Nie zawsze pierwsze wrażenie jest decydujące i właściwie. Czasami potrzeba drugiego i trzeciego razu, drugiego i trzeciego spojrzenia, krótszego lub dłuższego czasu między nimi, aby wrażenie z mgławicowej nieokreśloności wydało konkretne, zrozumiałe kształty. Zjawisko dotyczy także spotkań z wierszami i ich lektury.
Mój pierwszy rzut oka na nowy tomik Elżbiety Sokołowskiej był właśnie taki - mgławicowy, pełen możliwości, ale jeszcze bez konstelacji. Sam tytuł "Między oddechem" nie ułatwia sprawy. Eliptyczna konstrukcja domaga się uzupełnienia: między czyim a czyim oddechem? Między moim a twoim? Między moim pierwszym a moim ostatnim? Idąc tropem sytuacji lirycznych, które w większości rozpięte są w wielowarstwowym dialogu "ja" lirycznego z lirycznym "ty", należałoby raczej użyć konstrukcji w liczbie mnogiej "między oddechami", w domyśle "naszymi". Poezja z zasady nie może być dosłowna, "pseudonimuje" rzeczywistość, jednakże składniowe szarady nie mogą decydować o poetyckim uporządkowaniu tekstu. Dlatego potrzebne mi było drugie i trzecie podejście, aby z odświeżonym spojrzeniem zanurzyć się w metaforykę Sokołowskiej i ewokowany przez nią świat emocji, doznań i obserwacji rodzących się w intymnej przestrzeni między dwojgiem ludzi.
Właśnie, pierwsze spojrzenie zrodziło nieufność. Ileż można wałkować ten sam temat? Spotkania, rozstania, przemilczenia i nieporozumienia, pożądania i odrzucenia, spełnienia i rozczarowania. Jakiego języka użyć, aby odwieczny temat poezji wydobyć z banalności i nie popaść w grzech patosu, przeintelektualizowania czy trywialności? Elżbieta Sokołowska uniknęła tych pułapek umiejętnie balansując między dosłownością a metaforyzacją, między doświadczeniem indywidualnym a uogólniającą refleksją. Erotyzm doznań bohaterki wierszy raz po raz wpisywany jest w procesy psychologiczne o ponadczasowym i ponadjednostkowym znaczeniu: "trwałam w oczekiwaniu [...] które przyklei mnie do twojego ciała/ dopasowaniem", "błądzące spojrzenia/ które są jak dotyk/ i chwile spotkań/ obcych sobie nóg", "w myślach będę/ znaczyć ustami/ każdy zakręt twojego ciała", "kradnę cię na dzień i noc/ zaledwie". Każde opisane spotkanie, każda noc, każda chwila, rzeczywista czy wyśniona przez bohaterkę, prowadzi do nieoczekiwanego odkrycia. Bywają one potwierdzeniem bliskości, ujawniają tęsknotę, o wiele częściej jednak okazuje się, że ujawniają tymczasowość i rozczarowanie: "byliśmy tylko na chwilę", "przestanę/ chcieć/ powrotu do jutra", "schowasz naszą rzeczywistość/ do kieszeni z napisem/ zapomnieć".
Tomik Sokołowskiej nie jest portretem kobiety marzącej o trwałym związku emocjonalnym. Mimo rozczarowań i zwątpień bohaterka wydaje się pogodzona z koniecznością ciągłych rozstań. Zdarzają jej się chwile drapieżnej rozpaczy, jak w wierszu "spotkaj się ze mną" czy obsesyjnego pożądania jak w utworze "jak stepowe wilki", ostatecznie jednak dochodzi do głosu jej życiowa mądrość dostrzegająca niedojrzałość i infantylizm "małych chłopców", którzy "boją się pragnąć/ boją się marzyć/ duszeni przez widmo przywiązania/ uwiązani na powrozie bezradności" i którzy mimo upływu lat "nie pojmują/ że z dzieciństwa się wyrasta". Diagnozowany przez psychologów od dłuższego czasu kryzys męskości znaduje tutaj swój poetycki wyraz widziany oczami bohaterki, która chce być traktowana jak kobieta, a nie baśniowa księżniczka. Bohaterka wierszy Sokołowskiej obserwuje siebie w relacjach z mężczyznami, dostrzega swoją nieprzystawalność do oczekiwań innych a zarazem swoją obcość w świecie, który nie nadąża (nie podąża?) za jej oczekiwaniami: "zdumiona teraźniejszość [...] patrzy na mnie/ szeroko otwartymi oczami".
Szczególnie podobają mi się otwarcia niektórych wierszy, rozpoczynanie od prostych opisów jednostkowego, ulotnego doświadczenia, pisanych prostym, zwyczajnym, niemal przezroczystym językiem: "nie chcę/ zamknąć myśli o tobie", "jestem zazdrosna o czas", "wymyśliłam nas na chwilę", "rano/ usunę ślady twojej obecności". Dopiero dalej, w trzeciej, czwartej linijce, w drugim, trzecim fragmencie autorka zaczyna bawić się językiem, wprowadzając nieoczekiwane zwroty akcji lub paradoksy:
jestem zazdrosna o czas
którego z tobą nie mam
ubrania
których ze mnie nie zdzierasz
spojrzenia
których na mnie nie wieszasz
słowa
którymi mnie omijasz
i telefony
których do mnie nie wykonujesz
(zazdrosna)
Dzięki temu okazuje się, że można po raz kolejny pisać o sprawach odwiecznie banalnych w niebanalny i nienudny sposób. Są jednak elementy, na które w tym tomiku absolutnie się nie zgadzam. Nie dotyczą one języka (nawet jeśli tytuł wydaje mi się kaleki), lecz pewnego symbolicznego nadużycia, jakim jest tytuł wiersza "63 dni". W polskiej kulturze zwrot ten jednoznacznie kojarzy się - za sprawą także filmu "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały" - z powstaniem warszawskim, trwającym 63 dni. Każde inne zastosowanie tego zwrotu wywołuje mieszane uczucia i dysonas wartościowania. Bez względu na ocenę powstania zrównywanie tamtego koszmaru z czasem, w którym rozwija się i ewoluuje uczuciowa intymna relacja między dwojgiem ludzi, nie wydaje się stosowne. Czy odczuwanie stosowności/niestosowności pewnych określeń to już objaw różnicy pokoleniowej? W takim razie jestem już bardzo stara.
PS Zdjęcie okładki ze strony wydwnictwa Suite 77