7 cze 2011

Trzy koncerty, noc i świt

      Lubelska Noc Kultury z 4. na 5. czerwca upłynęła mi przede wszystkim w aurze muzycznej. Spośród wielu atrakcji – ponad 250 imprez – trzeba się na coś zdecydować. Można wybierać pod kątem jak największego zróżnicowania,  a można postawić na strumień doznań podobnych. Wybrałam to drugie – zanurzyłam się przede wszystkim w świecie muzyki.
      W Filharmonii Lubelskiej koncert kameralny kwintetu instrumentów dętych blaszanych, czyli dwie trąbki, róg, puzon i tuba (momentami jeszcze waltornie). Zespół w składzie: Krzysztof Bednarczyk, Mariusz Niepiekło, Aleksander Szebesczyk, Andrzej Sienkiewicz i Arkadiusz Więdlak zaprezentowali program od chorałów Bacha i Haendla poczynając, przez mazurki Chopina, po Peer Gynta Griega i West side story Bernsteina. Słowem, od poważnej, metafizycznej muzyki kontemplacyjnej po musicalowy przebój wszech czasów. Jestem w stanie zaakceptować każdą z zaprezentowanych wersji, nawet pierwsza część suity Griega pięknie zabrzmiała, ewokując baśniowy poranka świata Króla Gór. Jednak Chopin na trąbkach to było dla mnie za wiele. Tyle czasu poświęciłam, żeby w ogóle mazurki polubić,  zrozumieć (co mi się  do dziś nie udało), a tu taka rewolucja – mazurek Chopina na tubie?! Nie,  dziękuję, wolę fortepian.
      Następny w programie był koncert symfoniczny: Symfonia g-moll MozartaV Symfonia Beethovena, Tańce połowieckie Borodina,  I Symfonia D-dur Mahlera, IX Symfonia Dwořaka, Ognisty ptak Strawińskiego – program marzeń. Oczywiście nie były to utwory grane w całości, bo ten jeden koncert zająłby całą noc. Jak zauważył Piotr Wijatkowski (dyrygent) V Symfonii Beethovena nie trzeba zapowiadać, wszyscy ją znają (nawet jeśli o tym nie wiedzą), natomiast niesamowita atmosfera I symfonii  Tytan Mahlera, zwłaszcza części III z wyrazistym rytmem, z jakimś takim ugrzęzłym, upiornym, ale i podniosłym marszem żałobnym, sprawia, że czas - jak to możliwe tylko w muzyce – staje w miejscu. Myślałam  o samym Mahlerze i jego niespełnionych  nadziejach; myślałam o poetach mordowanych przez zjadaczy chleba,  o tym, że sprzeczne ciała zbija się aż ćwiekiem i łzach potęgi drugiej. Tak, to musiało być sześć kontrabasów, sześć wiolonczel i cała smyczkowa plejada, żeby wyrazić tytanicznego ducha sprzeciwu.
      Pół godziny później – greckie, ormiańskie,  kaukaskie pieśni cerkiewne, modlitwy, dziękczynienie: Pieśń wdzięczności zespołu Kairos w kościele pw. Św. Andrzeja Boboli na Czechowie, który  wystrojem i architekturą świetnie nadaje się na miejsce takiego koncertu. Fantastyczne zgranie męskich głosów, rewelacyjna gra na oryginalnych, egzotycznych instrumentach (lutnia arabska,  bębny afrykańskie i arabskie), charyzmatyczny dyrygent (Borys Somerschaf) - słuchacze powędrowali za śpiewem wprost w góry Kaukazu i azjatyckie stepy. Takich pieśni nie stworzy lud osiadły, zasiedziały, nieruchawy… To są pieśni nomadów, wędrowców, pieśni pielgrzymów. Słyszałam w nich kroki plemienia szukającego nowego miejsca na swoje namioty,  tupot stada owiec pędzonego na wypas,  szeroki oddech wytchnienia pod nocnym niebem gwiazd. 
      Męski zespół wokalny Kairos jest na pewno wart poznania i słuchania. Trzon repertuaru stanowią śpiewy cerkiewne oraz fragmenty liturgii greckiej, ormiańskiej, gruzińskiej. Kairos jest między innymi laureatem Międzynarodowego Festiwalu Muzyki Cerkiewnej w Hajnówce. Podczas sobotniego koncertu śpiew chóralny dopełniał niezwykły solista – Aszot Martirosjan – rodowity Ormianin, śpiewak ludowy nagradzany na wielu festiwalach.
      Trzy różne koncerty, różne rodzaje muzyki: od wirtuozowskiej kameralistyki, poprzez symfoniczną przestrzeń (zwłaszcza u Mahlera), po mistyczne wyciszenie. Tak minęła pierwsza połowa Lubelskiej Nocy Kultury. Czas od północy do świtu to już inna bajka, w której znalazło się miejsce na poetycką sztukę słowa, wystawę portretowej fotografii, pokazy sztukmistrzów, koncerty etniczne, breakdance, przedzieranie się przez wielogłosowy tłum na deptaku, nocne rodaków rozmowy i smakowanie aromatycznej kawy z cynamonem w Pożegnaniu z Afryką oraz wielki finał w postaci świtu w nadbystrzyckim mieście.














W samym środku Lubelskiej Nocy Kultury

2 komentarze:

Eddie pisze...

Peer Gynt Griega, bardzo to lubię.
Fajne imprezy macie, szkoda że daleko

emberiza pisze...

Andrzeju, a nie masz przypadkiem bliżej do Krakowa? Tam też takie imprezy organizują, a nawet lepsze;-) W niedzielę była w Teatrze Słowackiego polska prapremiera opery "Orlando furioso" Vivaldiego w wersji koncertowej. Niestety, nie byłam :-( Za daleko:-(

Iwona