listopadowe deszcze biczują ziemię
wiatr niesie zapach liści butwiejących w stertach
zniknęły klucze odlatujących ptaków
tylko wrony wierne płaskim krajobrazom
żerują na świeżej roli kracząc
na pustych polach powiało chłodem
szklą się kałuże nad ranem
słoneczny żar dogasa na chmurnym niebie
jak w spopielałym ognisku wypalona gruda
wczesne zmierzchy zaglądają do okien
wpraszają się do mieszkań
jak bezdomni szukający schronienia
już pora odłożyć do starych szuflad pamięci
dni wypełnione odkrywaniem świata
gdy dziecięce zabawy prowadziły latem
nad wartkie strumienie w nienazwane morza
cokolwiek było nieznane wtedy
dziś ma imię: minęło nie wróci
chłodem zaciąga noc coraz dłuższa
w bujanym fotelu zasypia podróżnik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz