14 gru 2021

Muzyczna moc przyciągania?

         Internet wciąż mnie zadziwia. A właściwie jego użytkownicy.  Najbliżej mi do rzekomego powiedzenia Stanisława Lema: "nie wiedziałem, że  na świecie jest tylu idiotów, dopóki nie zajrzałem do Internetu". Rzekomego, gdyż tak naprawdę Lem wcale tego nie powiedział, chociaż zgubny wpływ internetu na ludzki mózg przewidział dość precyzyjnie. Niemniej zacytowane powiedzenie oddaje istotę rzeczy. Mnożący się poprzez media społecznościowe idiotyzmy są, delikatnie mówiąc, denerwujące, a jeśli nie chcemy ulegać negatywnym emocjom, możemy przynajmniej się dziwić. 
       Zdarzyło się, że szukając czegoś, zajrzałam na kilka muzycznych wrzutek na YouTube.  Fenomen liczbowych odsłon tak mnie zafrapował, że niemal zapomniałam czego szukałam.  Darujmy sobie Bacha, a nawet popularniejszego w szerszych kręgach Mozarta. Wykonawcy ich kompozycji nie mają czym się chwalić. To zaledwie dziesiątki tysięcy - w najlepszym razie - odsłon. Pocieszające, że czasami tym liczbom dorównuje nasz Chopin. To jednak zależy w dużej mierze od będących na topie wykonawców. niekoniecznie dobry wykonawca przyciągnie słuchaczy. Przyciąga  popularne nazwisko i... pochodzenie.  Japońscy i koreańscy wykonawcy mają większą widownię niż najlepszy interpretator z Włoch czy Polski. 
       Nie chcę jednak patrzeć na ten fenomen z perspektywy patriotycznej dumy z Chopina, tak naprawdę jedynego kompozytora o niezaprzeczalnej międzynarodowej rozpoznawalności. Nawet jeśli niektórzy uważają, że był Francuzem. Zadziwiające okazały się inne wyniki. Po raz pierwszy zdumiał mnie pięćdziesięciomilionowy wynik popularności występu pewnej profesjonalnej pary tanecznej, aczkolwiek sama muzyka jest porywająca a taniec energetyczny.  Mnie akurat interesował sam utwór, dosyć klasyczny, choć o proweniencji latynoamerykańskiej, co samo w sobie już jest okolicznością wpływającą na popularność. Zapewne więc to występ pary tanecznej spowodował skok na 50 milionów odsłon. 
        Cóż to jednak znaczy wobec trzykrotnie większej popularności pewnego kompozytora i jego krótkiego utworu, którego kompletnie nie znałam. Kiedy jednak spojrzeć znowu na pochodzenie, rzecz staje się całkiem jasna. Muzyk pochodzi z Korei Południowej. Niemniej nie wystarczy samych Koreańczyków (ponad 50 mln), aby nakręcić spiralę zainteresowania do 140 mln odsłon. Nawet jeśli przyjmiemy, że ci, którzy tego słuchają, mogli i zapewne sięgali po nagranie kilkakrotnie. Nie wszyscy jednak, od każdego oseska po stuletniego starca korzysta z Internetu. Toteż zapewne wpływ na wynik mają również słuchacze ze świata, cała międzynarodowa społeczność użytkowników sieci. No cóż, utwór jest w sumie dosyć prościutki. Kilka delikatnych i melodyjnych taktów na fortepianie, których odbiór nie sprawia trudności i nie wymaga intelektualnego czy muzycznego wyrobienia jak choćby dzieła klasycznych kompozytorów, że o takim choćby Messiaenie nie wspomnę. Rzeczonego południowokoreańskiego autora trzyminutowego utworu wysłuchałam, żeby wyrobić sobie opinię. Za pierwszym razem wysłuchałam utworu od początku do końca, za drugim znudziło mnie w połowie. Trzeci raz już nie podeszłam. 
       Ale przy okazji śledzenia różnych nagrań odkryłam, że jeszcze wyższy wynik ma, a raczej mają pewni wykonawcy z Europy. Ponad 150 mln odsłon pewnej wzruszającej arii wykonywanej w duecie. Ten przynajmniej utwór ociera się o klasykę. Jest piosenką, ale wykonywaną profesjonalnym aparatem głosowym właściwym dla opery. Chwytliwość tytułu i łzawość tekstu trafia do serca wielu milionów słuchaczy, którzy dają się ponieść emocjonalnemu zachwytowi. W porządku, mają do tego prawo. Trochę jednak na wyrost są te peany w komentarzach sugerujące, że niczego lepszego i cudowniejszego na świecie nie ma. Oczekiwałabym pokory: przyznania, że ktoś po prostu niewiele więcej słyszał, więc nie zna., nie natrafił na cos równie, a może i bardziej doskonałego. 
       Ale i te setki milionów nie znaczą wiele w porównaniu z odsłonami miliardowymi. Jeden miliard dawno pobity, teraz liczymy dwa, trzy, cztery miliardy odsłon. Istnieją nawet rankingi utworów z największą liczbą odsłon. Wynikałoby z tego, że co najmniej połowa ludzkości je zna. Nawet więcej niż połowa. Muszę przyznać, że w takim razie należę do mniejszości, bo żadnego utworu, są to raczej piosenki, z miliardowym wynikiem nie znam, nie słuchałam, nie kojarzę.  Nawet gdy już podejmując ten temat szukałam, które to są, nie odsłuchiwałam ich, porównując tylko liczby.  To już zupełnie poza moimi zainteresowaniami i poza pojemnością tego blogu. Przekracza to też granice mojego rozumienia. Monteverdiego gra się do dziś od czterystu lat, Bacha od lat trzystu. Czy te efemeryczne wytwory popkultury przetrwają taki sprawdzian czasowy? Bardzo wątpię. 

Brak komentarzy: