24 maj 2020

Wirtualna sieć poetycka

     Lubelski festiwal Miasto Poezji odwołany, ale poezji odwołać nikt nie może. Mogą wiersze wypełniać przestrzeń, mogą w formie graffiti zdobić ściany, mogą furkotać kartkami na sznurach, tym bardziej mogą frunąć po internetowych łączach tworząc poetycką sieć. No to zaczynamy wiązanie sieci pomiędzy miejscami ze wspólnym mianownikiem: tam rodzą się wiersze. Tu jest miejsce na wirtualną sieć poetycką: Biłgoraj, Kamień, Konstantów, Liege, Lublin, Objazda, Olsztyn... 

  podróżnicy

wyruszają z różnych stacji i portów
wszędzie u siebie nigdy na długo
mijają się w tych samych miastach
w obszarach zachłanności zamknięci
jak ślimak w skorupce swojego świata

jedni dokumentują każdy krok i gest
wklejając zdjęcia na Instagramie
nikt ze znajomych przecież nie może
ani na chwilę zapomnieć że świat
jest do zwiedzania a życie to podróż

stołują się w przydrożnych barach za grosze
lub restauracjach na tarasach niebotycznych hoteli
czekają na fart może następnym razem
zabiorą się jeszcze dalej gdzie kolorowy szaman
wywróży im z kłębów dymu dokąd zmierzają

inni jak zgubiony grosz który wypadł
z dziurawej kieszeni między kostki chodnika
śpią pod gołym niebem milczą niewidzialni
stołują się w przydrożnych barach za grosze
lub na śmietnikach za darmo
dzieląc miskę z psem kotem i wróblami

nigdy nie zapominają że życie to podróż
czekają na fart może następnym razem
uda się znaleźć miejsce i czas na rozmowę
początek długiej przyjaźni

               Iwona Startek, Konstantów
autorka pięciu tomików poetyckich, współtwórczyni Biłgorajskiej Plejady Literackiej


ze skrawków


płyną obłoki w łąkowej strudze
pachnące czeremchą i majem
dzika kaczka wyprowadziła małe
odfruną niebawem w dorosłość

ta myśl natrętna
budzi uczucie niedopełnienia

wypełniam czas zielenią nasycam
sadzonki pomidorów wiążę sznurami
porę soczystego miąższu z nieuchronnym
w odwieczny rytm wpisują własne imię
bez żadnej nadziei

stąd to uczucie niedopełnienia?

ze skrawków odprysków słów
powszednich składam dzień jak co dzień
nocą na płachcie nieba kreślę
znaki obecności powierzam księżycowi
krótkie puste sny

stąd to uczucie niedopełnienia? 

maj bezczelny
harcuje nocą wśród łąk

      Czesława Długoszek, Objazda
poetka, regionalistka, autorka książki "Jeśli będziemy jak kamienie. Reportaże z Objazdy i okolic"


nie ufaj snom

nieraz nocą rozkwitają plafony snów
i odnajdujesz swoją Atlantydę...
biegnąc po krawędzi ułudy
lekko jak w młodości
gonisz rytm serca radosny i szybki
ale nie ufaj snom...
ranek wygasi ich pejzaże
żagle białej flotylli rozpłyną się
w pospolitej szarości
a niebo zmarszczy jak materiał
starego baldachimu...
nie ufaj...
Nie ufaj gdy mistrz magii
rozpościera miraże miłości
- im głębiej wejdziesz w warstwę snu
tym  boleśniejsze będzie przebudzenie
- zatem nie ufaj snom nawet we śnie
Teraz biegniesz jeszcze ich krawędzią
pewna że to jawa
lecz za chwilę znikną senne obrazy
przeleci błyskawica zrozumienia
i buchnie prawda jak szyderczy grom.
Zostaniesz z bagażem
świadomości tego co się nie zdarzyło
i pytaniem czy Pan zamknie
także przed tobą wrota nieba
jak przed dziewczynką z barankiem
goniącą enigmatycznego motyla
co nigdy nie kochała dość mocno.

       Ewa Bajkowska, Lublin
poetka, autorka tomików poetyckich i książek wspomnieniowych i historycznych o Sandomierzu i Lublinie


z życia żołnierza

byli nierozłączni
szalał ze złości i tracił rozum
kiedy bawiła się z nim w chowanego
szukał swojej niewymiennej
waląc w drewnianą podłogę
obcasami oficerek
obiecywał ... i opowiadał
historie z wojennej tułaczki
do stołu zasiadał wtedy
kiedy w postawie zasadniczej
czekała w gotowości
jego ręka nigdy nie uniosła
żadnej innej
obejmował ją  głaskał
potem prowadził prosto do ust
pokornie znosiła
jego choleryczny charakter
a kiedy odpłynął łodzią Charona
leży osobna
w białym całunie wspomnień
ciężka zimna pojedyncza wolna
bez rdzy i widoków
nadal nie czyjakolwiek
ale tylko jego Rostfrei
spiritus movens
z nadjedzonym lewym bokiem
przywieziona z frontu

łyżka
mojego ojca

pod moim okiem
ociepla ją
rosół z makaronem

       Hanna Fogel, Olsztyn
poetka, twórczyni kolaży, recytatorka, autorka tomiku poetycko-kolażowego "Wysoko niebo, głęboko ziemia"

***


przepoczwarzony ból 
atakował każdą komórkę głowy 

przez pięć dni spoglądał w oczy śmierci 
ulepionej z emocji innych
tańczył półprzytomny taniec ze złymi mocami 
po omacku rozpoznawał znajome kształty 

zlepiał się z łóżkiem i ubraniami 
przyklejał do ścian i podłogi 
stapiał z fakturami i strukturami 

trwał nadludzkim wysiłkiem i pragnieniem przeżycia 
za którymi miał czekać brak bólu

doświadczył zła w czystej postaci 
niespełnionych oczekiwań
nieuzasadnionych roszczeń

nieludzki bezwład 
nie wypuszczał przez kilka kolejnych dni 
zabrakło świata

piekło zagnieździło się w zakamarkach domu 
wniesione z ostatnim jesiennym wiatrem
zapowiedziało pierwszy śnieg tej zimy 

zmęczenie i wyczerpanie 
rozszczelniły pancerz 
wystawiły na działanie złych mocy
i nocy 

był automatycznie uruchamianymi funkcjami
zarządzanymi przez instynkt przetrwania

niespodziewanie
czyjaś troska przywróciła go do życia

zrozumiał
że nic tak nie ratuje przed otchłanią 
jak czyjeś dobre myśli


      Elżbieta Sokołowska, Biłgoraj
poetka, autorka dwóch tomików poetyckich, redaktorka książek i wydawca


Skrzynka na listy

Metalowa skrzynka przy bramie staje się
coraz bardziej bezużyteczna
gałęzie winogron zakrywają ją tak że staje się
prawie niewidoczna
jesienią sok z owoców maluje ją na niebiesko
wtedy bije od niej blask jak od telewizora

dziadek rzadko znajduje w niej listy
jednak codziennie sprawdza
bo ma przyjść obiecana widokówka
z Mauritiusa gdzie wczasował  syn z rodziną
co prawda z dużym opóźnieniem
bo syn jest już dawno w swoim domu w Warszawie
córka też obiecała zdjęcie swego wnuka
a dziadkowego prawnuka
którego niańczy w Irlandii
o takim dziwnym imieniu
że trudno spamiętać

dziadek chciałby otrzymywać prawdziwe
długie listy zaczynające się od słów
„ Kochany Dziadku……”
doznać wzruszenia czytając je 
by wspomnienia nie zblakły
i obraz nadawcy nie zatarł się w pamięci
otrzymuje smsy ale nie zawsze może je odczytać
bo palce niesprawne grube
literki małe niewyraźne
ale zawsze –„cześć dziadek”- przeczyta
są na pewno od wnuków Adasia i Natalki
bo oni piszą najwięcej 
dobre i to

        Halina Graboś, Kamień 
autorka sześciu tomików poetyckich, należy do Chełmskiej Grupy Literackiej "Lubelska 36" 
i Stowarzyszenia Twórców Ludowych


Czasami cień

Czasami cień, to znowuż ja
chodzimy sobie po schodach.
Dom się przytula albo oddala.
Gdy świat przygniata ciężarna jesień,
kalendarz sztywny wybija miesiące,
ptaki i mrówki wiosnę dziergają.

Czasami cień, to znowuż ja
czytamy listy, odbieramy słuchawki.
Rozedrgana, trudno uchwytna
śni się mi rzeczywistość. I wszyscy
bliscy są czasem z cienia, to znów –
dobroduszni, moi. Dom się przytula…

Na szmaragdowej słowiańskiej
chuście modlą się łąką rzeźwiące
róże. W winie francuskim spadź
zielonkawa, jak w kwietniu pyłek.
Szpaki by chciały wyśpiewać maj...
Na próg domu twarde żółwie wypełzły.

Czasami cień…


         Leokadia Komaiszko, Liege (Belgia) 
dziennikarka, artystka w dziedzinie fotografii, redaktorka i twórczyni Listów z daleka, pisarka i poetka z Litwy rodem, o polskich korzeniach, autorka książek poetyckich i reporterskich o losach Polaków poza Polską, od wielu lat mieszka w Belgii.





10 maj 2020

Czas odzyskany

Nie, nie odkryłam eliksiru młodości i nie odwróciłam procesu powstawania zmarszczek. Nie odjęłam sobie lat w dowodzie ani nie wmawiam sobie, że co roku obchodzę osiemnaste urodziny. Nie wróciłam do gry w klasy ani skakania przez gumę. Nie zapuściłam też warkoczyków! Po prostu nastąpiła globalna awaria życia i jak wszyscy wokół utknęłam w czterech ścianach.  Zyskałam w zamian mnóstwo czasu! Odkryłam, że dzień jest bardzo, bardzo długi. Po porannych porządkach, kucharzeniu, myciu naczyń, praniu, wymianie pościeli i przesadzaniu kwiatków okazało się, że NADAL jest ranek!! I co z tym czasem zrobić? Zwłaszcza, gdy się siedzi samotnie w domu? Odkryłam  scrable. Nauczyłam się dzięki temu wielu nowych słówek. Różnych gier planszowych i karcianych znalazłam w szafce znacznie więcej. A kiedy mi się znudziło i nadal było przedpołudnie, przejrzałam swoje zasoby biblioteczne i też niespodzianka: mam wiele książek, których jeszcze nie przeczytałam. No to czas to zmienić. W wyniku roszady te nieprzeczytane ustawiłam na widoku i codziennie je przeliczam od nowa. Ileż tam wspaniałych rzeczy!
Przymusowa izolacja oznacza oficjalny i legalny czas na lenistwo. Wreszcie! Bo ja od dawna uważam, że lenistwo nie jest wcale wadą ani grzechem głównym. Ba, właściwie należałoby rzec, że lenistwo po prostu nie istnieje. Wszystko zależy jak definiuje się aktywność. Dla jednego działanie i aktywność jest wtedy prawdziwa, gdy pada z jęzorem na brodzie i świstem w płucach nie mogąc złapać oddechu, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Dla drugiego leżenie nieruchome z ledwie widocznymi falującymi płucami będzie ciężką pracą, gdyż wtedy obmyśla sposoby zrewolucjonizowania świata, a przynajmniej usprawnienia sobie życia. Bywają jednak czynności, których przy określonym splocie okoliczności nie chce się nam wykonać. I nie wykonujemy. I żyjemy dalej.
Gdyby człowiek uzależnił swoje myśli i odczucia od tego, co usłyszy w telewizji, zobaczy w doniesieniach medialnych i przeczyta w prasie czy na portalach, mógłby dojść do wniosku, że istotą życia jest permanentny stan gotowości bojowej. Najlepiej zbudować schron i zabarykadować się, żeby żaden wróg nas nie dostał w swoje łapska. A wrogów otacza nas cała masa, właściwie wszyscy. Począwszy od polityków, którzy wojują między sobą, przez zwolenników i przeciwników politycznych partii, którzy wykopali topór wojenny między sobą i naparzają się inwektywami gdzie tylko się da, po rzesze sfrustrowanych szarych ludzi, których całe życie to jedna wielka trauma (uwaga - ważne słowo, dzisiaj bez traumy nie można zaistnieć, a już na pewno nie zrobi się kariery;-) Jedni przeżywają po raz kolejny traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa, inni zostali straumatyzowani perspektywą, a raczej brakiem perspektywy na planowany wyjazd urlopowy. Zbliża się tragedia wielu osób pozbawionych możliwości ruszenia w podróż dookoła świata. Ktoś na forum rozpacza, że po to pracuje cały czas, żeby WYJECHAĆ! Jak tak można? Muszą posiedzieć dłużej w domu: z własnymi dziećmi, z mężem, żoną, rodzicami, teściami. Inni odwrotnie: nie mając z kim się codziennie kłócić, siedzą samotni też straumatyzowani.  Zewsząd trauma: polityczna, telewizyjna, propagandowa, medialna, maseczkowa. Trauma nagłego nadmiaru czasu dla siebie.
Bo i po co to wszystko było? Ten pośpiech, te robótki, to ganianie, zapieprzanie w pracy, w domu, w ogrodzie i nie wiedzieć gdzie jeszcze kogo poniesie? Po co i dlaczego, skoro od dawna wiadomo, że wszystko zmierza do spoczynku: absolutnie WSZYSTKO. Kamień się toczy z góry, aby gdzieś na dole w odpowiednim miejscu się zatrzymać. Rzeka płynie sobie z górki, aby ostatecznie utonąć w morzu i zniknąć. Roślinki sobie rosną, kwitną, owocują, a końcem jest suchy badylek lub próchniejący w leśnej głuszy pień toczny przez robaki. I cały Kosmos kręci się, kręci, Ziemia wokół Słońca kręci się, kręci, aby kiedyś za miliardy lat zatrzymać się na amen. I wszystko zapadnie się znowu w czarną dziurę. Albowiem CELEM istnienia WSZYSTKIEGO jest SPOCZYNEK. A człowiek podejmuje się miliona drobnych i większych zajęć z myślą, że kiedyś wreszcie to wszystko się skończy i ODPOCZNIE. Albowiem celem dążeń człowieka jest błogi stan NICNIEROBIENIA. Wszelka aktywność jest wymuszona okolicznościami i wbrew naszej naturze. Po co bowiem wstajemy rano i zapierdalamy od samego rana? Aby wreszcie w nocy zalec jak kłoda i pogrążyć się w nicnierobieniu. No, chyba że sen nas zmorzy, wtedy śnimy, czyli też pracujemy. Może nieświadomie, ale jednak. Dlatego nienawidzę wiosny,  lata, wegetacji i przestawiania zegarków. Bo zmuszają mnie do jeszcze większego wysiłku niż mam na to ochotę. Dzień się robi dłuższy, więc i dłuższa moja aktywność się robi. Przymusowo. A ja nie cierpię przymusu. Albowiem, jako się rzekło, celem istnienia jest odpoczynek, a nie wyścig z czasem. Ranek mam znowu wcześniej o godzinę, bo znowu przestawiono zegarki, a czas przecież nie zmienił się na jotę. Wmawia się tylko ludziom, że dzień trwa dłużej. On i tak by trwał tyle, ile ma trwać: do wschodu do zachodu słońca, ale mogłabym wstawać godzinę później. A tak, ledwie zajaśnieje brzask na zasłonach, już wskazówki zegarka są godzinę do przodu. Już budzik mnie zrywa i każe zbierać dupsko z pościeli, łapać równowagę i pchać bezwładne ciało jak taczkę na budowie. A ciało jest fizyczne, fizykalne, materialne, czyli ma swoją siłę bezwładności, jak kamień, a kamień... patrz wyżej - celem istnienia kamienia jest stoczyć się i zatrzymać w stanie spoczynku. Nieruchomo. Z brzuchem do góry. Może patrzeć na niebo. Dopóki ono jeszcze jest. Zanim być przestanie. Gdy Ziemia przestanie się kręcić i Kosmos znowu zapadnie się w czarną dziurę. Albowiem sensem istnienia jest przestać istnieć. Patrzmy więc w sufit, póki można. Voila!


7 maj 2020

Szukając spokoju, wymyśl sobie problem

     Pożądanie spokoju ciągnie się za człowiekiem jak dym z ognisk na polach. I jakkolwiek wszędzie go pełno, wciska się na podwórza, przenika przez nieszczelne okna do snów i marzeń, posiąść go nie można. Tak samo jak wiatr rozwiewa dym, tak spokój burzą codzienne troski. Prawdziwe czy urojone. Bo jeśli nie ma trosk prawdziwych, istotnych, to je sobie człowiek wymyśla. Czy masz pracę? A jak masz, czy ją stracisz? I kiedy? A może poszukać lepszej? Masz dom, mieszkanie, cokolwiek swojego? A czemu by nie mieć więcej? Większego domu? Mieszkania? Jachtu? Samolotu? Droższego samochodu? A jak nie masz, to czy kupić? Czy wybudować? Masz płot drewniany? A czemu nie murowany? A może żelazny? Brama na skobel? A czemu nie na pilota? Dzieci w szkole? A jakie stopnie? Czemu nie lepsze? Wakacje, urlop:  gdzie pojechać? Razem czy osobno? I jaki wybrać kierunek świata? Do licha, podobno Ziemia jest okrągła, co za sens pytać o kierunek?!
      Ale zanim wyjedziemy robot kuchenny potrzebny bardziej czy wyciskarka? A czemu nie jedno i drugie? Kto na to zarobi? Mąż czy żona? On ładuje w samochód, traktor, konsolę, komputer, ona w kuchnię, pralkę, samobieżne odkurzacze i dzieci. Może się zamienimy? Jak? W jakich proporcjach? Tysiące nierozstrzygalnych dylematów. Zadzwoniła? Nie zadzwoniła? Powiedziała? Co ppowiedziała? Dlaczego to? Dlaczego teraz? Co miała na myśli? Pójść czy nie pójść? Zaproszą czy nie zaproszą? I w co się ubrać jak zaproszą? Jak uczesać?A jeśli nie zaproszą? To co, obrazić się? Udać, że nic się nie stało? Pojechać czy nie pojechać?  Znosić te same twarze, dowcipy i nudę?  Robić dobrą minę? W ogóle coś robić? A może dać sobie spokój?! Wyjechać? Ogłosić inne plany? Zadzwonić? Uprzedzić? A może nie? Nie uprzedzać? Rozmawiać? Nie rozmawiać? Pożyczyć? Wziąc kredyt? Czy zacisnąć pasa? 
       Jak i czym omamić otoczenie? Czym rzucić przed ślepia jak Jaśko z "Wesela"? Samochodem? (Czwartm na podwórzu?) Samrtfonem? Nieprzemakalnym i-Phonem zwijanym w trąbkę? Malediwami! (Na Majorce i Kanarach wszyscy już byli). Nie, lepiej Bahamy. Wrócić z plaży z radosnym uśmiechem, choć nudno było jak cholera! Nic się nie działo i nie było z kim gadać. (Bo nikt nie znał poskiego!) A gadać w ogóle o czym? O plaży? O słońcu? O klapkach? O niepełnym all-inclusive? Wszystkiego za mało. Na zdjęciach i filmach tego nie widać. O, tu siedzimy. Tu jemy. Tu przy barze. Tu na ulicy. Tu przy Tadż Mahal.. .A nie, to nie w tym kraju było. Tam nie byliśmy. To świątynia ze Złotym Buddą. Siedział śpiący, jak nie przymierzając, śpiący rycerze Tatr. I po co było jechać śpiącego oglądać?... Zaraz, to nie tak mówisz, Śpiącego Buddy nie było na Bahamach! No to gdzie my byliśmy?!
      Ale przynajmniej tam cieplej niż u nas. Byliście w Chianch? W Pekinie w styczniu? Lutym? Nie? Wtedy też tam temperatura spada. Nie, nie wybieramy się. Teraz kierunek Tasmania. Dalej nas jeszcze nie było. Tasman był Holendrem. O, doprawdy? Nie wiedzieliśmy. To może nie pojedziemy? No, skoro już to wiemy, po co jechac? Jeszcze zjedzą nas te wielkie jaszczurki... warany? Warany są roślinożerne. No, coś ty?! Takie ogromne jak krokodyle, a krokodyle sa mięsożerne! Nawet bawołu upolują! Warany rzecz jasna. Podobno atakowały człowieka.  Ale warany żyją na Komodo.  A to nie to samo, co Tasmania. Kilka tysięcy kilometrów, a między nimi jeszcze Australia. A jednak co Ocania, to oceania, całkiem blisko.
      Współczense podróże niszczą odległości. Wsiada się w samolot i nie odczuwa drogi. Co najwyżej niestrawność po samolotowym jedzeniu. Czasami odbija się czkawką od turbulencji. Zamiast odległości jest szok termiczny. Wsiadasz w Warszawie w trzysiestodwustopniowym upale w klapkach (tych, co obcierają) i lądujesz w śniegu po kostki w Tromsø.  Szczękasz zębami. Zastanawiasz się, ile minęło pór roku.  I odwrotnie. Uciekasz z mroźnego lotniska, po którym chadzają białe niedźwiedzie (w wyobraźni)  i lądujesz w tropikalnej dżungli witany rykiem lwów  (w wyobraźni). Zrzucasz kożuch, futro, swetry, wełniane spodnie, najdroższe uggy. Pakujesz wszystko do bagażu, który pęka w szwach. Okulary! Najważniejsze są okulary a`la Matrix. Wyglądasz jak Neo lub Trinity - we własny mniemaniu. W rzeczywistości nadal jesteś małym ludzikiem w za dużym kapeluszu z zadartym nosem niepewności. Wciąż nie wiesz, czy jesteś na właściwym miejscu, gdzie znajdziesz spokój.