5 kwi 2020

Opowiadanie absurdalne

Ludzie jak pociągi

          Jazda dosyć wyboistą i dziurawą drogą nie sprzyjała rozmowie. Toteż nie uśmiechało mi się wcale odbierać telefonu, gdy zadzwoniła Luiza. Odebrałam z musu pamiętając, że coś niecoś jej zawdzięczam.
- Halo! Słucham!
- Przepraszam cię bardzo, ale mam prośbę, mają mi przywieźć pustaki, materiał budowlany. Ty jedziesz tam teraz, a ja tu jeszcze muszę coś załatwić. Może odbierzesz i zajmiesz się wyładunkiem?
- Yyyy ???!!!! Eeeee…???? – zatkało mnie. – No…ale jak?...
- Zwyczajnie, ja dam znać, że na parkingu będzie ktoś w moim imieniu i się spotkacie.
- Czy wiesz, że  ja mam grupę na karku? I może mam to wyładowywać??!!
-Nie, nie, tam będzie ich dwóch, poproś, żeby pomogli, a może twoja grupa ci pomoże?
- Zwariowałaś, tak? – ostrożnie próbowałam zweryfikować jej ogląd mojej sytuacji. – Jestem tutaj z jedną dorosłą osobą i mamy rozładować dostawę pustaków, dobrze rozumiem? Grupa szczyli idzie na wesołe miasteczko – O, ale cyrk to będą mieli za darmo – pomyślałam usiłując powstrzymać się przed wrzaskiem na kogoś, kto akurat rozdzierająco skarżył się na czyjąś podłość: ”On mi zaabraaał cziipsyyy!!!”
- Moja droga  – zaczęłam dyplomatycznie – wszystko jestem w stanie ogarnąć, ale jak ja mam znaleźć ten nieszczęsny parking i właściwego dostawcę???
- Ależ bardzo łatwo, jak do jedziecie do skrzyżowania, pojawi się tam zielona ciężarówa, powiedz kierowcy, żeby jechał za nią.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej, oni już wiedzą, że jedziecie. Poprowadzą was. Ja dojadę później.
- Baśka – szepnęłam do koleżanki – uszczypnij mnie, bo chyba śnię…
-… no dobra, nie wiem, jak to zrobimy, ale może po prostu poczekamy na ciebie tam na miejscu.
- Dobrze, do  zobaczenia!
Tyle co skończyłyśmy,  przed nami wyskoczyła z  bocznej drogi  zielona ciężarówa.
- Pan jedzie za nią! – wrzasnęłam do kierowcy.
- A to nie jedziemy do wesołego miasteczka?
- A jedziemy, jak najbardziej, jeszcze jak będzie wesoło!
Ktoś zatrąbił ostro, samochody ścisnęły się w korku, a zielona plandeka oddaliła się, ale stanęła jak wszyscy. Metr po metrze posuwaliśmy się za nią aż do jakiegoś błotnistego placu na przedmieściach, gdzie zatoczyła koło i stanęła przy szarym baraku. My za nią.
        Moja hałaśliwa ferajna wyległa z busa i dalej penetrować ni to skład, ni to plac budowy.
- Ja chcę siku!
- On mnie kopnął!
- A gdzie miasteczko?
- … i karuzela?
- Idziemy na pizzę?
- …a kino będzie?
- Cisza! Tam są toi-toie, nauczcie się z nich korzystać, karuzela będzie później.
         Dwaj osobnicy wygramolili się z ciężarówy niepewnie.
- Panowie z pustakami?
- Tak jakby… - zaczął młodszy.
- Dużo tego jest?
- …ale my nie z panią ustalaliśmy dowóz – zauważył starszy.
- No nie, ale mam odebrać. Koleżanka dzwoniła.
Starszy parsknął czymś rozbawiony.
- Pani sobie zobaczy.. – obszedł plandekę i odwinął z tyłu. Wnętrze wypełniały szczelnie białe graniastosłupowe kloce daleko większe niż moje pustaki zarastające w trawie.
- Jeden waży 25 kilo – poinformował nadal rozbawiony. - Pani ma odebrać, czyli rozładować? Chętnie popatrzymy.
- No a panowie nie mogliby?...
- Nie, my tylko wozimy.
- W takim razie idę po pomoc.
- Baśka! – wrzasnęłam na koleżankę, której było wszystko jedno i  oglądała obłoki. – Idziemy sprowadzić pomoc do rozładunku.
- Gdzie tę pomoc chcesz znaleźć – widziałam jak dusiła wściekłość – i co z naszym przedszkolem? – machnęła ręką na rozłażących się we wszystkich kierunkach poszukiwaczy przygód.
- Ach, panowie się nimi zajmą – uśmiechnęłam się przymilnie – o, tu na mapie panowie mają zaznaczone wesołe miasteczko, niech jeden z was je tam zaprowadzi. – Wcisnęłam młodszemu w ręce złożoną mapę miasta. – A my idziemy! Wrócimy za godzinę. No, chyba, że chcecie sami targać te klocki.
- Ależ my nie…. – zaoponował młodszy.
- …nie możemy zostawić ładunku. – dokończył starszy.
-  No to jeden zostanie, a drugi poczeka – wyjaśniłam szybko.
- Pani nie może…
-…nam nie wolno…
- Panowie – przerwałam szybko zapinając plecak – wy nie rozładowujecie a ja choćbym chciała, nie udźwignę. Nie po to starałam się  dwa lata o sanatorium, żeby teraz w Pudziana się bawić. Przepraszam bardzo, ale to coś nie jest moje. Jak wolicie postać zamiast wziąć się do rozładunku, to przynajmniej zróbcie coś pożytecznego i wesołego. Jeden zapełni wesołe miasteczko klientami –wskazałam na twarze, które otoczyły nas z pełnym napięcia oczekiwaniem – drugi poczeka na pomoc. Nie zabraniam dzwonić do sprawczyni całego zamieszania – rzuciłam na odchodne i pociągnęłam Baskę za rękaw. – Idziemy! – syknęłam – to nasza jedyna szansa, żeby rzucić tę robotę. Nareszcie wolność! Żadnego wrzasku, żadnego planu, żadnego trzymania za rączkę. Wreszcie swoboda i wolność dla starych kobiet.
- Naprawdę będziesz szukać kogoś do rozładunku? - spytała niepewnie. 
- Zwariowałaś?!  Może w tym  hotelu? – wskazałam na wieżowiec z napisem Holiday Inn majaczący za kurtyną kurzu i słońca. – Nie mam najmniejszego zamiaru. Owszem, zamiar mam, ale nie wracam do pracy, nie wracam do domu, nie wracam do przeszłości! Wybieram przyszłość, niespodziankę i nieoczekiwane. Ufff! A ty jak chcesz. Idziesz ze mną czy wracasz?


2 komentarze:

czesia pisze...

co to za firma? Najmniejszy ładunek zamawiam z transportem. Jeśli ładunek jest ciężki, jest zazwyczaj na paletach, a samochód dostawczy ma dźwig. Opisana sytuacja mogła się zdarzyć 25 lat temu, ale wówczas białych bloczków nie widziałam, chyba że tzw, gazobeton:)) historia naprawdę absurdalna:))

emberiza pisze...

Moja Droga, to naprawdę jest opowiadanie, a nie reportaż. A skoro opowiadanie, to ma podteksty... takie ukryte :-)
A wyobrażenia masz na wyrost ;-)

Iv