21 cze 2011

Święto muzyki i tańca

         Niecodzienną realizacją Święta wiosny Igora Strawińskiego Teatr Wielki - Opera Narodowa zakończył sezon baletowy. Podczas jednego wieczoru można było wysłuchać i obejrzeć trzy choreograficzne wizje tego samego dzieła. Nigdy jeszcze muzyka Strawińskiego nie została zaprezentowana w tak skondensowany i przekrojowy sposób. 
      Jako pierwszą Polski Balet Narodowy  przypomniał choreografię Wacława Niżyńskiego ze słynnej i burzliwej premiery w Théâtre des Champs-Elysées 29 maja 1913 roku. Dość powiedzieć, że podczas przedstawienia doszło do formalnej bójki między widzami. W sumie Święto wiosny wystawiono zaledwie sześć razy, ale czas pokazał, że to wystarczyło, aby sztukę tańca zrewolucjonizować.
      Bez Wacława Niżyńskiego dzisiejszy balet byłby zupełnie inny. Chociaż jego kariera tancerza trwała krótko, a układy choreograficzne stworzył zaledwie cztery (Popołudnie Fauna, Gry, Święto wiosny, Dyl Sowizdrzał). 
    W Święcie wiosny Niżyński pokazał taniec pierwotny: kazał tancerzom kierować stopy do środka, nienaturalnie wyginać ciało, skakać z dwóch stóp jednocześnie, mocno wybijać rytm. Pokazał dzikość muzyki Strawińskiego, w której uobecnia się prymitywizm ludowego obrzędu. Rekonstrukcji choreografii Niżyńskiego dokonała  w 1987 roku Millicent Hodson, która z pieczołowitością odtworzyła nie tylko poszczególne układy taneczne, ale we współpracy z Kennethem Archerem sięgnęła po oryginalne wzory scenografii i kostiumów zaprojektowane przez Nikołaja Roericha dla Niżyńskiego. Millicent Hodson współpracowała już z wieloma zespołami na świecie, z którymi odtwarzała tamto premierowe wykonanie. Przyszedł czas i na Warszawę. Tak więc pierwsza część baletowego wieczoru to zanurzenie się w historię baletu. Co jednak ciekawe, ten układ, mimo że historyczny, okazuje się bardzo współczesny. Dziś już nie szokują eksperymenty Niżyńskiego, a to dlatego, że poszczególne elementy jego awangardowych pomysłów można odnaleźć w wielu współczesnych realizacjach. Jednak sam rytmiczny, pierwotny obrzęd, dramatyczny taniec Wybranej nadal przejmuje do głębi, wnika w najtajniejszą sferę ludzkiego odczuwania, bo nadal mamy w sobie coś z pierwotnej, atawistycznej dzikości, wyniesionej z czasów, kiedy grozę świata natury ujarzmiano krwawymi ofiarami. Porównałam fragmenty pierwszej rekonstrukcji Hodson i tej z 19 czerwca w Operze Narodowej. Zdaje się, że w ogóle Łukasz Borowicz poprowadził orkiestrę nieco szybciej, co w finałowym tańcu Wybranej było najbardziej odczuwalne i widoczne.      Drugą część wieczoru zajęła kameralna choreografia Emanuela Gata na pięcioro tancerzy. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn przez czterdzieści minut tańczy salsę. Ja rozumiem, że to taniec bardzo ładny, sensualistyczny wręcz, nawet wciągający, ale... 40 minut?! Bo poza tańcem nic się nie dzieje. Nie ma żadnej historii, żadnej opowieści, żadnego napięcia między postaciami. Tancerze płynnie przechodzą z układu do układu, partnerując na zmianę, bez żadnej rywalizacji ( a mogłaby być, ponieważ jedna kobieta pozostaje zawsze bez pary). Święto wiosny Gata jest może ładne, bardzo płynne, falujące, ale jakieś nijakie. Nie wiadomo, o czym. Przynajmniej ja nie wiem.     Z kolei trzecia część i trzecia wersja muzycznego arcydzieła Strawińskiego to znowu balet grupowy, zbiorowy, zderzenie pierwiastka męskiego i żeńskiego w wyrafinowanej choreografii Maurice`a Bejarta, zaprezentowane po raz pierwszy w 1959 roku. Krzysztof Pastor (dyrektor Polskiego Baletu Narodowego) miał tutaj okazję pokazać swój zespól od najlepszej strony. Dynamizm i liryczność, siła i harmonia, piękno i niepokój - wszystko to miesza się, przenika, zderza i rozbija. Wspaniale zaprezentowali się soliści: jako Wybranka -  zjawiskowa i władcza zarazem Anna Lorenc oraz jako Wybraniec - eteryczny i dynamiczny Maksim Wojtiul. Ich solówki w zasadzie mogłyby być nawet traktowane jako osobne przedstawienie tak bardzo skupiają na sobie uwagę.       Trzy razy w ciągu jednego wieczoru wysłuchać i obejrzeć w trzech różnych choreografiach Święto wiosny - jeszcze nie zdarzyło się nigdy dotąd. Pomysł bardzo udany. W bezpośredniej konfrontacji widać wyraźnie geniusz Niżyńskiego, który nadal jest bardzo współczesny. Bejart wyraźnie do Niżyńskiego nawiązuje, choć historia przez niego opowiedziana jest zupełnie inna. Chętnie w przyszłym sezonie obejrzę przede wszystkim zrekonstruowaną choreografię z 1913 roku, bo za samym Strawińskim uważam, że Niżyński rzeczywiście najgłębiej odczytał istotę jego muzyki. Rewelacyjne są też kostiumy, jakby żywcem wyjęte z rosyjskiego malarstwa ludowego. Skomplikowana wizja Bejarta również wymaga uważnego spojrzenia, dlatego nawet za drugim i trzecim razem byłoby na co się zapatrzeć. Natomiast, co zrobić ze środkową salsą? Nie mam pojęcia. Do przyszłego sezonu się zastanowię. Cała nadzieja w Strawińskiem, bo mimo że trzy razy pod rząd słuchałam tego samego, nie znudził mnie wcale. 
Zdjęcia z warszawskiej premiery "Święta wiosny" w Operze Narodowej

Brak komentarzy: