3 maj 2011

Andreas Scholl w Częstochowie


Andreas Scholl w Częstochowie


Foto: Magdalena Niebudek        


 Andreas Scholl na koncercie inauguracyjnym Festiwalu Muzyki Sakralnej Gaude Mater - nie mogłam tego przegapić. Byłam, widziałam, słyszałam... 

      Scholl z towarzyszeniem Vienna Morphing Chamber Orchestra wykonał kantatę Vergnügte Ruh, beliebte Seelenlust  Jana Sebastiana Bacha oraz Stabat Mater Antonio Vivaldiego - oba dzieła wieloczęściowe, trudne i porywające zarazem. Dyrektor Festiwalu Małgorzata Nowak zdradziła, że zabiegi o sprowadzenie artysty tej miary i tak zajętego koncertowaniem na całym świecie trwały niemal dwa lata. Wówczas jeszcze nie było wiadomo, że koncert zbiegnie się z beatyfikacją Jana Pawła II. Okoliczność ta sprawiła, że częstochowski koncert został ostatecznie zaplanowany jako zwieńczenie dnia beatyfikacji, na wolnym powietrzu na jasnogórskich wałach, z wolnym wstępem dla wszystkich chętnych. Ponadto na wieść, że wystąpi także z okazji beatyfikacji, artysta włączył do programu arię maryjną Marcina Józefa Żebrowskiego ze zbiorów jasnogórskich. 

     Mogłabym teraz tutaj napisać, że publiczność nie dopisała. Z planowanej kilkutysięcznej rzeszy słuchaczy zjawiło się na błoniach może dwieście, może trzysta osób. Dokładnie nie wiem, bo osobiście zajęłam miejsce na samej górze, na wałach, co okazało się później zbawienne. Nie dopisała także pogoda, która w noc poprzedzającą uraczyła nas sążnistą ulewą, a i podczas całego dnia co i rusz nadciągały chmury na przemian z krótkotrwałymi przebłyskami słońca. Zrobiło się zimno i wietrznie, a wysoko na wałach wiatr dosłownie hulał, co było słychać także przez głośniki jak dudniące odgłosy lecących samolotów. Inna rzecz, że świadomie zajęłam miejsce nie tam, gdzie najlepiej słychać, ale tam, skąd miałam najlepszy widok. Coś za coś. Mogłabym wspomnieć, że bisów nie było, co przy takiej pogodzie raczej mnie nie dziwi, a Scholl sympatycznie wystąpił w czapeczce. Mogłabym też się trochę pozżymać na przypadkowych ludzi, którzy chodzili wte i wewte, głośno rozmawiając, komentując, szukając się przez telefon, wyraźnie nie wiedząc, co tu robią i na co przyszli. A już klaskanie między poszczególnymi częściami utworu to jakaś chyba polska specjalność. Wyraźnie widać było jak artyści koncentrują się przed kolejną trudną częścią, a tu ni stąd ni zowąd ktoś się wyrywa z oklaskami i rozprasza. Wszystko było na przekór: za zimno, źle wybrane miejsce uniemożliwiające nawiązanie bezpośredniego kontaktu między artystami a publicznością (przecież w nocy  - koncert zaczął się po dwudziestej - z wysokości wałów nawet nie widać, przed kim się występuje!), przypadkowi słuchacze, często wyraźnie niezainteresowani (przyszli tylko na pokaz fajerwerków zaplanowany na zakończenie). Mogłabym wyliczyć jeszcze dłuższą litanię narzekań, ale… wystarczy chyba.
     Najważniejsze, że byłam i słyszałam. Wrażenie z występu Scholla na żywo, mimo że znam jego różne wykonania z płyt i nagrań wideo, jest jednak mocniejsze i bardziej przejmujące. Niezwykłe i wzruszające. Trzeba podziwiać profesjonalizm śpiewaka i orkiestry, występujących w tak ekstremalnie trudnych warunkach. Koncert miał być transmitowany w Dwójce PR. Jestem ciekawa, jak całość wypadła od strony tylko słuchowej. Czy lepiej niż z towarzyszeniem owych wszystkich niedogodności bezpośrednio się pojawiających tam na miejscu? Na pewno jednak słuchacze radiowi nie widzieli, jak ekspresyjnie i z zaangażowaniem wystąpił węgierski skrzypek Sandor Javorkai w Koncercie podwójnym na skrzypce i wiolonczelę Antonio Vivaldiego. Istna gimnastyka artystyczna ze skrzypcami. Niesamowita ruchliwość całego tułowia solisty wywołała na zakończenie słyszalne gromkie brawa mało licznej przecież publiczności. 


Solista Sandor Javorkai


Foto: Magdalena Niebudek




Vienna Morphing Chamber Orchestra
Foto: Magdalena Niebudek






Sam widok mógł rozgrzać skostniałych słuchaczy. Pro forma dodać należy, że drugim solistą w tym utworze, grającym na wiolonczeli był Adam Javorkai. Koncert na skrzypce i wiolonczelę stanowił dynamizujący przerywnik, rozdzielający dwa występy Andreasa Scholla. Vienna Morphing Chamber Orchestra z kolei  to zespół założony w Wiedniu przez pochodzącego z Częstochowy Tomasza Wabnica, który dyrygował całym koncertem.


Scholl z orkiestrą
Foto: Magdalena Niebudek

     W założeniach organizatorów największą gwiazdą inauguracji Festiwalu Gaude Mater miał być Andreas Scholl. Spośród słuchaczy, z którymi miałam okazję porozmawiać przed koncertem, spotkałam trzy – dosłownie tylko trzy – osoby, które wiedziały, kim jest Scholl i jaką wykonuje muzykę. A po zakończeniu koncertu nie było tłumów po autografy, jak to się widzi w relacjach z innych występów. Ale ja poszłam i autograf mam. Sama jedna tylko poszłam (w pierwszym momencie, bo - jak się okazuje z komentarzy - byli też inni łowcy autografów). Przejechałam 400 km, żeby go usłyszeć na żywo, to po autograf miałam nie pójść? I pojechałabym na każdy następny jego koncert, za każdą cenę, tylko kiedy znowu będzie w Polsce? 


24 komentarze:

Anonimowy pisze...

Iwonko,marzenia nie zawsze się spełniają - ale warto je mieć.
Twoje się spełniło,więc radość moja jest wielka.:-)
hf

martazem3 pisze...

Ja także byłam na koncercie, siedziałam na wałach. Po koncercie poszłam po autograf. Bardzo możliwe, że przypadkowo się widziałyśmy :)

emberiza pisze...

Haniu, spełniło się :-) Dziękuję, że czytasz.

Iwona

emberiza pisze...

Martazem, to fantastycznie! Pewnie się gdzieś tam minęłyśmy:-)

Iwona

emberiza pisze...

Haniu, a pamiętasz, jaki Ci pisałam, że pojadę na jego koncert? No i pojechałam ;-)tylko w inne miejsce niż planowałam.

Iwona

Anonimowy pisze...

Jednak na wałach zebrało się trochę więcej miłośników "boskiego" Andreasa, niż myślisz. Siedzące po moich obu stronach panie były doskonale zorientowane zarówno w repertuarze, jak i w koncertowym savoir-vivre (swoją drogą, dużo bym dała, żeby przed każdym koncertem organizatorzy grzecznie przypominali, ze względu na tzw. "przypadkową" publiczność, kiedy klaskać należy, a kiedy łapki trzeba trzymać od siebie z daleka). Również "łowców autografów" trochę było (ze mną po autograf poszły jeszcze dwie osoby) - może po prostu się rozmijaliśmy. Szkoda, że w takich warunkach organizatorzy nie zdecydowali się (choćby w ostatnim momencie) przenieść koncertu do jakiejś kaplicy - publiczność na pewno by się zmieściła, a i muzycy, nie wystawieni na pastwę lodowatego wiatru, mieliby znacznie większy komfort - machający smyczkami instrumentaliści mogli się chociaż trochę rozgrzać, ale biednego Andreasa było mi naprawdę żal. Głos, zwłaszcza wysoki, jest instrumentem niezwykle delikatnym i narażanie go na takie zimno było ze strony organizatorów... hm, jak to najlepiej ująć... Skrajną nieodpowiedzialnością? Sam A.S., gdy mu po koncercie powiedziałam, że podziwiam, jak dobrze udało mu się zaśpiewać w takich warunkach, wyznał rozgoryczony, że było to "nie fair". Z tego wynika, że umowa była chyba inna.
Mam nadzieję, że mój (i nie tylko mój) ulubiony kontratenor nie zrazi się do nas i że nie będzie to jego ostatni koncert w Polsce.
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za piękną recenzję.
KM

emberiza pisze...

Witaj, KM, cieszy mnie to, co napisałaś. To znaczy, że może ja tylko nie spotkałam więcej osób obeznanych z zasadami zachowania na koncercie i specyfiką występów Andreasa Scholla. Nawet nie chcę myśleć, jak on mógł się czuć, będąc zmuszony do śpiewania w takich warunkach. To było mordercze. Chyba naprawdę wszyscy zmieścilibyśmy się w bazylice, tylko problemem byłoby rozstawienie nagłośnienia i sprzętu nagrywającego, transmisyjnego - zajęłoby za dużo czasu.

Iwona

martazem3 pisze...

Gdyby ktoś był zainteresowany, to powoli wrzucam na YT nagrania z koncertu. Wycięłam oklaski.

Niestety, jakość dźwięku pozostawia wiele do życzenia.

ps. czy ktoś z Was była na próbie w kaplicy?

emberiza pisze...

O rany, muszę lecieć do pracy, ale zajrzałam. Gdzie Ty byłaś, że nagrałaś?! I zdjęcie całkiem fajne:-)

Na próbie nie byłam, niestety. Może powinnam żałować, że nie poszłam, a miałam czas.

Dzięki:)

PS. A mogłabyś użyczyć mi zdjęcie na blog? Oczywiście z pełnym podpisem autorskim i prawami.
Jeśli się byś zgodziła, to wyślij mi na e-maila: ivostar@wp.pl

Musze lecieć do pracy, pa!

Iwona

martazem3 pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
martazem3 pisze...

Zdjęcie mam jedno - poprosiłam jednego z fotografów, którzy się tam kręcili (nawet nie wiem jak się nazywa...).
Mam też jedno (własne) zdjęcie z próby na Błoniach, i (!) nagrania z niej i z koncertu. Powoli będę to wrzucać.

Pytałam o próbę w kaplicy, bo jestem ciekawa czy Scholl wykonał arię Żebrowskiego (zapewne była przewidziana na bis). Dużo o tym pisali i mówili przed koncertem.

Anonimowy pisze...

Cześć! ja też byłam na koncercie i mam podobne wrażenia do waszych. Byłam też po autograf. Uważam ze mimo warunków "Stabat Mater" było zagrane i zaśpiewane rewelacyjnie, bardziej emocjonalnie niż na płycie, naprawdę z nerwem. To cud bo myslałam że Andreas zrezygnuje z dalszej części koncertu juz po kantacie. Z koncertu wracałam całą noc i nie żałuje chociaż następnego dnia rano musiałam iść do pracy. Tylko jakos mi wstyd za tą naszą organizację, niby może chcieli dobrze a wyszło źle. Mam nadzieje ze Andreas tego nie odchoruje.
Agnieszka

emberiza pisze...

Martazem3, rozumiem:-) Może w wolnej chwili zamieszczę linka do twoich nagrań na YouTube...

Iwona

emberiza pisze...

Agnieszko, witaj, coraz więcej nas się ujawnia - fanek Andreasa :-)))"Stabat Mater" było rewelacyjne i też uważam, że było to najlepsze jego wykonanie. Mimo tych denerwujących oklasków w pewnym momencie, za które miałam ochotę kogoś zamordować!

A na marginesie, skoro nas tyle było, to może ktoś z nas powinien mu szalik dać?:-)))Czemu na to nie wpadłam?

Iwona

Anonimowy pisze...

Nie wpadłaś na to, bo pewnie sama marzyłaś o jakiejś dodatkowej warstwie ocieplającej (czy to szaliku, czy czapce). Lodowate wietrzysko skutecznie leczy z wszelkich samarytańskich odruchów ;-)

Martazem3 - dzięki ogromne za wrzucenie filmików na YT. Można je oglądać bez przerwy i od nowa przeżywać tamten wieczór. Chyba siedziałyśmy całkiem blisko siebie, bo pamiętam postawiony na murach mały aparat fotograficzny, którym utrwalałaś pierwszą część koncertu :-) Niecierpliwie czekam na nagrania z próby (gdybym wiedziała, kiedy takowa się odbędzie, przyjechałabym do Częstochowy odpowiednio wcześniej).

K.M.

emberiza pisze...

Nie wpadłam, bo nie miałam szalika, niestety ...

Iwona

martazem3 pisze...

K.M. to był mój aparat :)
Przez cały koncert żałowałam, że nie wzięłam drugiej karty pamięci - jakość nagrań byłaby wtedy znacznie lepsza...
Teraz wrzucam drugą część koncertu - Stabat Mater, później trochę nagrań z próby na Błoniach :)
Mam też nagranie z PR 2, niestety strasznie traci na jakości przy obróbce... - wycinam oklaski :) i komentarz prowadzącej audycję.

emberiza pisze...

Martazem, niektóre Twoje filmiki muszą się u mnie długo ładować, chyba mam za wolny komputer :-( Na szczęście nie wszystkie.

Wiecie co, następnym razem to my musimy wcześniej się umówić i zasiąść gdzieś z całym posiadanym sprzętem w dogodnym miejscu :-))) Może 30 maja w Bergen? Lecimy???! :-)))

Iwona

martazem3 pisze...

To byłby doskonały prezent urodzinowy :) (dla mnie)
Chociaż podejrzewam, że mój promotor będzie znacznie mniej szczęśliwy...

Filmy mają około 200 mb każdy, możliwe, ze właśnie przez to wolno się ładują...

martazem3 pisze...

Swoją drogą :) nie uważacie, że na koniec Scholl mógł zaśpiewać "The Cold Genius Song". Każda z Nas (chyba) dałaby się jeszcze raz zamrozić :)

Let me, let me freeze again...

emberiza pisze...

To by było baardzoo dowcipne z jego strony :-)))

Anonimowy pisze...

Do Bergen poleciałabym jak na skrzydłach (samolotowych), ale niestety 31 maja muszę być w pracy, choćby się miał świat zawalić - a żałuję, bo i bilety na koncert jeszcze są, i przelot nie jest obłędnie drogi.
Tez myślałam o Purcellu - świetnie by się nadawał do panujących warunków pogodowych. Szkoda, że Scholl nie wpadł na ten pomysł, bo "The Cold Genius Song" działa naprawdę rozgrzewająco. Sprawdziłam! Sama nie odmówiłam sobie przyjemności podśpiewywania na dworcu, w drodze na peron, gdy dmuchnęło takim lodem, że "I could scarcely move, or draw my breath".

K.M.

P.S.: Niezła dyskusja się tu nam wywiązała. Może by tak przelać trochę naszych "złotych myśli" do księgi gości na www.andreasschollsociety.org ? Nie wiem, czy Andreas w ogóle te wpisy czyta, ale chyba dobrze by było pokazać, że ma w Polsce silną grupkę miłośników (czy raczej miłośniczek).

Anonimowy pisze...

O, przepraszam - teraz zauważyłam, Iwonko, że już napisałaś swój komentarz w księdze gości. Teraz sama się muszę zastanowić nad jakimś zgrabnym wpisem.
K.M.

emberiza pisze...

KM, ja też pracuję 30 i 31 maja. Już prędzej mogłabym myśleć o 21 czerwca - Zurych :-)

Mój najnowszy wpis w księdze na www.andreasschollsociety.org chyba jeszcze nie został opublikowany, bo z opóźnieniem tam uaktualniają. Ale napisałam :-)

Iwona