29 gru 2019

koncert

przyleciały anioły w zielonych sukienkach
nadęły policzki na fagotach i klarnetach
a które ogłaszały światu  Boże Narodzenie
okrągłe "ooooo" zaśpiewały w zdziwieniu
skrzydła złote rozpostarły pod sklepieniem
sypią się pióra i włosy anielskie
zadrżały organy skrzypeczki i gęśle
ino dyna dyna tańcowały kudłate baranki
w ciemności ulicznej zaświeciły lampy
grzmią chóry od ściany do ściany
aż się chwieją święci malowani
na basowych strunach skoczna przygrywka
perkusiście nad czołem podskakuje grzywka
poleciały środkiem głosy i muzyka
dla ziemi z nieba spełniona obietnica

24 gru 2019

deszczowe haiku

strugi na szybie
świąteczne kartki
piętrzą się na stole


plusk w kałużach
szukam w szafce
kaloszy


gulgot w rynnie
we śnie płynę z piratami
na kraniec świata

17 gru 2019

Za drugim, trzecim razem...

   
      Nie zawsze pierwsze wrażenie jest decydujące i właściwie. Czasami potrzeba drugiego i trzeciego razu, drugiego i trzeciego spojrzenia, krótszego lub dłuższego czasu między nimi, aby wrażenie z mgławicowej nieokreśloności wydało konkretne, zrozumiałe kształty.  Zjawisko dotyczy także spotkań z wierszami i ich lektury. 
      Mój pierwszy rzut oka na nowy tomik Elżbiety Sokołowskiej był właśnie taki - mgławicowy, pełen możliwości, ale jeszcze bez konstelacji. Sam tytuł "Między oddechem" nie ułatwia sprawy. Eliptyczna konstrukcja domaga się uzupełnienia: między czyim a czyim oddechem? Między moim a twoim? Między moim pierwszym a moim ostatnim? Idąc tropem sytuacji lirycznych, które w większości rozpięte są w wielowarstwowym dialogu "ja" lirycznego z lirycznym "ty", należałoby raczej użyć konstrukcji w liczbie mnogiej "między oddechami", w domyśle "naszymi". Poezja z zasady nie może być dosłowna, "pseudonimuje" rzeczywistość, jednakże składniowe szarady nie mogą decydować o poetyckim uporządkowaniu tekstu. Dlatego potrzebne mi było drugie i trzecie podejście, aby z odświeżonym spojrzeniem zanurzyć się w metaforykę Sokołowskiej i ewokowany przez nią świat emocji, doznań i obserwacji rodzących się w intymnej przestrzeni między dwojgiem ludzi. 
      Właśnie, pierwsze spojrzenie zrodziło nieufność. Ileż można wałkować ten sam temat? Spotkania, rozstania, przemilczenia i nieporozumienia, pożądania i odrzucenia, spełnienia i rozczarowania. Jakiego języka użyć, aby odwieczny temat poezji wydobyć z banalności i nie popaść w grzech patosu, przeintelektualizowania czy trywialności?  Elżbieta Sokołowska uniknęła tych pułapek umiejętnie balansując między dosłownością a metaforyzacją, między doświadczeniem indywidualnym a uogólniającą refleksją. Erotyzm doznań bohaterki wierszy raz po raz wpisywany jest w procesy psychologiczne o ponadczasowym i ponadjednostkowym znaczeniu: "trwałam w oczekiwaniu [...] które przyklei mnie do twojego ciała/ dopasowaniem", "błądzące spojrzenia/ które są jak dotyk/ i chwile spotkań/ obcych sobie nóg", "w myślach będę/ znaczyć ustami/ każdy zakręt twojego ciała", "kradnę cię na dzień i noc/ zaledwie". Każde opisane spotkanie, każda noc, każda chwila, rzeczywista czy wyśniona przez bohaterkę, prowadzi do nieoczekiwanego odkrycia. Bywają one potwierdzeniem bliskości, ujawniają tęsknotę, o wiele częściej jednak okazuje się, że ujawniają tymczasowość i rozczarowanie: "byliśmy tylko na chwilę",  "przestanę/ chcieć/ powrotu do jutra",  "schowasz naszą rzeczywistość/ do kieszeni z napisem/ zapomnieć".  
      Tomik Sokołowskiej nie jest portretem kobiety marzącej o trwałym związku emocjonalnym. Mimo rozczarowań i zwątpień bohaterka wydaje się pogodzona z koniecznością ciągłych rozstań. Zdarzają jej się chwile drapieżnej rozpaczy, jak w wierszu "spotkaj się ze mną" czy obsesyjnego pożądania jak w utworze "jak stepowe wilki", ostatecznie jednak dochodzi do głosu jej życiowa mądrość dostrzegająca niedojrzałość i infantylizm "małych chłopców", którzy "boją się pragnąć/ boją się marzyć/ duszeni przez widmo przywiązania/ uwiązani na powrozie bezradności" i którzy mimo upływu lat "nie pojmują/ że z dzieciństwa się wyrasta". Diagnozowany przez psychologów od dłuższego czasu kryzys męskości znaduje tutaj swój poetycki wyraz widziany oczami bohaterki, która chce być traktowana jak kobieta, a nie baśniowa księżniczka. Bohaterka wierszy Sokołowskiej obserwuje siebie w relacjach z mężczyznami, dostrzega swoją nieprzystawalność do oczekiwań innych a zarazem swoją obcość w świecie, który nie nadąża (nie podąża?) za jej oczekiwaniami: "zdumiona teraźniejszość [...] patrzy na mnie/ szeroko otwartymi oczami". 
       Szczególnie podobają mi się otwarcia niektórych wierszy, rozpoczynanie od prostych opisów jednostkowego, ulotnego doświadczenia, pisanych prostym, zwyczajnym, niemal przezroczystym językiem: "nie chcę/ zamknąć myśli o tobie", "jestem zazdrosna o czas", "wymyśliłam  nas na chwilę",  "rano/ usunę ślady twojej obecności". Dopiero dalej, w trzeciej, czwartej linijce, w drugim, trzecim fragmencie autorka zaczyna bawić się językiem, wprowadzając nieoczekiwane zwroty akcji lub paradoksy:

jestem zazdrosna o czas
którego z tobą nie mam
ubrania
których ze mnie nie zdzierasz
spojrzenia
których na mnie nie wieszasz
słowa
którymi mnie omijasz
i telefony
których do mnie nie wykonujesz

(zazdrosna)

      Dzięki temu okazuje się, że można po raz kolejny pisać o sprawach odwiecznie banalnych w niebanalny i nienudny sposób. Są jednak elementy, na które w tym tomiku absolutnie się nie zgadzam. Nie dotyczą one języka (nawet jeśli tytuł wydaje mi się kaleki), lecz pewnego symbolicznego nadużycia, jakim jest tytuł wiersza "63 dni". W polskiej kulturze zwrot ten jednoznacznie kojarzy się - za sprawą także filmu "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały" - z powstaniem warszawskim, trwającym 63 dni. Każde inne zastosowanie tego zwrotu wywołuje mieszane uczucia i dysonas wartościowania. Bez względu na ocenę powstania zrównywanie tamtego koszmaru z czasem, w  którym rozwija się i ewoluuje uczuciowa intymna relacja między dwojgiem ludzi, nie wydaje się stosowne. Czy odczuwanie stosowności/niestosowności pewnych określeń to już objaw różnicy pokoleniowej? W takim razie jestem już bardzo stara. 

       

 PS Zdjęcie okładki ze strony wydwnictwa Suite 77

11 gru 2019

Miejsca opisane

     Czy rzeczywiście są miejsca bardziej niż inne spowite literacką, poetycką aurą? Czy będąc same w sobie niezwykłe, przyciągają spojrzenie poety, niejako wymuszając określoną twórczość? Swoisty genius loci miast, miasteczek i wsi dbający o literacka sławę? Bardziej prawdopobna jest kolejność odwrotna: to autor zwraca uwagę na miejsce, z jakiegoś powodu dla niego interesujące, by uwiecznić obrazy wspomnień, topografię, spotkania, zapachy, dźwięki. Wydobyć z niebytu, może z przeszłości, może z wyobrażeń. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera - zauważyła kilka dni temu  w mowie noblowskiej Olga Tokarczuk. Niewątpliwie więc pisarz czy poeta ma swój udział w unieśmiertelnianiu świata. Na ile twórczość taka bywa skuteczna, zależy od wielu czynników. Mieszkańcy Spoon River wciąż żyją w wierszach Edgara Mastersa, kolejne rzesze upartych czytelników spacerują po Dublinie z powieścią Joyce`a jako przewodnikiem, podobnie jak uczniowskie wycieczki zwiedzające Warszawę ulicami opisanymi przez Bolesława Prusa. Na Patriarszych Prudach ustawiono nawet znaki drogowe ostrzegające przed rozmowami z nieznajomymi z powieści Bułhakowa:

     Czy Biłgoraj doczeka się podobnej "wieczności" w poetyckich portretach Jacka Żybury, trudno dzisiaj wyrokować. Autor przyznaje się do inspiracji "Poematem o mieście Lublinie" Czechowicza zamierzajac "stworzyć rodzaj poetyckiego przewodnika po Biłgoraju".  Zapewne można czytać wiersze z mapą pod ręką lub idąc opisanymi ulicami. Podróż w teraźniejszości wkrótce okaże się jednak niewystarczająca, bowiem kolejne wiersze wprowadzają czas przeszły, czas tragicznych wydarzeń wojennych ("W rapiańskim lesie"), świat żydowskiego miasteczka ("gdzie niegdyś stała synagoga...") czy obecną już tylko w opisach i analizach etnograficznych kulturę sitarzy ("w zagrodzie sitarskiej"). 
     Jednocześnie pojawiają się ulice, budynki istniejące niedawno lub wciąż wyznaczające osie współrzędnych miasta. Bohater wierszy Jacka Żybury wędruje nimi zadzierzgując osobistą relację z przestrzenią: "szukam dawnych pejzaży", "tożsamości mojej ślad", "a my szliśmy... nad nami granat nieba... gdzieś skrzypnęła furtka... zaszczekał pies". Podróż w głąb czasu zdaje się przeważać nad obrazami teraźniejszości: "Szukam w pamięci nieszczelnej/ obrazów ulotnych jak cień". Analiza obecnego obrazu miasta i egzystencjalnego stanu bohatera nie napawa optymizmem. Pojawia się żal, smutek, rozdźwięk między tym, co było, tym, co jest, a tym bardziej tym, co jeszcze będzie: "na przyszłość zostało tak mało sił". Sił bohatera? Mieszkańca miasta? A może całego upersonifikowanego Biłgoraja, którego krzywy satyryczny obraz uderza goryczą w wierszu ostatnim "o miasto...". 
     Wiersz ten, zamykajacy tomik, stanowi swoiste literackie panopticum odniesień do twórczości innych autorów, od Baczyńskiego ("O miasto, miasto, Jeruzalem żalu", "krąg się zaciska"), Mickiewicza ("jesteś jak lawa", "ojczyzna dziadów"), przez Czechowicza ("w monotonii ulic z podniesioną głową" - parafrazuje wiersz "Przez kresy" Czechowicza: "monotonnie koń głowę unosi"), Słowackiego ("tęcza zachwytów", "jak paw nadęte" ), Staffa ("czciciel nowych czasów" bedzie tu parodią Staffowskiego "czciciela gwiazd i mądrości"), po polemiczne z "Herostratesem" Lechonia "kwitnienie bez perspektyw". 
     Wiersz ten drastycznie kontrastuje językiem i nastrojem z melancholijnym obrazem przeszłości opisywanej w całym tomiku. A może jest tylko domknięciem sugerowanego tu i ówdzie rozpadu, rozsypywania się, przemijania: "pusty peron zastygłe szlabany",  "okaleczona brama", "nagrobków szczątki", "tajemne ciszy milczenie".  Czy rzeczywiście zostanie po nas tylko "pamięć kamienia"? 
     Pozostaje do rozważenia to pierwsze pytanie: czy miejsce tworzy poetę, czy też poeta tworzy miejsce nadając mu określony kształt, może nawet niepowtarzalne i na zwsze utrwalone w literaturze imię? Istnieją miasta same w sobie poetyckie czy też poetyckość zostaje im nadana siłą twórczości autora? Sprawdzianem będzie tylko osobista lektura wierszy. 

(Zdjęcie okładki pożyczyłam ze strony wydawnictwa Suite 77)

9 gru 2019

haiku opublikowane



W nowym numerze Papierowego Żurawia moje już zimowe haiku:

sypnęło śniegiem 
w koronie jarzębiny 
chmara kwiczołów

6 gru 2019

Aforyzmy 15

Człowiek inteligentny ma porządek w głowie, a nie na biurku.

Słowa są jak ludzie: zderzają  się, mijają i oddalają.

Piekło Internetu: nie zapomina, nie przebacza i żąda duszy.

Krocząc z tłumem najtrudniej zrobić w tył zwrot.

Pęd do odgradzania się najdobitniej potwierdza, że wyszliśmy z raju.

Sny o potędze nie wróżą wielkiej kariery, tak jak sny o spadaniu nie znaczą, że jesteś spadochroniarzem; co najwyżej świadczą o problemach ze zmysłem równowagi.

Jest jak śpiący rycerz: drzemie w nim wielki potencjał.

To niesprawiedliwe: czas dłuży się wtedy, gdy nie mamy nic do roboty, a zawsze brakuje go na wiele zajęć, które koniecznie musimy zrobić.

Niejeden myli dążenie do celu z celowaniem w innych.

Kto chodzi z głową w chmurach, nie widzi drogi przed sobą; kto patrzy tylko pod nogi, nie zobaczy horyzontu.