28 gru 2010

Kultura i autorytety

     Powiada się, że czasy są złe, że autorytety upadły. Od dwustu lat kultura europejska stale kwestionuje autorytet jako zasadę właściwą dojrzałemu człowiekowi. Dorosłość to opieranie się na samym sobie, wybieranie własnej ścieżki, podążanie własną drogą. Nikt i nic nie może, nie powinno dyktować rozwiązań, ferować ostatecznych ocen, zwłaszcza w sferze zjawisk tak niejednoznacznych, jak kultura. Jeśli pominąć socjologiczne i polityczne definicje autorytetu jak źródła władzy uprawniającego do kierowania innymi poprzez, najczęściej zinstytucjonalizowane, jego formy, to w odniesieniu do szeroko pojętej kultury posiadanie autorytetu jest wynikiem indywidualnych walorów osobowości, zalet charakteru i umysłu, osobistej charyzmy, które przyciągają, wzbudzają szacunek i poważanie, często też podziw i sympatię. Tak pojęty autorytet ma charakter psychospołeczny i indywidualny zarazem; jest uważany za takiego przez grupę osób o podobnych zainteresowaniach lub środowisko zawodowe, ze względu na przynależność pokoleniową lub zasób posiadanego życiowego doświadczenia i wiedzy.
         Początków wiedzy należy szukać, jak zauważa Krzysztof Pomian, w rozwoju kolekcjonerstwa, w zbieraniu tego, co stare. I chociaż budowanie kolekcji spełniało różnorakie funkcje: prestiżową, ekonomiczną, poznawczą, estetyczną – w efekcie pozwalało na gromadzenie wiedzy potrzebnej, żeby umieć rozpoznawać to, co wartościowe od bezwartościowego. Tak czy inaczej, gromadzenie kolekcji, jak i gromadzenie wiedzy wymaga czasu. Autorytet także nie jest dziełem jednego dnia czy nawet roku. Budowanie go trwa latami na podobieństwo wznoszenia monumentalnej budowli wspartej na solidnych fundamentach. Fundamenty są niewidoczne, trzeba się najpierw głęboko wkopać: w tradycję, w historię, w to, co było, jak w ziemię nawarstwianą przez wieki. I jeśli nawet, budując gmach kultury współczesnej, odrzucimy to czy owo, trzeba  w i e d z i e ć, co się odrzuca i co proponuje w zamian.
         Człowiekowi współczesnemu tej elementarnej wiedzy po prostu brakuje. Stąd „Carmen” nie jest znana jako opera Bizeta, ale fajna melodia z reklamy środka czyszczącego najgorsze zabrudzenia w kuchni; słynne „ociec, prać” nie jest już cytatem z Sienkiewicza, tylko zabawną nazwą proszku do prania; „Oda do radości” nie ma za autora Beethovena i nie jest fragmentem IX Symfonii, lecz piosenką Eurowizji.
Lew Tołstoj uważał, że wiedza daje pokorę. Dlatego im większą ktoś ma wiedzę, tym trudniej wykreować go na powszechnie akceptowany autorytet. Jak na licznych przykładach dowodzi w swojej książce Francis Wheen, największymi, a przynajmniej najbardziej opłacalnymi autorytetami współczesności są po prostu autorzy bredni. Odpowiednio opakowana i sprzedawana głupota przynosi milionowe zyski. No i mamy Hiltonki, Dody, Jole i inne różowe królowe, których udane i mniej udane repliki spotkać można wszędzie, nie tylko na balu przebierańców.
Brak wiedzy, na której gromadzenie nikt dzisiaj nie ma czasu,  spowodował namnożenie się autorytetów. Co krok to autorytet. Nie sposób przeżyć dnia, żeby na jakiś się nie natknąć. Wszyscy przekonują, że są właśnie tymi, którzy najlepiej znają się na rzeczy. Utwierdza ich w tym przekonaniu  niesłychana łatwość puszczenia w obieg swoich bredni, jak udowadnia Andrew Keen w „Kulcie amatora”. Głosy internautów w sieci, mimo pozorów ożywionej dyskusji, są w istocie krótszymi lub dłuższymi monologami. W anonimowej masie rozmówców nie ma autorytetów i każdy na równych prawach głosi swoją wizję świata. Wszyscy mają rację. Brak kryteriów rozróżniania  zaciera wszelkie różnice. Gdzie nie ma prawdy, nikt nie błądzi.
Masa, masa, masa, brak różnic – kimkolwiek byśmy byli – jesteśmy tacy sami: kobiety, mężczyźni, dzieci, dorośli, konserwatyści, liberałowie, artyści i pacyfiści, uczeni i nieuki... o, przepraszam, wykształceni inaczej. W demokratycznym państwie równości nie ma autorytetów, bo opinia większości grupy – społeczeństwa – stada – którzy znają się mniej w danej kwestii, wygra zawsze w głosowaniu z tymi, którzy znają się lepiej, a tych jest zawsze mniejszość! Nieuchronnie spadamy na samo dno kultury, wiedzy, umiejętności, zdrowego rozsądku. Człowiek współczesny, nieprzygotowany do udźwignięcia wymagającej dojrzałości, nieumiejący radzić sobie z samotnością, polegając na opinii większości, skazał się na posłuszeństwo wobec pseudoautorytetów celebrytów z Pudelka. Tylko w społeczeństwie demokratycznym jest możliwe, że gwiazdka z „Idola”, o wiedzy historycznej ograniczonej do historii swojego występu w programie, wypowiada się jako autorytet w sprawach polityki państwowej przy entuzjastycznym aplauzie zgromadzonej w studiu publiczności.
Krzywą sondaży popularności programów telewizyjnych równie dobrze można nazwać wykresem pustki wewnętrznej. Oglądalność jest najmocniejszym argumentem i największym autorytetem decydującym o programach. Nie chodzi przecież o to, co ważne, piękne, słuszne, prawdziwe, ale o to, co nam się podoba. Co podoba się większości. Nieprawda więc, że autorytetów nie ma. Przeciwnie – mamy ich w nadmiarze.
„Jeśli coś nie jest popularne, nie jest kulturą”, przytacza Wiesław Godzic motto z pewnej konferencji w Stanach Zjednoczonych. Kulturą więc jest to, co  d z i s i a j  trendy, na topie i cool. Sezonowi prorocy kultury dnia dzisiejszego pojawiają się równie szybko, jak nieoczekiwanie znikają.  Im więcej esemesów wysłanych przez widzów na uczestnika programu tanecznego, tym dłużej będzie oglądany; im więcej włączonych telewizorów w porze emisji najdłuższego i najgłupszego serialu, tym więcej odcinków jeszcze będzie; im więcej sprzedanych egzemplarzy kolejnej powieści o niczym, tym dłużej trwa złudzenie, że jeszcze żyjemy w erze Gutenberga.
Tomasz Kozłowski wyodrębnił myślenie linearne, odchodzące w przeszłość, w anachroniczną niepotrzebną umiejętność współczesnych analfabetów wychowanych na telewizji, reklamach i Internecie. Jego przeciwieństwem jest myślenie obrazowe, czy raczej obrazkowe, którego szczytem jest przeczytanie i zrozumienie prostego zdania pojedynczego w coraz bardziej przypominających komiksy gazetach. Konsument się męczy po prostu i trudnej rzeczy, wymagającej, nie daj, Boże, głębszego namysłu – nie kupi. Zatrzymani na poziomie doznań i oczekiwań trzylatka, szukamy tylko przyjemnych wrażeń. Potęgę smaku zastąpiła potęga dobrego samopoczucia i samozadowolenia.
Z „autorytetami” współczesności nie można wejść w jakiekolwiek relacje poza jedną – bezmyślnego naśladownictwa. Wszyscy czytają to samo, oglądają to samo (bo np. bardziej wartościowe programy uznane za zbyt egzotyczne dla przeciętnego odbiorcy zostały przesunięte w pasmo, wedle terminologii Kazimierza Kutza,  „telewizji dla nietoperzy”), ubierają się tak samo i nawet to samo jedzą. Nie można z nimi dyskutować, gdyż nie ma już języka, w którym dałoby się wyrazić zróżnicowane poglądy. Nie można z nimi dyskutować także dlatego, że zanim się zada pytanie i doczeka odpowiedzi, pseudoautoryet schodzi ze sceny, a w kolejce już czeka setka innych. Paradoksalnie, postępująca demokratyzacja połączona z cywilizacyjnym rozwojem, przeobrażenie świata odrębnych kultur w jedną globalną zunifikowaną wioskę spowodowało, że głos prawdziwych autorytetów zamilkł. Bachtinowska kultura dialogu przestała istnieć.
         Kultura, prawdziwa kultura nie znosi autorytetów. Ma i powinna mieć swoich Mistrzów. Tych podziwiają uczniowie, adepci sztuki bycia sobą, a potem odchodzą w swoją własną drogę. Taka powinna być naturalna kolej rzeczy. W momencie, gdy Mistrz staje się autorytetem od wszystkiego i dla wszystkich, z reguły nie bez wydatnego udziału telewizji, przestaje być nim dla równych sobie. Aktor staje się autorytetem, gdy zamiast o rolę, pyta się go o rady w sprawie urządzania domu, przygotowywania świątecznego stołu i zasady wychowywania dzieci. Pisarz z staje się autorytetem, gdy zamiast pisać i mówić o swojej książce, z piedestału telewizyjnego studia i w świetle jupiterów snuje polityczne proroctwa. W konsekwencji nikt nie jest tym, za kogo się podaje, za to wszyscy są autorytetami.
         Mistrz, który staje się autorytetem dla mas, kamienieje i kamienieje jego dzieło, staje się pomnikiem, na który, co najwyżej, srają ptaki. A cóż nam po kamieniach? Przeobrażają się z czasem w ruiny.
         Pozostaje pytanie o sens ewentualnego przywracania roli autorytetu w kulturze. Nawet jeśli byłoby to w jakimś stopniu możliwe, kandydaci do tej roli chyba powtórzyliby za Ryszardem Legutką: „Powiem krótko – masowa rozrywka i masowa kultura doskonale sobie poradzą beze mnie...”


 Listy z daleka, nr 70/ czerwiec 2009

15 komentarzy:

Adam Augustin pisze...

Bardzo ciekawe przemyślenie. Przeczytałem jednym tchem, z dużym zainteresowaniem.
Adam

emberiza pisze...

Dziękuję, Adamie. Jesteś wytrwały, bo tekst nieco przydługi, choć i tak skróciłam nieco.

Iwona

Adam Augustin pisze...

Temat mnie zaciekawił bo kiedyś, dawno temu, pisałem pracę na temat nauczania kultury pracy. Udało mi się udowodnić zdecydowanie największy wpływ wzorców wyniesionych z domu rodzinnego. To też w pewnym sensie zagadnienie związane z autorytetem. :)

Pozdrawiam,
Adam

emberiza pisze...

Taki związek niezaprzeczalnie istnieje czy to w odniesieniu do kultury pracy, czy kultury jako sfery wartości. Znam jednak przypadki - może odosobnione - gdy ktoś całkowicie zaprzecza stereotypowi wpływu domowej atmosfery na ukształtowanie zainteresowań i postawy życiowej. Ale to temat na inne rozważania:)

Iwona

Anonimowy pisze...

Tak, tekst ciekawy, Iwono. Skłania do zastanowienia się nad pędzącym światem. Szkoda, że realia są tak pesymistyczne. Brakuje autorytetów, na domiar złego mnożą się szkodliwe pseudoautorytety kultury masowej, takie jak wspomniane: Jole, Doroty, itp. A gdzie kultura wysoka w tym wszystkim, gdzie wyższość "być" nad "mieć"?
Człowiek nie transcenduje, nie doskonali duchowo siebie samego, gdyż (o zgrozo!)siebie uznaje za wszechwiedzącego. Chełpi się własną głupotą, egoizmem, zadufaniem w sobie, brakiem jakiejkolwiek samokrytyki. Szczyci złem, ponieważ przestaje odróżniać dobro od zła.
Zapewne zboczyłam trochę z tematu. No cóż, zdarza się. Myślę, że jednak coś w kontekście do publikacji napisałam.
Pozdrawiam,
E.

emberiza pisze...

Emilio, napisałaś bardzo w kontekście:) Też miałam to na myśli i tak samo to widzę, ale... kultura masowa, jak sama nazwa wskazuje, jest dla mas, więc jest taka, jaka jest. Inna nie będzie. Tych, których ona nie zadowala, spotyka się gdzie indziej - w operze, na koncertach w filharmonii, w teatrze:) No i tutaj:)))

Iwona

Anonimowy pisze...

No tak, żeby z kultury wysokiej uszczknąć coś dla siebie wskazane jest trochę bardziej popracować nad jej odbiorem, zauważyć swoje niedoskonałości, braki intelektualne i po prostu zacząć się zagłębiać w istotę przedmiotu. Każde dzieło trzeba przestudiować z szacunkiem dla jego twórcy, poszerzyć swoje widzenie świata, wczuć się poniekąd w czyjś tok myślenia, w obcy nam sposób przyjmowania świata, rzeczywistości. Naturalnie można dzieło to przyjąć lub nie. Różne są wytwory kultury, czasem mogą dla przykładu mierzyć w nasze uczucia i symbole religijne. Sztuką i prawdziwą mądrością będzie wówczas właściwie ocenić, czy dany wytwór ma wartość dla kultury czy uchodzi raczej za czyjeś dziwactwo i wynika przede wszystkim z chęci szokowania innych oraz zabłyśnięcia w świecie.
Tak Iwono, poezja, teatr i muzyka poważna nie są dla wszystkich. Tylko dla elit, tzn. dla ludzi inteligentnych i wrażliwych na piękno, na drugiego człowieka :)
Tu nie zachwycamy się sobą, lecz autorem dzieła, jego mądrością, polotem, talentem. A to chyba jest obce Joli i Dorocie, niestety...

Emilia

emberiza pisze...

No cóż, zawsze uważałam, że Sztuka (przez duże S) jest elitarna. Bo trzeba do niej dorosnąć. Jej odbiór wymaga wysiłku, a w dzisiejszym świecie nie ceni się wysiłku, mozołu, systematyczności i pracy. Panuje trend: szybko, łatwo i bez wysiłku. Dzisiaj nie wypracowuje pozycji, autorytetu, osiągnięć; dzisiaj się zdobywa. Mnie taka postawa jest obca, czuję zdecydowaną niechęć wobec ludzi, którzy ją uskuteczniają. Także w kulturze powszechne są postawy zdobycia sukcesu, pozycji, popularności za wszelką cenę, za cenę skandalu, bezsensownej prowokacji,czasami a może i często nawet za cenę zwyczajnego zeszmacenia się, na drodze żałosnego ekshibicjonizmu. Czuję wtedy niesmak. Dla mnie w tej chwili całkowicie przyswajalną ofertę kulturalną prezentuje tylko Program 2 Polskiego Radia. Pomijając oczywiście te rzadkie okazje, gdy mogę w czymś uczestniczyć bezpośrednio, spektakle, opery, koncerty itp.
Emilio, może powinnaś też założyć blog, w którym prezentowałabyś swoje przemyślenia?

Iwona

Anonimowy pisze...

Iwono, ja chyba jeszcze nie dojrzałam do tego etapu... Myślę, że kiedyś się to zmieni.

PS. Aż tak ciężko czyta się moje refleksje, że namawiacie mnie do założenia własnego bloga?
E.

emberiza pisze...

Ha, ha, ha! Dowcipna jesteś:) Doskonale wiesz, ze jest zupełnie odwrotnie: tak ciekawie i mądrze piszesz, że CHCIELIBYŚMY czytać Twj blog ;)

Iv

Anonimowy pisze...

Dziękuję serdecznie, Iwono. Aż pąsowieję na te słowa. A serce, serce chce wyskoczyć z mego boku ;)
Nie przywykłam do słuchania tak pochlebnych słów. Och, ja niegodna...
:)
Chciałam, żeby było patetycznie. Wybaczcie mi, proszę, ten styl.
E.

Anonimowy pisze...

Iv, szampańskiego Sylwestra Ci życzę i udanego 2011 Roku!!

Emilia

Karol Rosiak pisze...

Iwono,
bardzo ciekawy i ważny tekst. Wart upowszechnienia także poza tym blogiem.
Chętnie wrzuciłbym linka na forum, oczywiście, gdybyś uznała to za stosowne.

Pozdrawiam,
K.

emberiza pisze...

Karolu, dziękuję za zainteresowanie. Oczywiście, możesz wrzucić, jeśli uważasz, że kogoś jeszcze może to zainteresować. Mam już następne pomysły tylko nie nadążam z pisaniem;)

Iwona

Anonimowy pisze...

Tak wygląda stan polskiej sztuki
http://www.youtube.com/watch?v=MBCqkYC9TEE&feature=related

Przy okazji polecam blog The Krasnals
http://thekrasnals-pl.blogspot.com/