31 gru 2021

nieznany język

mów do mnie jasno
zwyczajnie
bez tych tajemniczych znaków
nie ukrywaj się w ognistym krzaku
powiedz prosto w oczy
czego chcesz
nie każ wróżyć z trzepotu skrzydeł
nie syp piaskiem w oczy
mów jasno i prosto
nie twórz łamigłówek 
nie do rozwikłania
mów jednoznacznie
"tak tak" "nie nie"
nie starczy mi życia na rozszyfrowanie
wiadomości ukrytych w liściach drzewa
zgłębienie sensu tajemnych śladów
co znaczą twarze ludzi wokół
co znaczą teksty
nicowane od wieków
jakie przesłanie wznoszą na skrzydłach jaskółki
dobrą czy złą nowinę ukrywasz we mgle
mów do mnie prosto i jasno
nie każ snuć domysłów 
w poczuciu marnowania czasu

i przede wszystkim
nie przemawiaj do mnie przez śmierć
tego języka nie rozumiem

22 gru 2021

Ucieczka?...

   Czasami wydaje mi się, że całe moje życie jest ucieczką przed banałem. 

S.H.

14 gru 2021

Muzyczna moc przyciągania?

         Internet wciąż mnie zadziwia. A właściwie jego użytkownicy.  Najbliżej mi do rzekomego powiedzenia Stanisława Lema: "nie wiedziałem, że  na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie zajrzałem do Internetu". Rzekomego, gdyż tak naprawdę Lem wcale tego nie powiedział, chociaż zgubny wpływ internetu na ludzki mózg przewidział dość precyzyjnie. Niemniej zacytowane powiedzenie oddaje istotę rzeczy. Mnożący się poprzez media społecznościowe idiotyzmy są, delikatnie mówiąc, denerwujące, a jeśli nie chcemy ulegać negatywnym emocjom, możemy przynajmniej się dziwić. 
       Zdarzyło się, że szukając czegoś, zajrzałam na kilka muzycznych wrzutek na YouTube.  Fenomen liczbowych odsłon tak mnie zafrapował, że niemal zapomniałam czego szukałam.  Darujmy sobie Bacha, a nawet popularniejszego w szerszych kręgach Mozarta. Wykonawcy ich kompozycji nie mają czym się chwalić. To zaledwie dziesiątki tysięcy - w najlepszym razie - odsłon. Pocieszające, że czasami tym liczbom dorównuje nasz Chopin. To jednak zależy w dużej mierze od będących na topie wykonawców. niekoniecznie dobry wykonawca przyciągnie słuchaczy. Przyciąga  popularne nazwisko i... pochodzenie.  Japońscy i koreańscy wykonawcy mają większą widownię niż najlepszy interpretator z Włoch czy Polski. 
       Nie chcę jednak patrzeć na ten fenomen z perspektywy patriotycznej dumy z Chopina, tak naprawdę jedynego kompozytora o niezaprzeczalnej międzynarodowej rozpoznawalności. Nawet jeśli niektórzy uważają, że był Francuzem. Zadziwiające okazały się inne wyniki. Po raz pierwszy zdumiał mnie pięćdziesięciomilionowy wynik popularności występu pewnej profesjonalnej pary tanecznej, aczkolwiek sama muzyka jest porywająca a taniec energetyczny.  Mnie akurat interesował sam utwór, dosyć klasyczny, choć o proweniencji latynoamerykańskiej, co samo w sobie już jest okolicznością wpływającą na popularność. Zapewne więc to występ pary tanecznej spowodował skok na 50 milionów odsłon. 
        Cóż to jednak znaczy wobec trzykrotnie większej popularności pewnego kompozytora i jego krótkiego utworu, którego kompletnie nie znałam. Kiedy jednak spojrzeć znowu na pochodzenie, rzecz staje się całkiem jasna. Muzyk pochodzi z Korei Południowej. Niemniej nie wystarczy samych Koreańczyków (ponad 50 mln), aby nakręcić spiralę zainteresowania do 140 mln odsłon. Nawet jeśli przyjmiemy, że ci, którzy tego słuchają, mogli i zapewne sięgali po nagranie kilkakrotnie. Nie wszyscy jednak, od każdego oseska po stuletniego starca korzysta z Internetu. Toteż zapewne wpływ na wynik mają również słuchacze ze świata, cała międzynarodowa społeczność użytkowników sieci. No cóż, utwór jest w sumie dosyć prościutki. Kilka delikatnych i melodyjnych taktów na fortepianie, których odbiór nie sprawia trudności i nie wymaga intelektualnego czy muzycznego wyrobienia jak choćby dzieła klasycznych kompozytorów, że o takim choćby Messiaenie nie wspomnę. Rzeczonego południowokoreańskiego autora trzyminutowego utworu wysłuchałam, żeby wyrobić sobie opinię. Za pierwszym razem wysłuchałam utworu od początku do końca, za drugim znudziło mnie w połowie. Trzeci raz już nie podeszłam. 
       Ale przy okazji śledzenia różnych nagrań odkryłam, że jeszcze wyższy wynik ma, a raczej mają pewni wykonawcy z Europy. Ponad 150 mln odsłon pewnej wzruszającej arii wykonywanej w duecie. Ten przynajmniej utwór ociera się o klasykę. Jest piosenką, ale wykonywaną profesjonalnym aparatem głosowym właściwym dla opery. Chwytliwość tytułu i łzawość tekstu trafia do serca wielu milionów słuchaczy, którzy dają się ponieść emocjonalnemu zachwytowi. W porządku, mają do tego prawo. Trochę jednak na wyrost są te peany w komentarzach sugerujące, że niczego lepszego i cudowniejszego na świecie nie ma. Oczekiwałabym pokory: przyznania, że ktoś po prostu niewiele więcej słyszał, więc nie zna., nie natrafił na cos równie, a może i bardziej doskonałego. 
       Ale i te setki milionów nie znaczą wiele w porównaniu z odsłonami miliardowymi. Jeden miliard dawno pobity, teraz liczymy dwa, trzy, cztery miliardy odsłon. Istnieją nawet rankingi utworów z największą liczbą odsłon. Wynikałoby z tego, że co najmniej połowa ludzkości je zna. Nawet więcej niż połowa. Muszę przyznać, że w takim razie należę do mniejszości, bo żadnego utworu, są to raczej piosenki, z miliardowym wynikiem nie znam, nie słuchałam, nie kojarzę.  Nawet gdy już podejmując ten temat szukałam, które to są, nie odsłuchiwałam ich, porównując tylko liczby.  To już zupełnie poza moimi zainteresowaniami i poza pojemnością tego blogu. Przekracza to też granice mojego rozumienia. Monteverdiego gra się do dziś od czterystu lat, Bacha od lat trzystu. Czy te efemeryczne wytwory popkultury przetrwają taki sprawdzian czasowy? Bardzo wątpię. 

7 gru 2021

Tadeusz Różewicz - podróżnik

Literaccy patroni roku 2021

 Tadeusz Różewicz - podróżnik

       Stulecie urodzin poety i ogłoszony z tej okazji Rok Tadeusza Różewicza to kolejny przyczynek do przypomnienia jego sylwetki, twórczego dorobku oraz do odkrywania nieznanych szczegółów, które kształtowały osobowość jednego z największych twórców polskiej literatury. 

          Najbardziej znane jego utwory poetyckie weszły do kanonu lektur szkolnych, a w teatrach wciąż gra się jego „Kartotekę”  czy „Kartotekę rozrzuconą”.  W powojennym niejako drugim debiutanckim tomiku „Niepokój” (1947) Różewicz zaskoczył czytelników i krytyków nowatorskim ascetyzmem formy poetyckiej, którą od jego nazwiska nazwano wierszem Różewiczowskim.  Znajdują się w tym tomie wiersze, które wstrząsnęły kreacją bohatera okaleczonego przez wojnę: „Ocalony”,  „Lament” , „Matka powieszonych”.  Poeta jeszcze wielokrotnie potrafił pokazać, że nie zamyka się w jednej skostniałej artystycznej formule, dlatego też jeden z późniejszych jego tomów pt. „Matka odchodzi” został uhonorowany w 2000 r. Nagrodą Nike. 

         Na ogół jednak się zapomina, że Różewicz poza poezją i dramatami z powodzeniem pisał też reportaże, zwłaszcza w początkowym okresie drogi twórczej, z czym wiązały się liczne podróże. W latach 1948 – 1968 mieszkając w Gliwicach, zanim na stałe przeniósł się do Wrocławia, podejmował podróże po Polsce i do wielu krajów i miast świata. Był między innymi w Pradze, Budapeszcie, Wiedniu, Paryżu, Wenecji, Florencji. Jeździł do Skandynawii, a nawet do krajów Azji, Chin i Mongolii.

          Podróżując po Polsce, dla potrzeb reportażu Różewicz na przykład mieszkał przez tydzień w hotelu robotniczym w  Dąbrowie Górniczej, a pisząc cykl artykułów „Most płynie do Szczecina” przez kilka tygodni płynął wraz z załogą barkami „Lignica”, „Lompa” i „Danusia”, które ciągnęły Odrą elementy mostu wybudowanego w Zabrzu dla Szczecina.  Możemy w nim znaleźć taki na przykład fragment z życia „na rzece”, pasujący atmosferą do filmu „Rejs” : „Od Wrocławia holuje naszego stalowego mamuta smukła, lekka i misterna „Danusia” (motor 45 KM).  Biedne konie mechaniczne drżą z wysiłku. Jedziemy, płyniemy, a właściwie idziemy „piechotą” po dnie, szorujemy po kamieniach. Żeby tylko śruba się nie urwała”.

           Natomiast z krajów Azji napisał reportaże „Sen kwiatu, serce smoka”, „Dwa skoki i już Pekin”,  „Niemowa w Mongolii”.  W 1950 roku cykl reportażowy, który ukazał się w 1953 r. pod tytułem „Kartki z Węgier”,  pisał poeta podczas rocznego pobytu w Budapeszcie.  Uczył się tam wówczas nawet języka węgierskiego.

           W jednym z wywiadów Różewicz wspominał, że jego reportaże czytał Ryszard Kapuściński , który dziwił się tej mało znanej odsłonie twórczości poety i dramaturga: „ dziwił się, że ja zaczynałem jako reporter. Bo Kapuściński wtedy bodaj wiersze pisał, a ja reportaże. Bo zależało wtedy, kto na czym mógł zarobić….” – z sobie właściwym dystansem podsumował Różewicz.     

                                                                                                                                                             Iwona Danuta Startek      


Listy z Daleka,  nr 133, październik - listopad 2021