chmielowskiego:
Należy uznać, że właściwie
Rezeda pachnie - jak rezeda.
Niuanse ironicznego języka Tuwima świetnie zinterpretowane przez Alicję Jachiewicz, z całą masą ukrytych (i odkrytych) dwuznaczności, balansowania intonacją, raz serio, raz dowcipnie, stanowiły doskonałą przeciwwagę dla najbardziej patetycznego fragmentu poematu, bez którego przecież obejść się nie mogło:
Chmury nad nami rozpal w łunę,
Uderz nam w serca złotym dzwonem,
Otórz nam Polskę jak piorunem
Otwierasz niebo zachmurzone.
........................................
I po tym fragmencie Polonez A-dur Fryderyka Chopina, patetyczny, mocny, arcypolski, wzruszajacy - w wykonaniu Stanisława Drzewieckiego. Artysta wykonał go "piorunowo" - stosownie do zaprezentowanego tekstu poematu.
Stanisław Drzewiecki był cudownym dzieckiem pianistów Jarosława Drzewieckiego i Tatiany Szebanowej. Pamiętam jego koncerty jeszcze w czasach, kiedy mówiło się o nim "Staś" - debiut koncertowy w wieku lat pięciu! Jest laureatem Konkursu Eurowizji dla Młodych Muzyków w Norwegii i Paszportu Polityki w roku 2000 (był najmłodszym laureatem Paszportu - 13 lat).
Teraz to już dojrzały pianista, mający w dorobku dziesięć płyt, grający w najbardziej prestiżowych salach koncertowych świata, od Moskwy, Londynu, Amsterdamu, Tokio, po Carnegie Hall w Nowym Jorku.
Jakiej frekwencji można się spodziewać w Biłgoraju na koncercie takiego artysty? Nieprzebranego tłumu? Ścisku i tłoku? Walenia drzwiami i oknami? Pomyłka: sala widowiskowa była owszem, w miarę zapełnipona, ale z widocznymi wolnymi miejscami. Czyli luz. W trakcie koncertu luzu zrobiło się jeszcze więcej, bo przypadkowi - jak to nazwać inaczej - słuchacze zwyczajnie sobie wychodzili. Pytanie się ciśnie: to po co przyszli? Pokazać się, że są kulturalni? Nie wiedzieli, czego się spodziewać? W dzisiejszych czasach rozwiniętej technologii informacyjnej wystarczy sobie zwyczajnie wygooglować nazwisko i mamy multum informacji kto zacz i z czym przyjeżdża. Ciągłe rozmowy, kopanie w siedzenia, przemieszczanie się między rzędami, raz po raz otwierające się za mną drzwi to naprawdę nie pomagało się skupić na odbiorze sztuki muzyki i słowa prezentowanej na scenie. Doprawdy zbyt wiele osób wciąż zapomina, że idąc na koncert nie oni są najważniejsi i nie oni znajdują się w centrum uwagi. Wyraźnie widać - po frewkencji i zachowaniu, że brakuje tradycji obcowania ze sztuką wysoką, a do odbioru muzyki klasycznej potrzebne jest większe skupienie niż podczas biwakowania.
Na pytanie, dlaczego się przychodzi, gdy cały czas tylko przeszkadza się innym, nie znajduję sensownej odpowiedzi.