25 cze 2010

Pisarz, jego bohater i historia

     Uwielbiam oglądać, dotykać i wąchać świeżo wydane książki, pachnące jeszcze drukarską farbą, szeleszczące pierwszy raz otwieranym stronami. Mam właśnie przed sobą "Dramat samotnego jeźdźca" Ewy Bajkowskiej, która wczoraj w Cukierni Chmielewskich w Lublinie zaprezentowała światu i czytelnikom efekt kilkuletniej żmudnej pracy w postaci pięknie wydanej publikacji. Podtytuł "Henryk Sandomierski w legendzie, historii i literaturze" daje wyobrażenie treści i rozbudza oczekiwania czytelnika. Nie znam jeszcze całości, ale po wysłuchaniu na wczorajszym spotkaniu wybranych fragmentów śmiem twierdzić, że dzieło Ewy Bajkowskiej, z którą poprzez wspólną fascynację poezją połączyła mnie literacka i osobista przyjaźń, dostarczy mi wiele satysfakcji.
     Wiele lat temu, czytając "Czerwone tarcze" Jarosława Iwaszkiewicza, wkroczyłam w świat średniowiecznej kultury. Być może właśnie tamten pierwszy kontakt z tysiącletnią epoką sprawił, że odtąd zawsze już czytanie czy to powieści historycznych z akcją osadzoną w średniowieczu, czy prac naukowych mediewistów stało się dla mnie zajęciem pasjonującym. Z równym zainteresowaniem rozczytywałam się w "Żywych kamieniach" Berenta, "Srebrnych orłach"  Parnickiego, "Imieniu róży" Umberto Eco czy "Kategoriach kultury średniowiecza" Aarona Guriewicza i klasycznej pozycji Johanna Huyzingi "Jesień średniowiecza". Jeśli w chwili wolnego czasu, np. w dniach deszczowych, przymusowo trzymających mnie w domu, mam się zdecydować na lekturę, wybieram kolejne średniowieczne powieści Parnickiego ("Zabij Kleopatrę", "Sam wyjdę bezbronny") lub "Sztukę i piękno w średniowieczu" Umberto Eco, albo "Kronikę polską" Wincentego Kadłubka.
     "Czerwone tarcze" Iwaszkiewicza przybliżyły mi postać Henryka Sandomierskiego. Ewa Bajkowska postanowiła, idąc tropem wyznaczonym przez pisarza, skonfrontować przekazy historyczne na temat Henryka z jego literackim wizerunkiem.
     Zadziwiające jest, jak wiele tajemnic może kryć jedno krótkie ludzkie życie. Skryte w mrokach historii, oddzielone od nas prawie o tysiąclecie, a jednak wciąż budzące zainteresowanie historyków i inspirujące literatów. Meandry losów i tajniki duszy nietypowych postaci historycznych zawsze pociągały pisarzy. Tak też było z Henrykiem Sandomierskim - skąpość i niejednoznaczność materiału historycznego, dotyczącego pierwowzoru, stworzyła nieograniczone możliwości dla literackiej fantazji. Henryk Sandomierski, ze względu na swe nietypowe losy i postawę nieadekwatną do drapieżnych czasów, w których przyszło mu żyć oraz dramatyczne, otoczone tajemnicą okoliczności śmierci, wyjątkowo nadawał się na bohatera powieści historycznej,w której wnętrze bohatera jest równie ważne jak przebieg akcji.    
     Mimo trudności, o ktorych wspomina autorka, powstała monografia, dzieło niezwykłe, bazujące na źródłach historycznych i literackich, z wieloma odniesieniami do dwunastowiecznej kultury Europy. Tekst książki wzbogacony został fotografiami architektury romańskiej, rycinami przedstawiającymi bohaterów omawianej epoki, zdjęciami Iwaszkiewicza czy Karola Szymanowskiego.
     Spotkaniu promocyjnemu towarzyszyła muzyka Karola Szymanowskiego - nie mogło być inaczej, skoro Iwaszkiewicz w "Czerwonych tarczach" wyprawia swojego bohatera na Sycylię, dominium króla Rogera, który stał się bohaterem opery Karola Szymanowskiego z librettem autorstwa Iwaszkiewicza. Niezwykłe bywają czasami na pozór przypadkowe powiązania miejsc i osób. W gruncie rzeczy jednak nie ma przypadków, są tylko mniej lub bardziej ukryte inspiracje, wpływy, skojarzena, duchowe powinowactwa i podobieństwo wrażliwości. Wieloletnie podróże Iwaszkiewicza do Włoch i włoskie perygrynacje Henryka Sandomierskiego; muzyka Szymanowskiego i słowo Iwaszkiewicza; Sandomierz Wincentego Kadłubka, księcia Henryka, Jarosława iwaszkiewicza, który wielokrotnie doń przyjeżdżał i Ewy Bajkowskiej, która tam się urodziła.
     Sandomierz ze swoim górnym, nadrzecznym usytuowaniem, niezwykłą, przypominającą cesarski diadem panoramą, niebopiennością kościelnych wież i Wisłą, widoczną z każdej ulicy i z podwórek rynku urzekł onegdaj Iwaszkiewicza. Niepowtarzalny kimat miasta, wraz ze swoistą kolorystyką, zapachem, dźwiękiem, przywołującym echa zamierzchłej przeszłości odnajdywałam w jego prozie wspomnieniowej. Przywoływał w niej Sandomierz bliski mi pod względem odbioru, łączący cechy historycznej ciągłości i piękna z dojmującym poczuciem mijalności, nieuchronnie wpisanej w los wszystkiego, co materialne i związane z działalnością człowieka. Podobne miasto znalazłam w "Czerwonych tarczach".
     Są ludzie, miasta i czasy, które mają szczęście do pisarzy. Warszawa miała Prusa i Wiecha, Łodź  Reymonta, Drohobycz miał Schulza, Lublin Czechowicza. Sandomierz miał Iwaszkiewicza, a teraz ma także Myśliwskiego i Ewę Bajkowską, która poświęca miastu nie tylko obszerne fragmenty swojej najnowszej książki, ale też wiele utworów poetyckich. Hanryk Sandomierski nie był zdobywcą w spektakularny sposób zmieniającym bieg historii. Ale miał szczęście do pisarzy - do Iwaszkiewicza i Ewy Bajkowskiej, dzięki którym my możemy zmienić swoje historii rozumienie a w dalszej refleksji zastanowić się nad naszym własnym w niej udziałem.
    
Ewa Bajkowska, Dramat samotnego jeźdźca. Henryk Sandomierski w legendzie, historii i literaturze. Wydawca: Państwowa Wyższa Szkoła Zawodowa w Sandomierzu, Sandomierz 2010.

21 cze 2010

"Biłgorajskie Widnokręgi" poszły w świat


     Biłgorajskie Widnokręgi oficjalnie zostały wysłane na misję krzewienia kultury czytelniczej. W karkołomnym - trzeba przyznać - pośpiechu zwołaliśmy współautorów, współpracowników, sponsorów, sympatyków na oblewanie pierwszej publikacji Biłgorajskiej Plejady Literackiej, która to uroczystość wydarzyła się 16 czerwca w sali pod sceną BCK. Grono przybyło akuratne, przesiane i przebrane, rozsmakowane w poezji.


Fot. A. T-S.
                                                  Mali i duzi na spotkaniu z BPL

     Było wino, soki, ciasteczka i oczywiście Duch Poezji płynący ze strof wierszy opublikowanych w Biłgorajskich Widnokręgach. A w tle rozbrzmiewała muzyka Fryderyka Chopina.


Usilnie pilnujemy swojej kolejki czytania wierszy

     Niektórzy słuchali, inni drzemali, ale każdy wyniósł jakiś pożytek. Ba, nawet rozwinęła się dyskusja na tematy artystyczne i nie tylko, i padły ważkie obietnice, że na kolejnym spotkaniu frekwencja nie będzie mniejsza. Wstępnie więc planujemy kolejne spotkanie pod skrzydłami Pegaza na przełomie wrzesnia/października, a nawet ze strony publiczności padło żądanie, abyśmy - członkowie BPL - zaprezentowali swoje pierwsze utwory, debiutanckie wiersze z czasów, kiedy jeszcze nie śniło nam się wygrywać w konkursach. Ja od razu rozwieję nadmierne oczekiwania - pierwszych swoich wierszy  nie mam, bo je wyrzuciłam, spaliłam, zniszczyłam dokumentnie, nie zostawiając ani linijeczki. Nie będzie mi tu nikt grafomańskich juweniliów wypominał, aha! Niestety, przypomniałam sobie poniewczasie, że coś tam ukazało się w druku i jest zgromadzone na wieki wieków w Muzeum Regionalnym.
     Zanim jednak ktoś dociekliwy to znajdzie, miło nam było zaprezentować swoją najnowszą twórczość biłgorajskiej publiczności. Niektórzy od razu się w "Widnokręgi" zapatrzyli.


                        Fot. A. T.-S.

     Nie omieszkamy wszystkich zaprosić ponownie. Jeśli tylko dopisze nam szczęście, wena twórcza i dobra pogoda. Dla takich zaczytanych i zasłuchanych wielbicieli poezji warto pisać i się prezentować publicznie nawet jeśli nagrywa nas telewizja, reporterzy obfotografowują a dziennikarze opisują w gazetach.

                             Fot. A. T.-S.

    Liczymy też na to, że grono piszących powiększy się jeszcze o młodych adeptów sztuki słowa z biłgorajskich szkół średnich. W pierwszym numerze "Widnokręgów" zadebiutowało dziewięć młodych poetek, którym wróżymy literacką karierę. Z roku na rok postaramy się odkrywać nowe talenty.

pora drozda

dżdżownice ruszyły podziemnymi korytarzami
wznosząc maleńkie kopczyki na ścieżkach
będzie wiosna
nocą przeleciały żurawie sprowadzając na chwilę
zaćmienie gwiazd
na nagich gałęziach orzecha chórem skradzionych melodii
bez rozliczeń za autorskie prawa szpak upojnie śpiewa
na Zwiastowanie bocian idealnie jak w przysłowiu
na gnieździe stanął i przeprowadził inspekcję budowlaną
to jest pora gołębi
przytulonych na jabłoni pierwszego gniazda z patyków
i pora ciekawskiego rudzika za kuchennym oknem
czas pierwszego motyla prostującego skrzydła
to jest pora kwitnienia
pierwszych żółtych ściegów i sezonowych jezior na łąkach
czas krokusów i pierwiosnków
wieczorem z najwyższej topoli spływa kaskadą
popisowa pieśń
to jest pora drozda

mój czas zamyślenia


I miejsce w OKP im. Władysława Sebyły, Kłobuck 2008
Biłgorajskie Widnokręgi, 1/2010

15 cze 2010

tir w rowie

tir w rowie
po nagim pniu drzewa
spływa sok

czerwiec

czerwiec
w zielonych łanach zbóż
drżące maki

9 cze 2010

rzeka wylała

rzeka wylała
na niebie i na wodzie
tylko słońce

rzeka wylała
na niebie i na wodzie
chmury i słońce

4 cze 2010

Wyobraźnia przetwarzająca

        Rozważania na marginesie książki Krzysztofa Kąkolewskiego: Wańkowicz krzepi. Wywiad - rzeka.                      


             Monstrualny wywiad na sto stron? Nie podoba mi się to...
                                                           Melchior Wańkowicz

     Podobno każdy poeta ma ambicję napisania powieści. Nie będę ukrywać, że też mi to przyszło do głowy. Jednak znam swoje ograniczenia i jak na razie widoki na realizację tego zamierzenia są marne.
     Rzecz cała rozbija się o wyobraźnię. Mówiąc trywialnie, nie umiem zmyślać. Mogę opisać coś, co się zdarzyło, mogę fakty nieco podkoloryzować; mogę wymieszać różne postacie w jednym bohaterze, ale nie potrafię stworzyć fabuły. Potrzebna jest do tego wyobraźnia STWARZAJĄCA. Tymczasem ja mogę tylko odtworzyć znane sobie losy jakiejś postaci; nawet jeśli nieco odbiegnę od ścisłej zgodności z faktami, nie będzie to historia zmyślona, tylko zmieniona. Nazywam to wyobraźnią PRZETWARZAJĄCĄ.
     Po prostu nie umiem wymyślać. Moja wyobraźnia bez faktów jest martwa - zwierzał się Kąkolewskiemu Melchior Wańkowicz, tłumacząc się z tego, że nigdy nie próbował pisać beletrystyki. Jednakże to, co Wańkowicz po sobie pozostawił, pozwala przypuszczać, że albo był bardzo skromny, albo się krygował jak większość artystów. Ja się z Wańkowiczem bynajmniej równać nie zamierzam. Przetwarzanie podarowanych (albo ukradzionych) historii to wszystko, na co mnie stać.

        Historia niezmyślona

     Gdzieś w prowincjonalnym miasteczku mieszkał pewien złotnik. Wędrując od wsi do wsi skupował i sprzedawał złote obrączki i pierścionki. Ze swoim przenośnym towarem regularnie pojawiał się na jarmarkach w miejscowościach kilku sąsiadujących powiatów. Pewnego razu, gdy wracał z takiej wyprawy do rodzinnego miasteczka, został napadnięty, ograbiony i zamordowany. Nigdy nie wykryto sprawcy. W opowieściach okolicznych mieszkańców pozostała pamięć o miejscu, w którym dokonano okrutnego mordu, a z czasem wyrósł tam zagajnik otoczony ze wszystkich stron polami. Polna droga nadal tamtędy prowadziła, łącząc sąsiednie miejscowości. Kiedy upłynęło sto lat, a może nawet więcej, zapomniano wprawdzie jak ów nieszczęśnik miał na nazwisko, ale pozostała legenda, że w zagajniku straszy duch Złotnika. Większość w to jednak nie wierzyła, podając w wątpliwość całą historię.
     Pewnego razu w księżycową noc na skraju zagajnika stanął na czatach myśliwy. Cierpliwie czekając na zwierzynę usłyszał z daleka głosy i śpiewy pijanych mężczyzn wracających z baru we wsi. Myśliwy nie zamierzał się ujawnić licząc, że przeczeka niespodziewanych hałaśliwych wędrowców, ale ci zaczęli kpić z rzekomego ducha zamordowanego i jeden zawołał:
- Złotnik, chodź do nas! Napijemy się! - i podniósł w ręce butelkę.
Myśliwy niewiele myśląc odkrzyknął:
- Poczekajcie, już idę!
Można sobie wyobrazić, co się działo dalej. Trzech pijaczków, momentalnie wytrzeźwiawszy, rzuciło się do panicznej ucieczki gubiąc po drodze butelki z tanim winem. Wszyscy pewnie osiągnęłi życiwe rekordy w biegu przełajowym. Po całej okolicy zaś gruchnęła wieść potwierdzona przez naocznych (?) świadków, że duch Złotnika naprawdę straszy.

     Wytrawny pisarz mógłby zrobić z tej historii użytek na wiele sposobów, wplatając ją w obszerniejszą fabułę. Wymyśliłby zdarzenia poprzedzające i późniejsze, powiązałby z losami innych bohaterów, z powrotem być może nadając Złotnikowi nazwisko. Odbiera Pan własne życie jednemu czlowiekowi i obdarza Pan innego? Co z jego czynami? Z jego tożsamością? - pyta Kąkolewski Wańkowicza. Ten zaś bezceremonialnie odpowiada: To mnie g... obchodzi. Mnie interesują nazwiska. Moim bohaterem jest epoka. Piszę we współczesności o LOSIE ZBIOROWYM i dla niego poświęcam losy pojedyncze.
     Moja wyobraźnia zaledwie przetwarzająca wysiliła się zaledwie na tyle, że opowiadam tę historię jako rodzinną anegdotę, gdyż głosu duchowi Złotnika użyczył mój ojciec. To on tam wtedy stał w krzakach. To jego historia. Z drugiej strony wiadomo, że pisarze garściami korzystają z biografii swojej, swoich bliskich, a także znajomych, przyjaciół i nawet osób przygodnie poznanych. W gruncie rzeczy w towarzystwie pisarza nikt nie może czuć się bezpiecznie, bo zawsze jest "szansa", że znajdziemy się w jego książce. Z punktu widzenia autora dobrze mieć wyrozumiałą rodzinę, jak Wańkowicz, któremu córka wspaniałomyślnie wybaczyła wydanie "Na tropach Smętka": Złobiłeś ze mnie dułnia, ale to dla Mazułów i dla litełatuły.
     Nie mamy wpływu na to, czy nasza wyobraźnia ma moc stwarzania światów, czy tylko przetwarzania rzeczywistości zastanej. Jedna i druga, jeśli ma być w pełni wykorzystana, wymaga pracy, codziennego wysiłku, świętego mozołu. Talent jest na samym końcu drogi, z czego Wańskowicz doskonale zdawał sobie sprawę, a Kaden-Bandrowski tak radził jego żonie: Niech Pani zamyka go na klucz, niech siedzi nad pustą kartką, niech nic nie napisze, ale niech się męczy.
     Opłaciło się? Kto czytał Wańkowicza, nie ma chyba wątpliwości, że tak. Chociaż sam autor chciałby przemówić do nas zza grobu jak duch Złotnika: Chciałbym na moim grobie zainstalować fotokomórkę; kiedy ktoś się zbliży, fotokomórka będzie włączała magnetofon i będzie rozlegał się z głębin mój głos: "Czego się gapisz, idź dalej". (...) Jak Pańska książka ukaże się po mojej śmierci, będzie druga kwestia z grobu: "Krzysztof wszystko zełgał".

1 cze 2010

świąteczny koncert

świąteczny koncert
nad głowami widowni
leci balonik