29 lis 2009

"Stambuł" - monografia w kolorze sepii


Chociaż autor kilkakrotnie wyraża zachwyt czarno-białymi rycinami i fotografiami Stambułu, jego opis miasta i ludzi wcale czarno-biały nie jest. Mieni się raczej wieloma odcieniami, ale bez przejaskrawień, bez rażących oczy neonowych reklam, bez nadmiaru. Gdyby porównać atmosferę wspomnień Orhana Pamuka do rodzaju fotografii – byłby to album ze zdjęciami w kolorze sepii. Unosi się nad nimi duch miejsca – genius loci błąkający się gdzieś między Złotym Rogiem, Beyoğlu i Nişantaşi. Kartom powieści, którą z powodzeniem nazwać można prywatną monografią miasta, patronuje duch czterech melancholijnych tureckich pisarzy, do których autor czuje wyraźny sentyment.

Jeden z nich, Ahmet Rasim, określa poniekąd charakter utworu poprzez motto: Piękno krajobrazu kryje się w jego smutku. Zdanie to mogłoby w o wiele precyzyjniejszy sposób służyć za tytuł. O ile bowiem tytuł właściwy „Stambuł. Wspomnienia i miasto” jest zabiegiem czysto technicznym, niewiele mówiącym o sposobach przedstawiania rzeczywistości przez powieściopisarza, o tyle słowa motta wyjaśniają właściwie wszystko. Rozważania te zacząłem od uczucia, jakie ogarnia dziecko patrzące na świat przez zaparowaną szybę. Teraz doszedłem do punktu, w którym hüzün ze smutku jednego człowieka przeradza się w doznanie milionów ludzi. Moim celem zaś jest wyjaśnienie tego zjawiska jako doświadczenia całego miasta – zdradza Pamuk. I owo hüzün jest chyba właściwym i głównym bohaterem utworu, wszystko się do niego sprowadza: i rozpad tradycyjnej wielopokoleniowej tureckiej rodziny, i stopniowy upadek osmańskich potęg, widowiskowe pożary drewnianych rezydencji, tajemnicze rosyjskie okręty cicho przepływające zatokę, przenikanie kultury Zachodu w obręb tradycyjnego wschodniego imperium i ostatnie rejsy po Bosforze…

Za każdym razem pisząc o przeszłości, Pamuk traktuje historię jak bibliofil zafascynowany niezwykłą opowieścią. A przy tym dystansuje się od niej: Starsze pokolenie pisarzy uświadomiło mi, że my, którzy tak bardzo wychwalamy Stambuł, dawno już nie mieszkamy w jego murach, że piękne wydaje się to, na co patrzymy z zewnątrz. Pamuk oprowadza nas po uliczkach i zaułkach, otwiera drzwi pokoju swojej babki, która z łóżka kierowała domem, widząc wszystkich w odbiciu w lustrze, wydawała polecenia, kontrolując przez otwarte drzwi życie całego domu, a mimo to dom ten i miasto sprawiają wrażenie poznawanego od zewnątrz, oczami kogoś, kto poznaje ich zasady od zera, a przybył zupełnie skądinąd.

W poznawaniu Stambułu autorowi towarzyszyły ryciny i fotografie. Koncentracja na szczegółach, uchwycenie życia w kadrze, detale potwierdzające autentyczność, prawdziwość, wszystko to staje się teraz, w opowieści Pamuka, fascynującym bedekerem po mieście z przeszłości. Jedną z cech pejzaży Stambułu autorstwa Mellinga jest to, że są jakby pozbawione centralnego punktu. Różnorodność punktów widzenia, przywołana w wielu opiniach innych osób, opowieściach, refleksjach, wspomnieniach, które autor uznał za swoje, sprawia podobne wrażenie – braku centralnego motywu. Wszystko jest jednakowo ważne, a dodatkowo przedstawione tak, jakby było etapami poznawania miasta przez dziecko.

Ryciny Mellinga korespondują ze wspomnieniami z dzieciństwa, okazuje się, że w patrzeniu artysty i dziecka nie ma różnicy. Melling – Niemiec z domieszką krwi francuskiej i włoskiej – okazał się najbardziej stambulskim z malarzy, uwieczniając codzienne życie uliczek, kawiarni, pałaców i haremu. Nie narzucając swoim dziełom europejskiej wyższości, odnalazł najwyraźniejszą cechę Stambułu - jego osobność.

Referowanie opisów Stambułu dokonanych przez przybyszów z Europy prowadzi do konstatacji, że pisanie o mieście było i jest łatwiejsze, gdy się patrzy okiem przybysza. Towarzyszące autorowi przez lata dzieciństwa i wczesnej młodości poczucie obcości pozwalało utożsamiać się ze Stambułem minionym, ze Stambułem przeszłości, ze Stambułem niejako upadłym, którego dawna świetność stolicy imperium przeminęła bezpowrotnie, w pospiesznym upodobnianiu się do europejskich standardów stając się zaledwie prowincjonalnym europejskim miastem. Dopiero jednak poczucie wewnętrznej więzi z miastem, z tym, co w nim najbrzydsze, najsmutniejsze, co niepiękne i nieheroiczne wcale, pozwoliło na odnalezienie ukrytej i wywiedzionej z ulic Cihangiru i Beşiktaşu fascynacji.

Zjawisko powszechnej turkizacji stopniowo wyeliminowało przejawy wielokulturowości metropolii, co, paradoksalnie, podjęte z myślą o europeizacji egzotycznego miasta, przyczyniło się do utraty przez nie dawnego znaczenia: centrum wymiany cywilizacyjnej i kulturowej. Zjawisko to spotkało Stambuł i spotkało też Polskę, kraj niegdyś wielokulturowy, gdzie szereg miast i miasteczek fermentowało polifonicznym gwarem kresowej polszczyzny, języka jidysz, ukraińskim, litewskim, ruskim i białoruskim, tatarskim… A dla ich mieszkańców jednakowo znajomo brzmiały polskie kolędy, rosyjskie dumki i starocerkiewnosłowiańskie pieśni. Odkrywanie zapomnianych pokładów dawnej wielokulturowości, jak przy okazji dzisiejszych przypomnień, festiwali tradycyjnych pieśni, dni pamięci o dawnych czasach, uświadamia w jak ubogim dzisiaj żyjemy świecie, w którym wszystko, co inne, traktujemy jak nie nasze i obce, czasami wręcz wrogie.

Orhan Pamuk napisał książkę o nostalgii, o tęsknocie za minionym, za wieloznacznością, za wielokulturowością. "Stambuł" jest dowodem na to, że jednolitość, jednojęzyczność i jednowymiarowość kultury zawsze jest ubożeniem.


Wyróżnienie w Ogólnopolskim Konkursie na Recenzję Książki Współczesnej w Oświęcimiu

Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010

23 lis 2009

czysty błękit

czysty błękit
dwie smugi z samolotów
w przeciwne strony

19 lis 2009

Słowacki raz jeszcze - antologia

Antologia ulubionych utworów Juliusza Słowackiego wybranych przez Czytelników blogu


Karol


TESTAMENT MÓJ

Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień - z duchami -
A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny.


Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni, ani dla imienia; -
Imię moje tak przeszło jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.

Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode;
A póki okręt walczył - siedziałem na maszcie,
A gdy tonął - z okrętem poszedłem pod wodę...

Ale kiedyś - o smętnych losach zadumany
Mojej biednej ojczyzny- przyzna, kto szlachetny,
Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany,
Lecz świetnościami dawnych moich przodków świetny.

Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą
I biedne serce moje spalą w aloesie,
I tej, która mi dała to serce, oddadzą -
Tak się matkom wypłaca świat, gdy proch odniesie...

Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb - oraz własną biédę:
Jeżeli będę duchem, to się im pokażę,
Jeśli Bóg uwolni od męki - nie przyjdę...

Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!...

Co do mnie - ja zostawiam maleńką tu drużbę
Tych, co mogli pokochać serce moje dumne;
Znać, że srogą spełniłem, twardą bożą służbę
I zgodziłem się tu mieć - niepłakaną trumnę.

Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi
Iść... taką obojętność, jak ja, mieć dla świata?
Być sternikiem duchami napełnionéj łodzi,
I tak cicho odlecieć, jak duch, gdy odlata?

Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic... tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi.



Marek


SONET

Już północ - cień ponury pół świata okrywa
A jeszcze serce zmysłom spoczynku nie daje,
Myśl za minionym szczęściem gonić nie przestaje,
Westchnienie po westchnieniu z piersi się wyrywa.

A choć znużone ciało we śnie odpoczywa,
To myśl znów ulatuje w snów i marzeń kraje,
Goni za marą, której szczęściu niedostaje,
A dusza przez sen nawet drugiej duszy wzywa.

Jest kwiat, co się otwiera pośród nocy cienia
I spogląda na księżyc, i miłe tchnie wonie,
Aż póki nie obaczy jutrzenki promienia.

Jest serce, co się kryjąc w zakrwawionym łonie,
W nocy tylko oddycha, w nocy we łzach tonie,
A w dzień pilnie ukrywa głębokie cierpienia.


Z BENIOWSKIEGO

Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
Jakie tam miało być z niej auto -da -fe,
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. -
(O! horror! Trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy łzy żałośnie nade mną ronią.
Bo muzy wiedzą, jakie do łez prawo
Ma wieszcz piszący poemat oktawą.)


Emilia

ROZŁąCZENIE

Rozłączeni- a jedno o drugim pamięta;
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta;

Wiem, o jakiej godzinie wraca bolu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa łzę wyciska.
Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje, i skrą siną błyska.

I choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom- i drzewa ogrodu, i kwiaty,
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakimi drzewy szukać białej szaty.

Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,
Osrebrzać je księżycem i promienić świtem:
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć
Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.

Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,
W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;
Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę,
Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.

Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,
Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę- stróża;
Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,
Za jeziorem- dojrzałem dwa z okien światełka.

Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,
Zawsze mi świecą- smutno i blado- lecz zawsze...

A ty- wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.

i ja

WIELCYŚMY BYLI I ŚMIESZNIŚMY BYLI...

Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli,
Bośmy się duchem Bożym tak popili,
Że nam pogórza, ojczyste grobowce
Przy dźwięku fletni skakały jak owce,
A górom onym skaczącym na głowie
Stali olbrzymy - miecza aniołowie.

Ustały dla nas bić godzin zegary,
Duch nie znał czasu - a czas nie miał miary,
Szedł błyskawicą do wieczności progu
Duch - a stał wieczność - kiedy stanął w Bogu.
Zaprawdę powiem bracia moi mili,
Żeśmy się duchem przeświętym popili.

Teraz jesteśmy z ducha wytrzeźwieni,
Bracia rozumni - czciciele pieczeni...
W głowach się nie ćmi jak pierwej słonecznie,
Fletnie nie grają - mogiły spią wiecznie,
Czas nasz zgodzony z ziemi zegarami,
Stoim
- i spiemy... a świat spi pod nami.

16 lis 2009

Między kryminałem a iluminacją


Powieść Orhana Pamuka „Nazywam się Czerwień” zaczyna się jak kryminał – pełnym ekspresji wyznaniem trupa, który chciałby, żeby ktoś odnalazł jego ciało, gdyż w przeciwnym wypadku jego dusza nie zazna spokoju. Zanim to nastąpi, zamordowany o przezwisku Elegant, spędza czas na „wymyślaniu różnych rodzajów tortur, jakie zada życzliwy człowiek memu podłemu mordercy, gdy już zostanie ujęty”. Oczywiście, kto nim jest, dowiadujemy się niemal na samym końcu powieści. Na prawie sześciuset stronach zaś autor udziela głosu poszczególnym bohaterom, z których każdy miał, jak to się określa kryminalnym żargonem, motyw i okazję dokonać mordu. Nie trzeba też długo czekać, aby morderca uderzył raz jeszcze, eliminując w ten sposób jednego z podejrzanych. Ostatecznie zabójca zostaje zdemaskowany i chociaż zgodnie z życzeniem pierwszej ofiary doświadcza pewnych tortur, które mają w niedługim czasie sprowadzić na niego ślepotę, nie doczeka jej, gdyż zostaje całkiem przypadkowo zamordowany. Jak na kryminał przystało są więc tutaj tajemnicze zbrodnie, zawiłe śledztwo, mylne tropy, pseudoporwanie, ucieczki – wątek doskonale nadający się do efektownego sfilmowania, co prędzej czy później nastąpi, tak jak w przypadku „Imienia róży” Umberto Eco.

Podobieństwa do najsłynniejszej powieści Eco wcale się na tym nie kończą. Akcja „Czerwieni” osadzona jest w epoce i środowisku bardzo „Imię róży” przypominającym - w XVI-wiecznym imperium osmańskim w elitarnym gronie najlepszych miniaturzystów, mistrzów iluminacji, którzy w szeregu dyskusji i polemik zastanawiają się nad istotą wierności i zdrady w sztuce. Problem wcale niebłahy dla wyznawców islamu, który zakazywał malarstwa figuratywnego, zwłaszcza portretowego. Bo o przygotowywany w tajemnicy portret sułtana w stylu europejskim tutaj chodzi. Z jego powodu dokonano zbrodni. Poszukiwanie zaś skradzionego rysunku staje się następnie katalizatorem rozważań o istocie sztuki iluminacji, o kształtowaniu stylu indywidualnego i stylu pracowni, o zasadniczych różnicach między malarstwem Wschodu i Zachodu. Dyskusje o kwestiach estetycznych nieuchronnie ocierają się o problematykę wiary, grzechu i bluźnierstwa. Padają oskarżenia o zdradę zasad sztuki i religii.

Z drugiej strony to właśnie doskonała znajomość miniaturowego malarstwa, cech charakterystycznych poszczególnych autorów obrazów, a nawet tylko ich fragmentów, pozwala na przeprowadzenie drobiazgowego śledztwa, w wyniku którego zostaje odkryty morderca. Motyw śledztwa jest dla Pamuka pretekstem do analizy dzieł najwybitniejszych perskich i osmańskich iluminatorów. Bohaterowie nieustannie odwołują się do tradycji, zamknięci w skarbcu sułtana dzień i noc bez przerwy przeglądają setki średniowiecznych ksiąg, porównują ilustracje, szukają różnic i podobieństw, odkrywają tajemnice naśladownictwa i nowatorstwa w sztuce.

Orhan Pamuk napisał książkę wielowątkową i wielowarstwową, wykorzystując przy tym nowatorską polifoniczną narrację. Nie na tyle jednak skomplikowaną, żeby sprawiała trudność niewprawnemu nawet czytelnikowi. Nie ma tu narratora wszechwiedzącego, postacie wypowiadają się na przemian, czytelnik musi być ostrożny, gdyż ich relacje naznaczone subiektywizmem zostaną za moment zweryfikowane przez innych bohaterów. Każdy z nich ma okazję wypowiadać się kilkakrotnie, sukcesywnie odsłaniając przed czytelnikiem swoją osobowość.

Elementy fantastyki, udzielenie głosu postaciom (szatanowi, śmierci), zwierzętom (koniowi, psu), a nawet przedmiotom (monecie) czy kolorowi (tytułowa czerwień) stanowią niewątpliwą atrakcję. Podobnie wątek miłosny, rozwijający się równolegle z kryminalnym, wzbogaca utwór o elementy obyczajowe. Dzieło nie nuży i czyta się je z prawdziwą satysfakcją, odkrywając coraz to nowe tajemnice nieco egzotycznej dla czytelnika europejskiego kultury. Największym zaś odkryciem nie są jednak różnice, a podobieństwa. Nieprzypadkowo zestawiłam tutaj „Nazywam się Czerwień” z „Imieniem róży”, ponieważ oba dzieła są świadectwem niezwykłej miłości ich autorów do dawnych książek.

10 lis 2009

Rok Słowackiego - Proroctwo

Wciąż jeszcze trwa Rok Słowackiego. Jeśli z tej okazji ktoś odkurzył zapomniane jego dzieło, zajrzał do wierszy, przypomniał sobie wersy, które zna i powtarza, nie zawsze kojarząc autora: "żem był jak pielgrzym", "smutno mi, Boże", "pomiędzy nami lata biały gołąb smutku", to znaczy, że nadal Słowacki wielkim poetą jest. Dla mnie jest na pewno. I choćbym nie wiem, ile razy czytała "Beniowskiego", zawsze z jednakowym podziwem dla maestrii słowa i poczucia humoru, zawsze z jednakowym współczuciem dla goryczy dumnego poety, którego nie rozumiano.


Proroctwo

Duch wydźwignięty na sam szczyt kolumny,
nieporuszony w lodowatym płaszczu,
jak niebotyczna postać Czomolungmy
z mroźnego dachu świata w przyszłość patrzy,
choć kiedyś chciał mieć niepłakaną trumnę,
nie przewidywał, że słowa czas zatrze;
siła fatalna zamknięta w rozpaczy
stanie się mojrą, która nie przebaczy.

Cóż, że widoki stąd dalekosiężne,
bez tchu, bez echa obiega wołanie
królewskie. Pieśni natchnienie mosiężne
zmarmurowiało w niesłyszalne granie
i szum ten skrzydeł niegdyś tak potężny
przemknął bezgłośnie jak cienie po ścianie.
Po twe pioruny nikt dzisiaj nie sięga,
w czarnych okładkach zatrzaśnięta księga.

Ani drgnie oko spod chmurnej korony;
pochód widziadeł i mar zza granicy
przeczucia, twarze płaskie jak żetony,
zjadacze chleba, których ani zliczyć,
bynajmniej nie przez anielskie dzwony
zwołane w czarną głębinę źrenicy
duchy przyszłości. O, grozo przepaści,
wykrwawisz serce zanim płomień zgaśnie!

Z dumą na czole, mieczem błyskawicy,
powziął zamiary nie na ludzką miarę,
na nowej wyrył kamiennej tablicy,
że groby nie są potępieńców karą,
zatargał duszą martwej Niewolnicy,
moc swej poezji położył na szalę.
Zgodnie z proroctwem minęły stulecia,
my umieramy - a Duch nie odleciał.

8 lis 2009

5 lis 2009

pachnące bzy

na specjalne życzenie Magdy:

pachnące bzy
w gąszczu zieleni szukam
fioletu

Poezja polska na emigracji

Polecam ciekawy wywiad z Leokadią Komaiszko, polską poetką i dziennikarką urodzoną na Litwie, obecnie mieszkającą w Belgii.
http://przeglad.australink.pl/artykuly/wyzwanie.php

korzenie

coraz mniej ziemi
na mocnych korzeniach
sosny wciąż zielone

4 lis 2009

chłodny wieczór

chłodny wieczór
z kuchni zapach
pieczonych jabłek

U stóp Sienkiewicza

Czy odpoczynek u stóp Pisarza na coś zda się,
żeby tworzyć dzieła wielkie i na czasie?
Czemu wena taka nieuchwytna bywa?
Choć ją prosić, chociaż błagać - ona jak leniwa
rzeka niby płynie, niby wzbiera i zapełnia morze,
gdy tymczasem nasz poeta orze na ugorze.
Nic mu nie wychodzi poza blogiem marzeń,
przeklął go Horacy: po mnie będzie karzeł!
A ponieważ wena taka trudna do złapania,
nogi same zginają się do siadania.
Dość chodzenia i błądzenia po manowcach,
czas spocząć jesienią zanim natchnie wiosna.
Pisarz siedzi skamieniały i ja siedzę prawie
jak nieżywa, nasłuchuję co tam piszczy w trawie.
Może z tej muzyki coś nowego się wyduma
jakiś chochoł? jakaś lira? złota struna?

3 lis 2009

przyziemność

od jakiegoś czasu
niebo zniżyło strop ołowiany
przygniatając za wysokie myśli
do poziomu trawy
nieśmiałe zamierzenia
podniesienia czoła
plany umeblowania
czasu oczekiwań
usiłowania otworzenia oczu
wypłukał z dni piasku
deszcz wrzawy

z wysokości kamyka
widzę tylko chmurę kurzu
dalszy horyzont zasłaniają
czarne kretowiska
architektura ślepców