27 paź 2010

O poezji słów kilka

     Dziękuję organizatorom za zaproszenie mnie na dzisiejszą uroczystość, o której poprzednich edycjach słyszałam wiele pozytywnych i pełnych zachwytów opinii, zwłaszcza od Haliny Ewy Olszewskiej, podobnie jak ja należącej do Biłgorajskiej Plejady Literackiej. Obdarzono mnie tutaj dużym zaufaniem i zaszczytem, prosząc o wystąpienie, którego temat „O poezji słów kilka” sformułowałam na tyle obszernie i niezobowiązująco, że mogę podzielić się z Państwem bardzo osobistymi refleksjami, jakie towarzyszą mi w obcowaniu z literaturą, w tym szczególnie z poezją.
     Ma ona dla mnie wymiar podwójny, a nawet potrójny: po pierwsze, jestem przede wszystkim jej wierną czytelniczką – wolę nawet czytać poezję niż prozę; po drugie, traktuję poezję jako przedmiot badawczy i edukacyjny w pracy zawodowej jako nauczyciel języka polskiego; po trzecie wreszcie, zajmuję się nią niejako praktycznie tworząc, pisząc, jak to się mówi, uprawiając sztukę poetycką. W każdym z tych trzech aspektów próbowałam sformułować sobie jakąś prywatną definicję poezji, określić, co dla mnie jest w niej najistotniejsze, nazywając to, co stanowić by mogło o jej wyjątkowości. Przez lata te robocze definicje zmieniały się, ewoluowały, pęczniały od skojarzeń i wniosków, albo rozmywały w nurcie przeżyć wywoływanych przez konkretne utwory. Siłą rzeczy każdy twórca musi posiadać jakieś wyobrażenie poezji czy poetyckości, czyli dziedziny, którą się zajmuje, musi mieć wyczucie materii, z którą się zmaga, dochodząc w tym zmaganiu do końcowego efektu, jakim jest wiersz. A może niekoniecznie wiersz?...
     Mimo że różne oficjalne czy mniej oficjalne poetyki podają wyróżniki poetyckości, jakieś definicje oferują nam przecież podręczniki, prace naukowe, akademickie skrypty, to z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że łatwiej jest powiedzieć, czym poezja n i e  j e s t.
     Prowadząc czasami poetyckie warsztaty zaczynam od próby przełamania stereotypowych wyobrażeń, odrzucając po kolei to, co poezję banalizuje, sprowadzając jej istotę do sprawności rymu bądź bliżej nieokreślonego emocjonalnego impulsu, zwanego czasami natchnieniem. Bowiem formalne wyróżniki poezji nie są jeszcze poezją i nie wszystko, co na zewnątrz zachowuje kształt wiersza, na miano wiersza zasługuje. A kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie lub co najmniej bawi się z łatwowiernym czytelnikiem.

     Poezja nie jest użalaniem się nad sobą i swoim losem;
                              ani układaniem rymów;
                              nie jest pisaniem dla siebie
                                    ani  też pisaniem listu:
                              nie jest opisywaniem swoich emocji;
                                   ani opisywaniem czegokolwiek;
                              tym bardziej nie jest też pisaniem
                                     co popadnie i jak popadnie
                              ani pisaniem pod dyktando.

Jeśli chcieć określić, kim jest poeta, znowu mam trudność, ponieważ tak samo, jak w przypadku definiowania poezji, łatwiej powiedzieć kim nie jest i czego nie robi:

      Poeta: nie poucza, nie wychowuje, niczego nie opisuje,
                  nie oznajmia, nie daje recepty na życie,
                  nie daje odpowiedzi, nie grozi,
                 nie poucza, nie panuje, nie pomaga
ale zarazem pełni wszystkie te funkcje jednocześnie.
     Podobnie jak wszyscy, jak każdy człowiek,
                           poeta stawia pytania
                                     dziwi się
                                     poszukuje
                                     przygląda się
                                     tworzy
                                     zachwyca się
czasami zapisując to w formie wiersza. Czego więc szukam w poezji? Czym ona jest dla mnie jako czytelnika? Jest szukaniem odpowiedzi na pytania stawiane przez człowieka od początku jego istnienia; jest przyglądaniem się sobie i światu; zagłębianiem się w ludzką duszę; tworzeniem piękna; jest zachwytem.
     W poszukiwaniu istoty poezji niech przewodnikiem nam będzie Czesław Miłosz, którego setna rocznica urodzin przypadnie w przyszłym roku. Mam nadzieję, że stanie się ona pretekstem nie tylko do okolicznościowych akademii ku czci, ale naprawdę zachęci nas wszystkich do odnowienia osobistego kontaktu z bogatą twórczością poety. Otóż Miłosz w wierszu Ars poetica? pisze:

     Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej,
     Która nie byłaby zanadto poezją ani prozą
     I pozwoliłaby się porozumieć nie narażając nikogo,
     Autora ni czytelnika, na męki wyższego rzędu.

     Jak się zdaje autor nie był wolny od trudu poszukiwania formy bardziej pojemnej, formy najdoskonalszej, najwłaściwszej dla poetyckiego sposobu komunikowania się. Właśnie, pozwoliłaby się porozumieć – pisze Miłosz. Budowanie definicji można by zacząć od takiego prostego stwierdzenia: poezja to sposób porozumiewania się. Pozwoliłam sobie kiedyś na zakończenie jednego utworu napisać: poezja to słowo między nami. A więc słowo uczestniczące w d i a l o g u. Do dialogu potrzebne są co najmniej dwie osoby: autor i czytelnik. Pomijając tutaj przypadki rozmawiania z samym sobą, toczenie jakichś wewnętrznych sporów, należy uznać, że poeta – jak każdy artysta zresztą – nie tworzy dla siebie, tylko zawsze dla czytelnika. Może to być czytelnik realny albo wyimaginowany, faktyczny lub zmyślony, może być czytelników wielu, albo jeden wybrany. Niemniej, jeśli ktokolwiek uważający się za poetę, albo zamierzający nim zostać twierdzi, że pisze tylko dla siebie – kłamie. Nawet jeśli przez długie lata pisze się do szuflady, zawsze jest ona tylko tymczasowym miejscem przechowywania, a nie celem samym w sobie.
     Kilka dni temu byłam na rozstrzygnięciu Ogólnopolskiego Turnieju Poetyckiego „Orzech” w Nysie. Turniejowi temu, organizowanemu już po raz czwarty, patronuje postać Jerzego Kozarzewskiego. Zapytają Państwo: A kto to taki? Ja też nie wiedziałam, choć domyślać się można, że pewnie jakiś poeta. I tak jest w istocie, Jerzy Kozarzewski to poeta zmarły 14 lat temu. Jego wierszy nie ma w szkolnych podręcznikach, nie ma w renomowanych antologiach, nie ma o nim wzmianki w encyklopedii. Czy to znaczy, że jego twórczość jest nieważna, słaba, niewarta zainteresowania? To dlaczego wybrano go na patrona ogólnopolskiego konkursu? Dlaczego Marta Klubowicz, aktorka, poetka, tłumaczka, zasiadająca w jury konkursu, powiedziała jak bardzo żałuje, że nie dane jej było poznać osobiście Kozarzewskiego, choć jako nastolatka, uczennica, mieszkanka Nysy – być może – spotykała go nieraz na ulicach, ale nie wiedziała kim jest ten człowiek mijany obojętnie i bez zainteresowania? Bez świadomości, że oto jest wśród nas człowiek o dramatycznym życiorysie, który za walkę z okupantem w czasie II wojny światowej został przez władze komunistyczne osądzony jako zdrajca i skazany na śmierć, ułaskawiony wyszedł z celi śmierci po dziesięciu latach; poeta niezwykły, który pierwszy tomik opublikował w wieku lat osiemdziesięciu, współczesny potomek rodu Norwidów, tak samo jak praprapradziad Cyprian z narodem spokrewniony bardziej niż z rodziną.
     We współczesnym świecie ogromu publikacji czasami warto zainteresować się tymi twórcami, którzy są jeszcze wśród nas, których możemy jeszcze nawet poznać osobiście. Okazać się może, że dokonamy ciekawych odkryć, przeżyjemy fantastyczną przygodę, odczujemy prawdziwy zachwyt czyimś słowem.
     Na spotkaniach autorskich zadaje się poetom różne pytania. Są takie, na które nie ma odpowiedzi i zawsze czuję się stremowana, gdy jednak pada. Jednym z nich jest: dlaczego pani pisze poezję? I cóż mam powiedzieć? Żadna odpowiedź nie jest dobra, żadna nie zawiera całej prawdy. To tak, jakby zapytać, dlaczego żyję. Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, a jednak w niedawno poznanej twórczości Kozarzewskiego znalazłam fragment, który może stanowić najlepsze wyjaśnienie fenomenu bycia poetą:

     Tak naznaczony muszę kornie kroczyć
     Tam gdzie Ty każesz, bo jeślibym nie szedł –

     Zgarniesz mnie w ciszę i wydasz mnie ciszy…

Mnie poezja jest do życia koniecznie potrzebna. Mam nadzieję, że Państwu także.


Prelekcja wygłoszona na VIII Jesiennym Spotkaniu Przyjaciół Bibliotek Powiatu Biłgorajskiego, 27 X 2010 r. w Aleksandrowie

25 paź 2010

Dziedzictwo Norwida

     Kim może być żyjący w XX wieku potomek Norwida, jego prapraprawnuk z linii bocznej, wrzucony w odmęt historii? Właściwie wyboru nie ma - musi być jak pradziad patriotą z narodem spokrewniony bardziej niż z rodziną, samotnikiem w komunistycznym więzieniu skazanym za walkę o wolność, wygnańcem z paszportem milczenia, czytelnikiem Księgi Psalmów i przede wszyskim musi być poetą. Wszystkie te warunki spełnił Jerzy Kozarzewski (1913 - 1996), potomek rodziny Norwidów, więzień Oświęcimia, Mauthausen, dwukrotnie skazany na śmierć przez powojenne władze komunistyczne, potem ułaskawiony i zwolniony z więzienia po dzisięciu latach przebywania w celi śmierci, patron Ogólnopolskiego Turnieju Poetyckiego "Orzech" organizowanego od czterech lat w Nysie.
     Gdyby nie udział w tym konkursie i niespodziewana nagroda przyznan przez jury, nie wiedziałabym nadal, ze ktoś taki jak Kozarzewski istniał i pisał mądre, głębokie, wzruszające wiersze. Nie wiedziałabym, że w domu Kozarzewskich czytanie Norwida było obowiązkiem od najwcześniejszych lat, jak wspomina ich córka, pani Maria Sterczyńska, pianistka. Nie wiedziałabym po prostu, że ktoś kontynuuje norwidowską tradycję zycia i twóczości. O Jerzym  Kozarzewskim nie piszą podręczniki. Był poetą osobnym, nieznanym,  całe życie piszącym do szuflady, a pierwsze utwory zebrane w tomiku "Dar codzienności" opublikował w 1992 r. mając prawie 80 lat.
     Urząd Miejski w Nysie, będący organizatorem konkursu, należy do tych instytucji, które o laureatów poetyckich zmagań potrafią z pietyzmem i wszechstronnie zadbać. A nie zawsze i nie wszędzie tak bywa. W Nysie ugoszczono nas serdecznie, a rozstrzygnięcie konkursu miało oprawę artystycznie wysmakowaną. Dość przyznać, że spektakl "Jesteśmy wierszami" wyreżyserowany przez Martę Klubowicz z dziećmi z Państwowej Szkoły Muzycznej w Nysie był wzruszający, a wiersz Kozarzewskiego "Ojcze nasz" recytowany przez dzieci na kolanach wciąż mi brzmi w uszach. I już zawsze czytając go, będzie mi się przypominał chór dziecięcych głosów ze sceny Nyskiego Domu Kultury.
     Drugim zachwycającym akcentem uroczystości była Sonata d-moll na fortepian i wiolonczelę Dymitra Szostakowicza wykonana przez Marię Sterczyńską i Aleksandra Tomaszkiewicza. Dynamiczny, niesamowicie porażający utwór z dramatycznego okresu życia kompozytora doskonale pasuje także do tragicznej historii Jerzego Kozarzewskiego.
    W takie oprawie, z jednej strony spektaklu poetyckiego, a z drugiej koncertu fortepianowo-wiolonczelowego, zabrzmiały wiersze laureatów konkursu. Czuliśmy się docenieni, dopieszczeni i w oślepiających światłach na scenie postawieni przed bardzo liczną publicznością, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Nigdzie dotąd nie spotkałam się z takim zainteresowaniem poezją, dzisiaj twórczością jakby niszową i lekceważoną przez przeciętnych zjadaczy chleba. Widać tam mieszkańcy są nieprzeciętni. To miłe.

Nyski Dom Kultury - Turniej "Orzech" 2010

23 paź 2010

tolle lege

pisał je wiatrem pisał je ogniem
łuną na niebie
pisał je hukiem pisał lawiną
błyskawicą
ciszą pustyni ciężarem kamieni
pisał wędrówką pisał wygnaniem
rękami siewców
ochrypłym głosem wołających
pisał je zorzą pisał je świtem
słońca zachodem podniebną tęczą
trzepotem skrzydeł

palcem na piasku
milcząc

pisał


III miejsce w IV edycji Ogólnopolskiego Turnieju Poetyckiego "Orzech" im. Jerzego Kozarzewskiego, Nysa 22 października 2010 r.

Publikacja w Alamanachu poetyckim. Orzech. Nysa 2013.

14 paź 2010

wirują liście

wirują liście
na trawniku kawka
z wiszącym skrzydłem

7 paź 2010

Jacek Żybura w ZSBiO



 Pierwszą książkę - jak twierdzi - przeczytał w wieku 19.lat, poezji nie czyta, tylko przegląda, a pisze wiersze z przekory, bo uważa, że przekora rozwija; literatura dla niego to przede wszystkim proza; za najlepsze polskie powieści uważa "Noce i dnie" oraz "Lalkę"; nie cierpi literatury iberoamerykańskiej i dziwi się jej popularności wśród polskich czytelników; nie zabiera się do czytania książek cieńszych niż ponad dwieście stron, bo uważa, że nie warto czytać czegoś, co zbyt szybko się kończy - optymalna objętość to 500-600 stron; czytając wielokrotnie wraca do niektórych fragmentów; pisząc swoje wiersze odmierza ich rytm krokami podczas spacerowania po mieście - między innymi takich ciekawostek można było wysłuchać wczoraj, 6 października, na spotkaniu autorskim z Jackiem Żyburą w ZSBiO.                           
       Jacek Żybura, absolwent polonistyki na KUL, jest twórcą niezależnym i oryginalnym. I chociaż jego poezja podoba się wielu czytelnikom, młodym i starszym, ze skromnością twierdzi, że jego wiersze są złe i jemu osobiście wcale się nie podobają. Na szczęście możemy się z nimi zapoznać poprzez tomiki: "Idziemy do raju" (Biłgoraj 2006) i "Biłgorajskie obrazki" (Biłgoraj 2010). Autor wydał też zbiór opowiadań "Spowiedź" (Biłgoraj 2008). Publikował też w almanach BTL i BPL. Mnie osobiście dane było sporą część twóczości Jacka poznać jeszcze przed ich opublikowaniem na spotkaniach w gronie biłgorajskich literatów. I chociaż osobiście bardziej wolę poezję i chętniej ją czytam, opowiadania młodego kolegi wywarły na mnie wrażenie niesamowite. Można je uznać za diagnozę mrocznej strony duszy współczsnego człowieka. Ich tematyka oscyluje wokół takich zagadnień jak samotność, poczucie niezrozumienia, odrzucenia, radzenia sobie z gniewem i nienawiścią (tytułowa "Spowiedź" - to wyznanie zgwałconej dziewczyny) czy obsesją.
     Twóczość poetycka natomiast osobiście zachwyca mnie wysublimowanym obrazowaniem, bogactwem skojarzeń kulturowych, głebią refleksji, bolesną raną przeżyć...

     stoję na wysokości milczenia
     z blizną wspomnień na ramieniu
     - dotykam
     dawnych chwil

     ścieżka wśród olch
     pajęczyny kwiatów
     i pokrzyw zielone ciernie
     na moście osty w świat puchami biją
     w dole srebrzy się Łada
     co rzeką beztroski była...
                   (Bojary. Noc ciepła lipcowa z tomu "Biłgorajskie obrazki)

Na pytanie postawione przez młodych słuchaczy, czemu cały tomik poświęcił poeta na opisywanie miasta swojego dzieciństwa i zamieszkania, Żybura odpowiada "Bo ja Biłgoraja nie lubię", a później dodaje, że chodzi mu o negację społecznych zachowań i mentalności zaściankowego środowiska.
    
     Już nie wiem
     jak z człowiekiem rozmawiać
          kiedy usta otworzyć
          kiedy zamilknąć
          zamknąć w sobie
          kamienie i ziemię
          słodycz i zieleń
    
     (...) Życie mnie boli -
           chciałbym powiedzieć - Tylko siąść
           ręce załamać
           i odsłonić wszystkie miejsca w sobie
           które krzyczą
           dzień i noc krzyczą...

                      (Już nie wiem jak z ... z tomu "Idziemy do raju)

Najlepszym świadectwem tego, że poezja Jacka Żybury jest na miarę czasów współczesnych, trafia do serca i umysłu, zatrzymuje,  zachwyca, czasami nawet poraża, niech będzie fakt, że młodzi jej czytelnicy nie tylko słuchali z uwagą autora, ale też zasypali go pytaniami, nieraz bardzo dociekliwymi.





           Jacek Żybura, Anna lesiczka - wicedyrektor ZSBiO, ja i Danuta Furlepa

                                  Podziękowanie dla poety
    

6 paź 2010

O wędrówkach i znaczeniach słów

      Boskie Oblicze Paula Badde przeczytałam w dwa dni. Wciągająca historia. Autor przeprowadza śledztwo prawie jak Sherlock Holmes lub Hercules Poirot z tą różnicą, że tamci angażując szare komórki fizycznie byli mało ruchliwi, zwłaszcza Piorot uwielbiał pracować we własnym fotelu, natomiast Badde jest wszędzie osobiście. Nie spoczął aż uzyskał pozwolenie na obejrzenie w Watykanie Chusty Weroniki i oczywiście się rozczarował. Jeździ od Rzymu do Manoppello, od Sulmony do Rotondo, od Oviedo do Ortony, (był nawet w Częstochowie, wiele lat przed historią opowiedzianą w książce), czyta książkę o kościołach w etiopskiej Lalibeli, fotografuje, depeszuje, pisze listy, artykuły, modli się przy wystawionym na katafalku ciele Jana Pawła II. Czasami kłóci się z żoną, która wszędzie mu towarzyszy. Jednak towarzyszy, choć czasem spogląda jak na wariata, jakbym wypadł z zakrętu - stwierdza Badde w pewnym momencie.
     Zbiera informacje, opisuje i – z ulgą zaznacza – że jako dziennikarz niczego nie musi udowadniać. Na przykład bisior. Co to takiego? Starożytna tkanina, najcenniejsza, jaką człowiek potrafił wyprodukować, której materiałem są włókna wytwarzane przez małże, jak macica perłowa, stąd inna nazwa – morski jedwab. Niewyobrażalnie kosztowny materiał. Można go farbować, choć nie na każdy kolor, nie da się na nim malować. Naturalny odcień jest złotomiodowobrązowy. Dzisiaj nigdzie już się z niego materiałów nie robi. Jakieś resztki, kawałki z IV wieku znajdują się w muzeach. Badde skontaktował się z jedyną (?) na świecie osobą, która potrafi bisior pozyskiwać, gręplować i tkać. Chiara Vigo orzekła, że Całun z Manopello jest zrobiony z bisioru właśnie, ale o wiele cieńszego i delikatniejszego niż ona sama czy ktokolwiek inny potrafiłby zrobić.
    Ciekawostka z Etiopii – kościoły wykute w ziemi, w skałach. Żeby do nich wejść, trzeba zejść w głąb ziemi. Kościoły na planie krzyża, z góry, z powierzchni wyraźnie widoczne dachy. Nigdy nie spotkałam się z informacją na ten temat, a przecież to istny cud świata. Była w internecie akcja wybierania siedmiu cudów świata. Każdy mógł głosować. Kto wybierał propozycje, budowle? Kto je zgłosił? Jakieś światowe gremium czy po prostu kto miał siłę przebicia, pieniądze, reklamę? Czy wśród kandydatur są kościoły Lalibeli?
     Isabel Piczek – Węgierka, która w wieku 13-14 lat malowała tak, że wygrywała konkursy. Jest autorką fresku w Papieskim Instytucie Biblijnym. Zajmuje się malarstwem ściennym, układaniem mozaik i malarstwem na szkle. Jest znaną w świecie artystką i specjalistką. W 6-tomowej encyklopedii PWN nie ma jej nazwiska.
     Edessa – nie mylić z Odessą – starożytne miasto w Turcji, ważny węzeł cywilizacyjno-handlowy, skoro krzyżują się tam szlaki niemal wszystkich ważnych relikwii chrześcijaństwa: Mandylionu z Edessy, Całunu Turyńskiego, Całunu z Oviedo, Całunu z Manopello... Samo słowo mandylion jest ciekawe. Mindil po arabsku znaczy całun, Grecy zrobili z tego mandylion. Ale w Rosji tak samo nazywa się stare ikony Chrystusa. W encyklopedii PWN nie ma takiego hasła. No i cała historia z Weroniką! Postać utworzona dla legendy, imię o rodowodzie literackim, uproszczenie słowotwórcze niepiśmiennego ludu. Vera eikon – znaczy: prawdziwy obraz, prawdziwa ikona. Stąd Badde wielokrotnie używa słowa Weronika nie na określenie osoby, lecz przedmiotu: płótna z wizerunkiem lub mniej lub bardziej wyraźnym odbiciem twarzy Chrystusa. Czasem zaś są to tylko plamy krwi jak w Całunie z Oviedo.
     Są imiona, które nie były nimi od początku, znane jest źródło, nawet czas i miejsce powstania. Ba, czasami nawet autor. I najczęściej są bardzo piękne. Weronika, Grażyna, Kordian, Teodor, Magdalena, Regina, Zofia, Bartłomiej, Cezary, Franciszek, Lesław (pierwszy użył tej formy poeta Roman Zmorski). Za autora imienia Piotr trzeba uznać Jezusa, który jako pierwszy je nadał swojemu apostołowi.
     A Watykan?  –  Z  egipskiego(?) Miejsce Proroków. Kto po raz pierwszy użył tego słowa? Kiedy to było? Dlaczego takie dalekie źródło, skoro bliżej była łacina, greka, hebrajski, aramejski nawet? W Egipcie nie ma miejsca o takiej nazwie. Skąd więc się wzięła? Skomplikowane i zaskakujące bywają losy słów. Przechodzą z kultury do kultury, z języka do języka, a kiedy się czasem prześledzi ich dzieje, okazuje się, że świat jest nie taki wielki i nie ma granic ani murów nie do przekroczenia.

2 paź 2010

Lampa Łukasiewicza

legenda

na wzgórzach płaskowyżu
pękate hełmy wież płyną po niebie
chmury tnąc w strzępy gołębich piór

o miasto dumne miasto wyniosłe
na torowisku czas kamyki toczy
przez furtki pordzewiałe pną się po płocie
białe róże jak pereł sznur

o miasto umarłych miasto minione
na macewach kamienne dłonie
jak menory zgasłe płomyki
z czarnymi źrenicami pochylonych krzyży
oczodoły cmentarnych bram

miasto smutne miasto zdradzone
wszyscy święci odeszli niepostrzeżenie
z ołtarzy kościołów odleciały anioły
puste wnęki zostały po nich

miasto ponure miasto krwawe
płaszczem popiołu przykryci bohaterowie
na rogatkach ulic z kostek brukowych
świątek czarne brwi unosi i patrzy
w dal patrzy bez zmrużenia powiek
z żółtych piaskowców sypie się proch

o miasto wyśnione miasto zaginione
echo promiennych sztuk Apollina
z laurem zielonym zastygłym w kamień
zamilkła brzęcząca lira – skończył się mit


Pan Cogito obserwuje giełdę

za maklerami w czerwonych krawatach
z telefonami przy uszach
Pan Cogito zobaczył
ukrywających się kolekcjonerów
aerodynamicznych kształtów
i precyzyjnych kwantowych zegarków
gromadzących złote i platynowe karty
obliczających wagę
diamentowej sukni na modelce

w gabinetach oszklonych wieżowców
jak średniowieczni esteci
kontemplują wirtualne alegorie
wyściełają atłasami relikwiarze dobrobytu
za kuloodpornymi szybami
w ekstatycznym uniesieniu śledzą
niezbadane wyroki hossy i bessy

Pan Cogito wie że wszystko się zmieści
w kuglarskim kufrze osobliwości
czaszka dwunastoletniego Jana Chrzciciela
i pięćdziesiąty autentyczny słonecznik van Gocha
widział już szaleństwo wiary w magię słowa i liczby
w nieomylność komputerowych proroctw
i metafizykę giełdowego indeksu

Pan Cogito nie wierzy
współczesnym arbitrom smaku
wyłączył telewizor zamknął gazetę
i siedząc w staromodnym fotelu
rozmawia z Koheletem


w Stambule pada śnieg

na starych pocztówkach miasta
są zawsze piękniejsze
kałuże na brukowanych ulicach
odbijają słońce a szczęśliwe
koty rozciągają grzbiety na parapetach
malownicze zaułki pod zasłoną bluszczu
budzą ciekawość
stare bramy świadczą o tętniącym życiu

błotniste targowisko architektoniczna egzotyka
dociekliwym obserwatorom
dają złudzenie badania przeszłości
innego świata z którym nie mają nic wspólnego
jak archeolodzy czytają kolejne tabliczki
z tajemniczym piśmie klinowym
gdzieś zapisana tu historia zaginionego świata
Sumerów a może jeszcze dawniejszej cywilizacji
jak z dawnych eposów

stare pocztówki czarno-białe fotografie
z fizjonomiami nieznanych ludzi
ktoś siedzi na ławce w parku
ktoś inny zamarł przy kiosku kupując gazetę
wszechobecny hűzűn drwi sobie
z ambicji wiecznego trwania
po drewnianych rezydencjach najtrwalsze
wspomnienia pozostawił trawiący je ogień
powtarzany w legendach i domowych opowieściach
nawet cmentarze mają pamięć krótkotrwałą

w Stambule pada śnieg


Wyróżnienie w XI Ogólnopolskim Konkursie Literackim "O Lampę Ignacego Łukasiewicza", Krosno, 23 września 2010 r.
Almanach poetycki. Na dwoje stół, Krosno 2010