25 lis 2010

W stronę Schulza

     W stronę Schulza to tytuł wystawy prezentowanej w Muzeum Lubelskim na Zamku.  Od początku jej otwarcia miałam zamiar ją zobaczyć i wreszcie się udało. To już trzecia z kolei, zamykająca tryptykowy projekt, wystawa na Zamku poświęcona osobie i twórczości Brunona Schulza. Po Drohobyczu bez Schulza i W kręgu Schulza teraz zaprezentowano szereg dzieł najwybitniejszych polskich twórców inspirowanych Schulzem, nawiązujących do jego oryginalnej kreski i malarskiego widzenia człowieka oraz jemu poświęconych, zadedykowanych. Żeby nie być gołosłownym: wśród zgromadzonych dzieł mamy nazwiska takie, jak Beksiński, Dwurnik, Dudziński, Dumała, Kantor, Maśluszczak, Mitoraj, Myjak, Olbiński, Starowieyski, Duda Gracz, Lebenstein, Horowitz... Towarzystwo naprawdę znakomite!
     Wystawie towarzyszy kilkunastominutowy film dokumentalny o współczesnym Drohobyczu, a całość zwiedza się na tle przepięknej, nastrojowej muzyki inspirowanej rozpoznawalną dla kultury żydowskiej rytmiką i instrumentacją, skomponowanej przez Jerzego Satanowskiego.
     I oczywiście, bo jakże by mogło być inaczej, są manekiny: komiczne postacie w cyrkowych kapeluszach, zadumana kobieta pod kamienną ścianą, siedzący na krześle ktoś jakby rzemieślnik,  na tle gruzów ustawione kamienne płyty nagrobne z kirkutu. Wejście do głębszych sal wystawowych, zmuszające do przejścia korytarzem z przyciemnionym światłem, manekinowymi postaciami wprowadza w stan nieco przygnębiający, niemal żałobny. Mimo wszystko wolałam oglądać obrazy, rysunki, grafiki, które świadczą nie tyle o zamkniętym rozdziale sztuki pod nazwą "Schulz", co o wciąż żywej inspiracji płynącej z jego dorobku.


     Spodobał mi się obraz Edwarda Dwurnika   zatytułowany po prostu Drohobycz. Zdjęcie zrobione telefonem komórkowym i w dodatku z moimi miernymi umiejętnościami nie oddaje w pełni klimatu kresowego miasteczka, jakie staje się naszym udziałem, gdy się na nie spogląda. W pewnym stopniu skojarzyły mi się z nim naiwne obrazki Nikifora, jego Stanisławów w zakrzywionej perspektywie, jakiś dworzec kolejowy w otoczeniu kamieniczek.
 Z twórczością Franciszka Maśluszczaka już się kiedyś spotkałam w Nadrzeczu, a tutaj znalazłam dwa obrazy zachwycające baśniową atmosferą, przypominającą w dużym stopniu malarstwo innego artysty o kresowych korzeniach - Marka Chagalla.

    
   Pierwszy z nich, Dorożka, to niemal ilustracja do Zaczarowanej dorożki Gałczyńskiego, tylko że postać siedząca jako pasażer przypomina Schulza ze znanych portretów i zdjęć. 
     Drugi obraz  - Schulz - już bezpośrednio w tytule nie pozostawia wątpliwości, skąd i z kogo Maśluszczak czerpie inspiracje dla swojego kolorowego, dziwnie magicznego malarstwa.


     Rafała Olbińskiego znam raczej jako autora niesamowitych, przełamujących granice wyobraźni grafik komputerowych niż malarza posługującego się pędzlem czy autora ręcznych rysunków. Z zaskoczeniem więc znalazłam na wystawie cykl zatytułowany Nieodparty urok Adeli z czytelnymi aluzjami do Schulzowskich  Sklepów cynamonowych. Wybrałam spośród nich według mnie najbardziej ulotny i dowcipny.


     Na Zamku wystawa potrwa jeszcze klika dni, do końca listopada. Czy pojedzie gdzieś dalej, nie wiem, bo przecież była już w Krakowie, w Gdańsku, była też za granicą: we Lwowie, w Pradze, Odessie, Tel Avivie. Na pewno warto ją zobaczyć. I warto mieć ze sobą lepszy aparat fotograficzny ;)



Folder informacyjny wystawy

 No i klops, bo zapomniałam czy ja tu stoję na tle obrazów Dwurnika czy Starowieyskiego? Marny ze mnie znawca malarstwa:(

24 lis 2010

kończy się dzień

kończy się dzień
Orfeusz wciąż woła
swoją Eurydykę

Cecyliańskie pieśni

     XIII Koncert Cecyliański w ostatnią niedzielę roku liturgicznego przypomniał znane i mniej znane pieśni wykonane przez sześć chórów. Cztery z Biłgoraja: Chór „Cantate Deo” z parafii św. Marii Magdaleny, Chór „Cordis” z parafii Wniebowzięcia NMP, Chór z parafii św. Jerzego, Chór Męski „Echo” oraz dwa zamiejscowe: Chór z parafii św. Jana Nepomucena we Frampolu oraz Chór Ziemi Chełmskiej „Hejnał” im. Mieczysława Niedźwiedzkiego. Historia i dorobek artystyczny chórów bardzo różny: od zaledwie rok działającego Chóru parafii św. Jerzego po najstarszy chór z Frampola działający od 111 lat.
    Wyjątkowo koncert odbył się w BCK, a nie jak zwykle w którymś z kościołów, ponoć ze względu na to, że mogłoby to przeszkodzić w wyborach.  Nie bardzo rozumiem, jak miałoby to przeszkodzić i za kim agitowałyby takie pieśni, jak "Alleluja" Haendla czy "Gaude Mater, Polonia" czy "Hymn ku czci Świętej Cecylii", ale i w tej kuriozalnej decyzji są pozytywne aspekty. Przede wszystkim nie wszystkie kościoły są jednakowo pojemne i zdarzało się, że w poprzednich latach część widzów musiała stać. Tym razem nie było problemów z miejscami siedzącymi. A po drugie, jednak sprawniej idzie wchodzenie na scenę i schodzenie po koncercie, gdy nie trzeba się przepychać środkiem kościelnej nawy.
     Można więc powiedzieć, że koncert się udał, mimo że BCK znajduje się w przededniu przeprowadzki do tymczasowej siedziby. Repertuarowo również trafić mógł w różne, mniej i bardziej wyrafinowane gusta. Znane pieśni, jak "Laudate Dominum", "Alleluja" zebrały duże i głośne oklaski. Dla mniej obytych z łaciną łatwiejsza w odbiorze była zapewne popularna "Barka". Na zakończenie zaś wszystkie połączone chóry wykonały "Gaude Mater, Polonia".
     Trochę może szkoda, że zabrakło świątynnej atmosfery, bardziej pasującej do charakteru utworów. Muzyka religijna, pieśni o bardzo starej, wiekowej tradycji na pewno inaczej są odbierane w przestrzeni, do której zostały przeznaczone. Sakralna sztuka plastyczna i architektoniczna wraz z muzyką tworzą harmonijne połączenie artystycznych wrażeń, których gdzie indziej w takim kształcie uzyskać nie można.   

22 lis 2010

wczesny zmierzch

wczesny zmierzch
w gęstniejącym mroku
gaśnie światło dnia

14 lis 2010

Muzyka i Śmierć

     Kończy się Rok Chopinowski.  Jednym z najważniejszych wydarzeń przewidzianych w związku z jego obchodami był balet Chopin, artysta romantyczny w Operze Narodowej. I chociaż muzyka Chopina będzie mi towarzyszyć zawsze, obejrzeniem baletu zakończyłam moje osobiste obchody 200. rocznicy urodzin kompozytora. W listopadowy wieczór obejrzałam wersję jedną z co najmniej trzech. Wersję, ponieważ w obsadzie głownych postaci: Fryderyka Chopina, Damy (czyli George Sand), Matki, Siostry, Śmierci, Muzyki - przewidziano po dwoje, a nawet i troje solistów. Stąd, mieszkając jak ja, 300 km od Warszawy, nie wiadomo, na jaką trafi się konfigurację. Chyba mi się udało, ponieważ z kilku różnych recenzji zamieszczonych tu i ówdzie można wywnioskować, że Sergey Popov jako Fryderyk, Dominika Krysztoforska jako Dama (George Sand) i Sergey Basalaev jako Śmierć stworzyli kreacje najlepsze, a właśnie oni wystapili 6 listopada.
     Dwuczęściowy balet ułożony przez  Patrice`a Barta do muzyki różnych kompozytorów, oprócz Chopina oczywiście, także Berlioza, Liszta, Schumanna,  de Falli czy Lapunowa przedstawia w zarysie skrótową biografię Fryderyka  z wyraźnie zaznaczonymi momentami zwrotnymi, jak dzieciństwo, koncert w Pałacu Namiestnikowskim, powstanie listopadowe, przyjazd do Paryża i poznanie Schumanna, poznanie George Sand, romas, Majorka, choroba, samotna śmierć. Cała historia bardzo czytelna, wyrazista, jednoznaczna. Może przerysowana, jak scena śmierci powstańców - mimo wszystko szereg rosyjskich żołnierzy z karabinami wycelowanymi najpierw  w widownię, a potem w umierających powstańców skojarzył mi się w pierwszym momencie z Armią Sowiecką i Katyniem, co na pewno nie było zamierzeniem choreografa.
     Całość jednak pięknie ułożona pod względem muzycznym, z bardzo emocjonalnym librettem Antoniego Libery, wyraźnie podporządkowana została nadrzędnemu motywowi: rozdarciu Chopina między powołaniem do poświęcenia się Muzyce, a fatalną siłą przyciągania Śmierci. Można powiedzieć, że Chopin całe swe krótkie życie tańczył z nimi obiema, jak symbolicznie zostało to pokazane w jednej ze scen, kiedy Fryderyk-Popov porwany zostaje w taneczny wir przez Muzykę i Śmierć, jakby chciały go sobie nawzajem wydrzeć i zawłaszczyć. Ten potrójny, somnambuliczny taniec wywarł na mnie największe wrażenie.
     Inna przejmująca scena to pieśń żałobna Na lagunach (Sur les lagunes Hectora Berlioza) w wykonaniu Agnieszki Rehlis (mezzosopran). Od tego momentu staje się jasne, że w życiowym zmaganiu kompozytora śmierć będzie górą. Chociaż, czy rzeczywiście? Kiedy chory Fryderyk w ostatnim tanecznym pas pada martwy, a jego ciało wraz z całą niemal sceną przykrywa opadający z wolna olbrzymi kir, na chwilę pojawia się zwiewna Muzyka (Ewa Nowak) tańcząc nad zmarłym - na pożegnanie? A może na powitanie duszy kompozytora, któremu już nic nie przeszkodzi tańczyć tylko z nią?
     Jeśli kiedyś zastanawiałam się, czym dla mnie, laika, jest balet, to po tym spektaklu znalazłam odpowiedź. Jest to taniec życia. Dlatego wyżej cenię choreografię ułożoną do muzyki w zamierzeniu niescenicznej, nie komponowanej pod tancerza. Bo co innego, gdy kompozytor pisze balet, od razu nie tylko słysząc, ale i wyobrażając sobie jej wykonanie choreograficzne. Gdy zaś jest tylko muzyka, a trzeba do niej stworzyć  układ taneczny całkowicie nowy, nieprzewidziany, oglądanie efektów może być zaskakujące i inspirujące. Mnie taki rodzaj tańca odpowiada najbardziej.
    
    

8 lis 2010

Biłgorajska Plejada w Lublinie

     Pojechaliśmy 28. października w największym składzie, jaki był możliwy - więcej po prostu nie zmieściłoby się w busie. Czworo stałego składu Plejady: Ewa Bordzań, Halina Ewa Olszewska,  Jacek Żybura i ja oraz trzy reprezentantki młodego pokolenia z biłgorajskich szkół średnich: Diana Bździuch z LO im. ONZ, Angelika Gąsior z ZSBiO i Patrycja Turczyńska z ZSZiO. Z ramienia BCK jak zawsze towarzyszyła nam Agnieszka Tomaszewska-Skiba.

     Stoja od lewej: Iwona Danuta Startek, Hanna Olszewska - organizatorka wieczoru, Halina Ewa Olszewska, Ewa Bordzań, Jacek Żybura; niżej od lewej: Angelika Gąsior, Diana Bździuch, Patrycja Turczyńska

     Rozrzut wieku między nami jest spory: między najstarszymi a najmłodszymi jakieś 30-40 lat. Tym bardziej ciekawe, jak słuchacze zareagują na idący za tym także przekrój tematyki utworów, odmienne poetyki, konwencje literackie. Niespodziewanie największy aplauz i życzliwe uznanie zyskuje żartobliwy, satyryczny wiersz Angeliki "Oda zegara", który  - ku podziwowi zebranych - autorka wyrecytowała z pamięci. Któż bowiem nie przeżywał koszmaru porannego wstawania? Kto nie cierpiał z powodu głośnego budzika przerywającego nam słodki sen? Kto nie chciałby choć na chwilę zatrzymać czas i odetchnąć bez presji nieuchronnego przemijania?
     To już - która? - trzecia albo i czwarta nasza zbiorowa prezentacja przed lubelskimi miłośnikami poezji, po raz drugi zaś spotkanie miało miejsce w Cukierni Chmielewski. Z okazji Roku Chopinowskiego towarzyszyła nam - także ze względu na tematykę niektórych utworów - muzyka Fryderyka Chopina. Publiczność dopisała nadspodziewanie licznie, obok stałych bywalców czwartkowych wieczorów poetyckich pojawiły się nowe osoby. Nawiązuję nowe kontakty, otrzymuję zaproszenie na spotkanie z muzyką Henryka Wieniawskiego od przesympatycznej P. Marii, której składam solenną obietnicę, że zaproszę ją na swój indywidualny wieczór autorski, z Ewą Bajkowską - autorką Dramatu samotnego jeźdźca - umawiam się na zwiedzanie wystawy W stronę Schulza w Zamku.
     Nastrojowy poetycko-muzyczny wieczór tuż po pracy, w biegu, z wieczornym powrotem ze stolicy województwa oddalonej o prawie sto km to może nie najbardziej relaksująca forma spędzania czasu, ale zdarza się tak rzadko, że warto wracać nawet z bólem głowy.

3 lis 2010

listopad/jesień

listopad
w promieniach słońca
ostatnie nagietki

jesienny chłód
w piwnicznej ciszy motyl
złożył skrzydła

zaduszkowa noc

zaduszkowa noc
między światłami zniczy
cmentarne cienie