Ludzie jak pociągi
Jazda
dosyć wyboistą i dziurawą drogą nie sprzyjała rozmowie. Toteż nie uśmiechało mi
się wcale odbierać telefonu, gdy zadzwoniła Luiza. Odebrałam z musu
pamiętając, że coś niecoś jej zawdzięczam.
- Halo! Słucham!
- Przepraszam cię bardzo, ale mam prośbę, mają mi przywieźć
pustaki, materiał budowlany. Ty jedziesz tam teraz, a ja tu jeszcze muszę coś
załatwić. Może odbierzesz i zajmiesz się wyładunkiem?
- Yyyy ???!!!! Eeeee…???? – zatkało mnie. – No…ale jak?...
- Zwyczajnie, ja dam znać, że na parkingu będzie ktoś w moim
imieniu i się spotkacie.
- Czy wiesz, że ja
mam grupę na karku? I może mam to wyładowywać??!!
-Nie, nie, tam będzie ich dwóch, poproś, żeby pomogli, a
może twoja grupa ci pomoże?
- Zwariowałaś, tak? – ostrożnie próbowałam zweryfikować jej
ogląd mojej sytuacji. – Jestem tutaj z jedną dorosłą osobą i mamy rozładować
dostawę pustaków, dobrze rozumiem? Grupa szczyli idzie na wesołe miasteczko –
O, ale cyrk to będą mieli za darmo – pomyślałam usiłując powstrzymać się przed
wrzaskiem na kogoś, kto akurat rozdzierająco skarżył się na czyjąś podłość: ”On
mi zaabraaał cziipsyyy!!!”
- Moja droga – zaczęłam dyplomatycznie – wszystko jestem w
stanie ogarnąć, ale jak ja mam znaleźć ten nieszczęsny parking i właściwego
dostawcę???
- Ależ bardzo łatwo, jak do jedziecie do skrzyżowania, pojawi się tam zielona ciężarówa, powiedz kierowcy, żeby jechał za nią.
- Jesteś pewna?
- Jak najbardziej, oni już wiedzą, że jedziecie. Poprowadzą
was. Ja dojadę później.
- Baśka – szepnęłam do koleżanki – uszczypnij mnie, bo chyba
śnię…
-… no dobra, nie wiem, jak to zrobimy, ale może po prostu
poczekamy na ciebie tam na miejscu.
- Dobrze, do
zobaczenia!
Tyle co skończyłyśmy,
przed nami wyskoczyła z bocznej
drogi zielona ciężarówa.
- Pan jedzie za nią! – wrzasnęłam do kierowcy.
- A to nie jedziemy do wesołego miasteczka?
- A jedziemy, jak najbardziej, jeszcze jak będzie wesoło!
Ktoś zatrąbił ostro, samochody ścisnęły się w korku, a
zielona plandeka oddaliła się, ale stanęła jak wszyscy. Metr po metrze
posuwaliśmy się za nią aż do jakiegoś błotnistego placu na przedmieściach,
gdzie zatoczyła koło i stanęła przy szarym baraku. My za nią.
Moja
hałaśliwa ferajna wyległa z busa i dalej penetrować ni to skład, ni to plac
budowy.
- Ja chcę siku!
- On mnie kopnął!
- A gdzie miasteczko?
- … i karuzela?
- Idziemy na pizzę?
- …a kino będzie?
- Cisza! Tam są toi-toie, nauczcie się z nich korzystać,
karuzela będzie później.
Dwaj
osobnicy wygramolili się z ciężarówy niepewnie.
- Panowie z pustakami?
- Tak jakby… - zaczął młodszy.
- Dużo tego jest?
- …ale my nie z panią ustalaliśmy dowóz – zauważył starszy.
- No nie, ale mam odebrać. Koleżanka dzwoniła.
Starszy parsknął czymś rozbawiony.
- Pani sobie zobaczy.. – obszedł plandekę i odwinął z tyłu.
Wnętrze wypełniały szczelnie białe graniastosłupowe kloce daleko większe niż
moje pustaki zarastające w trawie.
- Jeden waży 25 kilo – poinformował nadal rozbawiony. - Pani
ma odebrać, czyli rozładować? Chętnie popatrzymy.
- No a panowie nie mogliby?...
- Nie, my tylko wozimy.
- W takim razie idę po pomoc.
- Baśka! – wrzasnęłam na koleżankę, której było wszystko jedno
i oglądała obłoki. – Idziemy sprowadzić
pomoc do rozładunku.
- Gdzie tę pomoc chcesz znaleźć – widziałam jak dusiła wściekłość
– i co z naszym przedszkolem? – machnęła ręką na rozłażących się we wszystkich
kierunkach poszukiwaczy przygód.
- Ach, panowie się nimi zajmą – uśmiechnęłam się przymilnie
– o, tu na mapie panowie mają zaznaczone wesołe miasteczko, niech jeden z was
je tam zaprowadzi. – Wcisnęłam młodszemu w ręce złożoną mapę miasta. – A my
idziemy! Wrócimy za godzinę. No, chyba, że chcecie sami targać te klocki.
- Ależ my nie…. – zaoponował młodszy.
- …nie możemy zostawić ładunku. – dokończył starszy.
- No to jeden
zostanie, a drugi poczeka – wyjaśniłam szybko.
- Pani nie może…
-…nam nie wolno…
- Panowie – przerwałam szybko zapinając plecak – wy nie
rozładowujecie a ja choćbym chciała, nie udźwignę. Nie po to starałam się dwa lata o sanatorium, żeby teraz w Pudziana
się bawić. Przepraszam bardzo, ale to coś nie jest moje. Jak wolicie postać
zamiast wziąć się do rozładunku, to przynajmniej zróbcie coś pożytecznego i
wesołego. Jeden zapełni wesołe miasteczko klientami –wskazałam na twarze, które
otoczyły nas z pełnym napięcia oczekiwaniem – drugi poczeka na pomoc. Nie
zabraniam dzwonić do sprawczyni całego zamieszania – rzuciłam na odchodne i
pociągnęłam Baskę za rękaw. – Idziemy! – syknęłam – to nasza jedyna szansa,
żeby rzucić tę robotę. Nareszcie wolność! Żadnego wrzasku, żadnego planu,
żadnego trzymania za rączkę. Wreszcie swoboda i wolność dla starych kobiet.
- Naprawdę będziesz szukać kogoś do rozładunku? - spytała niepewnie.
- Zwariowałaś?! Może
w tym hotelu? – wskazałam na wieżowiec z
napisem Holiday Inn majaczący za kurtyną kurzu i słońca. – Nie mam
najmniejszego zamiaru. Owszem, zamiar mam, ale nie wracam do pracy, nie wracam
do domu, nie wracam do przeszłości! Wybieram przyszłość, niespodziankę i
nieoczekiwane. Ufff! A ty jak chcesz. Idziesz ze mną czy wracasz?
2 komentarze:
co to za firma? Najmniejszy ładunek zamawiam z transportem. Jeśli ładunek jest ciężki, jest zazwyczaj na paletach, a samochód dostawczy ma dźwig. Opisana sytuacja mogła się zdarzyć 25 lat temu, ale wówczas białych bloczków nie widziałam, chyba że tzw, gazobeton:)) historia naprawdę absurdalna:))
Moja Droga, to naprawdę jest opowiadanie, a nie reportaż. A skoro opowiadanie, to ma podteksty... takie ukryte :-)
A wyobrażenia masz na wyrost ;-)
Iv
Prześlij komentarz