10 lip 2021

Sztuka lektorów filmowych

       Nie ulega wątpliwości, że polscy lektorzy filmowi prezentują najwyższy poziom mistrzostwa językowego. Do tej pory wspominając niektóre filmy, mam w uszach głos lektora, a już filmy przyrodnicze na zawsze zespoliły się z fenomenalnym głosem Krystyny Czubówny. Pamiętam gdy filmy kończyły się formułką "Czytał Lucjan Szołajski", "Czytał Tomasz Knapik", "Czytał Stanisław Olejniczak" i "Czytał Maciej Gudowski". Lektorzy filmowi to elita, do której trudno się dostać z ulicy. Trzeba lat pracy i językowego wyczucia. Oczywiście przede wszystkim potrzebny jest odpowiedni tembr, bez tego ani rusz, ale poza  tym dobra znajomość  niuansów wymowy nazwisk, wyrazów zwłaszcza obcojęzycznych. I teraz się zastanawiam, czy elitarna szkoła polskich lektorów upada, czy  natrafiłam ostatnio na niewypały. Pierwszy poślizg usłyszałam w nazwisku - Derek Jacobi przeczytany jako "jakobi" zachwiał moją estymą wobec sztuki lektorskiej. A drugi dotyczył być może braku tłumaczenia, czyli niewiedzy tłumacza raczej niż lektora. W filmie chodziło o szpital dla trędowatych pod wezwaniem świętego Gillesa, czyli po polsku powinno być świętego Idziego. Lektor przeczytał "gajlsa" - no kuriozum całkowite. Jeżeli już w oryginale, to chyba po francusku Gilles czyta się jako "żil". Niemniej chodziło w tym wypadku o postać świętego, jako patrona trędowatych, więc jak najbardziej ma on polski odpowiednik - jest to właśnie święty Idzi. Za przyczyną świętego Idziego według Galla Anonima doszło do narodzin Bolesława Krzywoustego, jak pisze w swojej "Kronice".  Gdyby chodziło o słynny kościół Saint-Gilles, oczywiście należałoby przeczytać coś w rodzaju "są żil", ale nie, to nie o ten kościół chodziło, lecz o leprozorium pod wezwaniem, więc prawidłowa forma to pod wezwaniem świętego Idziego.  No cóż, czy zawinił tutaj tłumacz? A skoro tak, jak oderwana od historii języka byłaby jego wiedza? Co sądzić o współczesnej sztuce przekładu i jak wyobrazić sobie w związku z tym wartość tłumaczeń tekstów znacznie trudniejszych niż prosty film, np. poezji? Można się obawiać, że gdy pojawi się jakieś cudaczne nowe tłumaczenie "Hac festa die",  zamiast świętego Wojciecha będzie tam tylko łacińska wersja jego imienia - Adalbert. I konia z rzędem temu, kto się wówczas z młodego pokolenia domyśli, że chodzi o pierwszego patrona Polski. 

2 komentarze:

czesia pisze...

to prawda, szczegóły, jak łyżka dziegciu, potrafią zepsuć wrażenie.Dobra korekta potrzebna od zaraz i wiem, kto to miałby zrobić:))

emberiza pisze...

Do takiej pracy trzeba także cierpliwości; żyjemy w pośpiechu i zwyczajnie tracimy cierpliwość do wielu spraw, szybko, powierzchownie i po łebkach - taka moda i presja

Iwona