Niewielkie pomieszczenie kawiarni wypełnione po brzegi nie tylko mieszkańcami Lublina, jak się okazało. Co prawda moi znajomi z Warszawy nie dotarli, pogoda nam nie sprzyja - czytałam przecież wiersz z tomiku Siedem świtów, ale Biłgoraj był reprezentowany silnie. Była okazja poznać nowe osoby, mam nadzieję, że też wielbicieli poezji, no bo chyba inaczej by nie przyszli ;-)
Pani Hanna Olszewska zadbała o oprawę muzyczną zgodnie z moimi zainteresowaniami, a więc była opera: Habanera z carmen Bizeta i Va, pensiero z Nabucco Verdiego. Po takiej muzyce trudno cokolwiek czytać, albo przeciwnie, trzeba wejść w inny rytm. Toteż, zabawne, ale na bieżąco, słuchając arii naniosłam poprawki w jednym wierszu, zmieniając rytm wierszowanej frazy. Tak więc czytanie wierszy nowych miało pewne znamiona improwizacji ;-) Czy okazało się to bardziej czytelnie? Nie wiem, ponieważ nie bawię się w wyjaśnianie genezy swoich wierszy, ich znaczenia, ukrytych sensów, idei. To zadanie dla czytelnika.
Nie umawiając się wcześniej z Ewą Bajkowską co do wyboru tekstów i tak obie mamy wiele podobnych tematów, a jednym z nich jest przemijanie, odchodzenie, pamięć o przeszłości, odczuwanie marności istnienia. Ewa zdradziła, że ma materiał na kolejny tomik, ja jeszcze nie, dopiero gromadzę pomysły. A z pomysłów już zrealizowanych czasem trzeba wygarnąć śmieci, co ostatnio zrealizowałam, wyrzucając bezpowrotnie kilkanaście tekstów. I dobrze! Ostatnio czytałam tomik Jacka Dehnela, w którym przyznaje, że z całego dorobku wybrał swoje najlepsze teksty i wyszło ich około dwudziestu. Po lekturze stwierdziłam, że zostawiłabym jeszcze mniej ;-) Ale zasada jest dobra: zostawić najlepsze i nie bawić się w nadmiar.
Na koniec padło pytanie, czy piszę wiersze o Biłgoraju. Owszem, tak, mam takie... dwa ;-) No cóż, jeśli miasto mnie inspiruje, to raczej jako forma społeczno-przestrzenna w ogóle, a nie to konkretne, w którym mieszkam. I niech już tak zostanie :-)
Z wierszy prezentowanych na spotkaniu autorskim w Lublinie:
nokturn
ciemność otwarła paszczę połknęła lampy
zimno świateł pogasłych w płatkach
śniegu
przedziwny furkot rozpiętych futerałów
strachu
oczy otwiera coraz szerzej na
niewidoczny kształt
przyczajone gdzieś zerwą się pod stukotem
gałęzie drzew nagich o szyby tłukąc
staccato
nieruchomieją nogi oplątane strumieniami
wiatru
strzępy reklam plakatów i nekrologów
zdarte
niewidzialną dłonią w ostatnim wyścigu
po ulicy
gonią czasu swojego zapomnianym śladem
groszowej monety księżycowy błysk
rozpali
zmarznięte palce rąk w dziurawej
kieszeni
kuliste gniazda wron w koronach parku
zasłonią gwiazdy zbyt jaskrawe dla
bezdomnych
w kłębach dymu stygnących kominów
osiada miasto z bagien wyrwane wiedźmom
jeden
wiersz
jeden wiersz codziennie na wieczór
czytany w wannie nad kieliszkiem wina
na stosie książek w płonących polanach
blizną się stanie ten wiersz w popiele
łapczywych oddech bez powietrza rani
płuca
wrzaskliwy dzień cichnie w przeczuciu
mrocznej strony gasnących monitorów
w zgasłych uśmiechach węże
ogonami na oślep biją przerażone
nagłą ciszą swojej niemoty
codziennie wieczorem jeden wiersz
na ratunek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz