10 lut 2011

Kosmiczny antyk - "Trojanie" w Operze Narodowej

Trojanie
Zdjęcia ze spektaklu

      Trzy spektakle "Trojan"  Hektora Berlioza w ciągu zaledwie tygodnia to niezbyt duży wybór dla kogoś, kto aby pójść do opery, musi przedsiębrać co najmniej dwudniową wyprawę, ale udało mi się załapać na realizację ostatnią 16 stycznia. Szumnie zapowiadana warszawska premiera, będąca scenograficznym i reżyserskim odtworzeniem spektaklu z Teatru Maryjskiego w Sankt Petersburgu, oprawę miała futurystyczno-fantastyczną. Trojanie zostają pokonani przez rozprzestrzeniający się wirus komputerowy, garstka ocalonych zaś pod wodzą Eneasza wyrusza zdobywać nowe światy w kosmosie. Trafiają do królestwa rządzonego przez Dydonę, której sala audiencyjna przypomina wnętrze kosmicznego statku. Eneasza, który zdaje się zapominać o wyznaczonym mu przez bogów celu wędrówki, do podjęcia jej na nowo zachęca Merkury pojawiający się w czymś, co przypomina rosyjski Sputnik, a Hylas swoją pieśń żeglarza wykonuje w kombinezonie astronauty zawieszony wysoko nad sceną.
     Trzeba znaleźć sposób, aby mimo to nie popaść w niejakie rozdwojenie percepcji, gdyż libretto oparte na  czterech pierwszych pieśniach "Eneidy" Wergiliusza nadal osadzone jest w realiach antycznego świata. Eneasz wspiera przecież Dydonę w jej walce z "afrykańskimi hordami", a Merkury przypomina mu o dalszej podróży do Italii. Odnosi się wrażenie, że niektóre śmiałe pomysły Carlusa Padrissy (reżysera) są jednak mało spójne nawet przy uwzględnieniu daleko idącej nowoczesności realizacji. Kiedy Iopas, mający pieśnią zabawiać smutną Dydonę, zrzuca płaszcz, ukazując się publiczności jako Elvis Presley, nie mogłam się powstrzymać i parsknęłam śmiechem. I nie ja jedna. A całą piękną arię diabli wzięli, bo zanim się mogłam na nowo skupić na odbiorze muzycznym, byłam w wizualnym szoku.
     Clou scenografii był koń trojański zbudowany ze świecącej blachy obwieszonej włączonymi laptopami. Owe laptopy zresztą były stałym elementem kostiumów, zwłaszcza w scenach zbiorowych. Co miały znaczyć, nie wiem. Tylko w scenie na dworze Dydony dałoby się znaleźć sensowne wytłumaczenie ich zastosowania, ponieważ księżniczka Anna mówiąc: Czy nie widzisz, Narbalu, że ona go kocha, tego dumnego wojownika, który moja siostrę darzy równie silną miłością?, patrzy w monitor, co może sugerować, że ich poczynania są wszędzie monitorowane, chociażby ze względów bezpieczeństwa. Z drugiej strony mogłaby to być aluzja do powszechnego już przecież i w dzisiejszych czasach braku anonimowości w sieci.
      Ostatecznego olśnienia (co do sensowności użycia laptopów) doznałam w scenie śmierci Dydony. Wiadomo, że bohaterka ginie śmiercią samobójczą płonąc na stosie. Pytanie, jak pokazać to na scenie? Ano, skoro stos został dokładnie obwieszony laptopami, na monitorach pokazał się malowniczy płonący ogień. 
     "Trojanie" opowiadają mocną, tragiczną historię o życiu i śmierci, o heroicznej walce i desperackim poszukiwaniu swojego miejsca, o miłości i zdradzie, o nadziei i świadomości zbliżającego się końca. Dwie wielkie postacie tragiczne tej opery to Kasandra i Dydona, których partie wokalne zawierają wiele popisowych arii, nasyconych ogromnymi emocjami. Sylvie Brunet w roli Kasandry i Anna Lubańska jako Dydona w pełni zasłużyły na podziw za siłę wzruszeń, jakich dostarczyły swoim wykonaniem. Słuchając ich można było starać się nie dostrzegać na scenie obecności panów w czarnych maskujących kostiumach, którzy w tym czasie zmieniali dekorację. Trzeba przyznać, że muzyka Berlioza mimo wszystko obroniła się i prawie pięć godzin z nią spędzonych minęło niemal niezauważalnie. 
     Wybrałam się na "Trojan" ze względu na muzykę Berlioza i historię opowiedzianą przez Wergiliusza. Oni dwaj mnie nie zawiedli. Również popisowy taniec solistów baletu: Dominiki Krysztoforskiej, Anny Lipczyk, Adama Kozala i Wojciecha Ślęzaka był zachwycający. Ale moja słabość do baletu to osobna historia :-)
     

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawa recenzja. Myślę, że mnie też nie przypadłaby ta opera w całości do gustu. Wiadomo, przesadna nowoczesność źle działa na odbiór sztuki w moim skromnym przypadku. Cieszę się Iwono, że w Twoim przypadku również. Powiedziałabym nawet, że nadmiar wpływa halucynogennie na ustrój człowieka. Myślę, że większość z nas- koneserów sztuki, wybierając się do opery nie poszukuje tam scen jak z Matrixa, tylko głębokich przeżyć artystycznych, muzycznych przede wszystkim. Niektóre obrazy mogą zaburzać nam percepcję sztuki i nie wiem, czy ludzie tworzący takie opery zdają sobie z tego sprawę.
Pozdrawiam serdecznie,
E.
:)
Emilia

emberiza pisze...

Emilio, w zasadzie nie żałuję, że operę zobaczyłam. To było ciekawe doświadczenie, nawet jeśli nie wszystko mi się podobało. W foyer słyszałam różne opinie wypowiadane przez widzów, większość młodszych odbiorców była zachwycona nowoczesnością spektaklu. Ja jestem z innej epoki, nie szukam sensacji i szoku, tylko głębokiego przeżycia artystycznego, dlatego nieco inaczej odbieram tego typu eksperymenty. Ale dla świetnej muzyki Berlioza warto było!
Dzięki, Emilio, za odwiedziny.

Iwona