Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010
21 gru 2009
Bory Tucholskie
Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010
18 gru 2009
13 gru 2009
6 gru 2009
Teodor Parnicki - "Zabij Kleopatrę"
W roku 467 odbywa się proces przeciwko Isokasjosowi o to, że ukrywając wiarę w wielobóstwo, zdobył ważne stanowisko w służbie ówczesnego cesarza Bizancjum. Poprzedziła go inna, jak się okazuje, dla następujących później wypadków znacznie ważniejsza, rozprawa sądowa o uznanie praw spadkowych przez mima Dionizję, o której nie do końca wiadomo kim jest, czego była świadkiem w dzieciństwie, dlaczego została mimem - aktorką i wreszcie znajduje się czy też tylko udaje, że się znajduje w "ciemności dźwiękowej", czyli jest czy nie jest głuchoniema.
Pięć lat później, w roku 472, dwoje uwięzionych w twierdzy Cherrys, Hermanaryk, syn Aspara, i Apolonia, synowa przyszłego cesarza Zenona, wdowa po jego bękarcie, prowadzą ze sobą dziwną korespondencję, przesyłając sobie dialogi w konwencji rozprawy urojonej, załączając do listów wyciągi z przebiegu obu rozpraw sprzed pięciu lat. Analiza owych rozpraw ma doprowadzić do odpowiedzi na pytanie, czy Hermanaryk ożeni się z Apolonią. Kroniki historyczne podają bowiem, że ożeni się z jej córką, wnuczką Zenona.
W roku 1334 niejaki Tarantula, prowadzący rozprawy urojone z Eugeniuszem Tair, Anglikiem w krzyżackim płaszczu, na wezwanie papieża Jana XXII, przyznaje się do napisania powieści "Zabij Kleopatrę", obejmujacą powyższą historię. Służyć ona miała udowodnieniu tezy, że miłość nie zabija, a to w tym celu, aby Eugeniusza Tair powstrzymać przed donosem na Apolonię (inną już, z wieku XIV), którą co prawda kochał, ale, bardziej zajęty zbawieniem jej duszy, zamierzał doprowadzić do spalenia jej na stosie za herezję.
Pojawia się teraz autor drugiej części powieści, opisujący to, co dzieje się w wieku XIV. A dzieją się rzeczy wprost fantastyczne. Autor bowiem drugi musi jakoś dokończyć wątki pozaczynane w części pierwszej. Otóż po ogłoszeniu przez Jana Dwudziestego Drugiego "przeciwzaświatowych kazań" dochodzi do owych zaświatów zamknięcia, więc bohaterowie: Dionizja, Isokasjos , Apolonia i cała reszta zamieszana w sprawy sądowe sprzed stuleci, wylądowali na "pozaświatowej patelni", która mocno grzeje w stopy, zmuszając do piekielnego tańca w podskokach.
A kto by uważał, że to jeszcze za mało komplikacji, może przejść do części trzeciej, której akcja rozgrywa się na przełomie XVI i XVII wieku, a jej treścią główną są rozważania kto też napisał poprzednie części. Do miana autorów pretendują dwaj "kumple" ze szwedzkiego więzienia w zamku Nykoping: Atanazy Diasjus vel Nikitin oraz Aleksander Mateusz Boniecki, przedstawiający się jako dziadek - ni mniej ni więcej, tylko - JANA ONUFREGO ZAGŁOBY.
Tymczasem jednak postacie literackie zyskują świadomość wtórności swojego istnienia i swoich losów przyszłych, potwierdzonych historycznie. Zaczynają prowadzić formalne śledztwo w sprawie swojego domniemanego stwórcy, a raczej dotwórcy i przetwórcy, jak to zostaje określone. Dochodzi niemalże do buntu postaci przeciw autorowi - któremu właściwie? - nie bardzo wiadomo. Zdeterminowany Hermanaryk, wbrew świadectwom historyków, wymusza na Autorze zgodę na poślubienie Apolonii. Wśród kontekstów historyczno-literackich mających obalić lub potwierdzić różne wersje autorstwa powieści, pojawia się cała plejada nazwisk światowej literatury: od Szekspira, przez Waltera Scotta, Schillera, Niemcewicza, Brodzińskiego, Zygmunta Krasińskiego nawet, na samym TEODORZE PARNICKIM - pośrednio - skończywszy, gdyż zostaje przywołany tytuł innej jego powieści "I u możnych dziwny".
A gdzież jest "Zabij Kleopatrę"? Dosłownie rzecz biorąc - nie ma. Nikt nigdy tego nie napisał. Parnicki napisał bowiem powieść o pisaniu powieści po tym tytułem. O trudnościach pisarza historycznego, który musi wybierać między lukami w przekazach historycznych a niemożliwością zaistnienia pewnych wydarzeń; między prawdopodobieństwem a fantastyką.
Szczerze mówiąc, takiej dozy fantastyczności, jaką zafundował Teodor Parnicki w "Zabij Kleopatrę" , trudno znaleźć nawet w klasycznych pozycjach science fiction. A jeszcze doprawiona sosem erudycji, ekwilibrystyką słowa, poczuciem humoru, dowcipnym dialogiem przekraczającym granice powieściowej fikcji, wprawia w zdumienie i ze strony na stronę coraz bardziej zachwyca. W pewnym momencie czytelnikowi nasuwa się pytanie, do czego doprowadzi autora ten niezwykły eksperyment. Dobrego pisarza poznaje się po tym, że nie daje gotowych odpowiedzi. Parnicki jest niewątpliwie pisarzem jednym z najlepszych, być może nawet najlepszym polskim pisarzem XX wieku. Czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam.
2 gru 2009
O słowiku Keatsa
Refren tak niepodobny do zwrotki, do majowych słowiczych treli. Bo czym jest wolność, jeśli nie poznaniem (…) czym jest prawda, jeśli nie spotkaniem (…) Piękne i straszne. Jak słowik musi śpiewać dlatego, że jest słowikiem; nie ma wyboru - i to straszne; nie ma wyboru - i to jest piękne, bo nikt nie śpiewa tak jak on; tak człowiek nie ma wyboru - musi być człowiekiem, choćby nie chciał - i to jest straszne; pozostanie zawsze człowiekiem - i to piękne, bo jest nadzieja, że kiedyś zajaśnieje światło zrozumienia.
Tak mało koncertów w naszym życiu, mało muzyki i mało słów niosących treść. Za to dużo pustosłowia, zmarnowanych gestów, niepotrzebnych emocji. Złych emocji. Chroń mnie, Panie, od nienawiści i od pogardy ochroń mnie, Boże (...) zbaw mnie, Panie, od nienawiści i ochroń od pogardy… Niech się wola Twoja ziści - to też śpiewa Chojnacki. Cóż więcej dodać? Koniec pieśni. Odkładając czarny mikrofon, w czarnym garniturze, z czarnej sceny wychodzi za kulisy pieśniarz. Tylko ta róża, czerwona róża na tle czerni, jak rana, jak serce, jak krzyk i cisza po nim, jak Tajemnica.
Zostajemy z ostatnim dźwiękiem w pamięci i uszy bombarduje Cisza. Słuchamy. Moment, w którym słowikowi serce pękło, jest jego najpiękniejszą frazą, nutą najdoskonalszą. Ostatecznym spełnieniem konieczności bycia słowikiem. Nie mógł być nikim więcej. I nikim mniej. Był pieśnią nocy, melodią bez materii, śpiewem aż do zapomnienia, upojnym czarem, w którym czas przeobraża się w wieczność. Był głosem ciszy.
1 gru 2009
29 lis 2009
"Stambuł" - monografia w kolorze sepii
Biłgorajskie Widnokręgi Nr 1. Almanach, Biłgoraj 2010
23 lis 2009
19 lis 2009
Słowacki raz jeszcze - antologia
Antologia ulubionych utworów Juliusza Słowackiego wybranych przez Czytelników blogu
Karol
TESTAMENT MÓJ
Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami,
Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny,
Dziś was rzucam i dalej idę w cień - z duchami -
A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny.
Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica
Ani dla mojej lutni, ani dla imienia; -
Imię moje tak przeszło jako błyskawica
I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia.
Lecz wy, coście mnie znali, w podaniach przekażcie,
Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode;
A póki okręt walczył - siedziałem na maszcie,
A gdy tonął - z okrętem poszedłem pod wodę...
Ale kiedyś - o smętnych losach zadumany
Mojej biednej ojczyzny- przyzna, kto szlachetny,
Że płaszcz na moim duchu był nie wyżebrany,
Lecz świetnościami dawnych moich przodków świetny.
Niech przyjaciele moi w nocy się zgromadzą
I biedne serce moje spalą w aloesie,
I tej, która mi dała to serce, oddadzą -
Tak się matkom wypłaca świat, gdy proch odniesie...
Niech przyjaciele moi siądą przy pucharze
I zapiją mój pogrzeb - oraz własną biédę:
Jeżeli będę duchem, to się im pokażę,
Jeśli Bóg uwolni od męki - nie przyjdę...
Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!...
Co do mnie - ja zostawiam maleńką tu drużbę
Tych, co mogli pokochać serce moje dumne;
Znać, że srogą spełniłem, twardą bożą służbę
I zgodziłem się tu mieć - niepłakaną trumnę.
Kto drugi tak bez świata oklasków się zgodzi
Iść... taką obojętność, jak ja, mieć dla świata?
Być sternikiem duchami napełnionéj łodzi,
I tak cicho odlecieć, jak duch, gdy odlata?
Jednak zostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic... tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi.
Marek
SONET
Już północ - cień ponury pół świata okrywa
A jeszcze serce zmysłom spoczynku nie daje,
Myśl za minionym szczęściem gonić nie przestaje,
Westchnienie po westchnieniu z piersi się wyrywa.
A choć znużone ciało we śnie odpoczywa,
To myśl znów ulatuje w snów i marzeń kraje,
Goni za marą, której szczęściu niedostaje,
A dusza przez sen nawet drugiej duszy wzywa.
Jest kwiat, co się otwiera pośród nocy cienia
I spogląda na księżyc, i miłe tchnie wonie,
Aż póki nie obaczy jutrzenki promienia.
Jest serce, co się kryjąc w zakrwawionym łonie,
W nocy tylko oddycha, w nocy we łzach tonie,
A w dzień pilnie ukrywa głębokie cierpienia.
Z BENIOWSKIEGO
Z płaczem mówiła: jak w dębową szafę
Wlazła przed wrogów okrutnych pogonią,
Jakie tam miało być z niej auto -da -fe,
Jak nie pamiętał nikt i nie dbał o nią. -
(O! horror! Trzeci rym jest na żyrafę!
Muzy łzy żałośnie nade mną ronią.
Bo muzy wiedzą, jakie do łez prawo
Ma wieszcz piszący poemat oktawą.)
Emilia
ROZŁąCZENIE
Rozłączeni- a jedno o drugim pamięta;
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta;
Wiem, o jakiej godzinie wraca bolu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa łzę wyciska.
Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje, i skrą siną błyska.
I choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom- i drzewa ogrodu, i kwiaty,
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakimi drzewy szukać białej szaty.
Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,
Osrebrzać je księżycem i promienić świtem:
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć
Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.
Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,
W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;
Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę,
Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.
Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,
Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę- stróża;
Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,
Za jeziorem- dojrzałem dwa z okien światełka.
Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,
Zawsze mi świecą- smutno i blado- lecz zawsze...
A ty- wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.
i ja
WIELCYŚMY BYLI I ŚMIESZNIŚMY BYLI...
Wielcyśmy byli i śmieszniśmy byli,
Bośmy się duchem Bożym tak popili,
Że nam pogórza, ojczyste grobowce
Przy dźwięku fletni skakały jak owce,
A górom onym skaczącym na głowie
Stali olbrzymy - miecza aniołowie.
Ustały dla nas bić godzin zegary,
Duch nie znał czasu - a czas nie miał miary,
Szedł błyskawicą do wieczności progu
Duch - a stał wieczność - kiedy stanął w Bogu.
Zaprawdę powiem bracia moi mili,
Żeśmy się duchem przeświętym popili.
Teraz jesteśmy z ducha wytrzeźwieni,
Bracia rozumni - czciciele pieczeni...
W głowach się nie ćmi jak pierwej słonecznie,
Fletnie nie grają - mogiły spią wiecznie,
Czas nasz zgodzony z ziemi zegarami,
Stoim - i spiemy... a świat spi pod nami.
16 lis 2009
Między kryminałem a iluminacją
Powieść Orhana Pamuka „Nazywam się Czerwień” zaczyna się jak kryminał – pełnym ekspresji wyznaniem trupa, który chciałby, żeby ktoś odnalazł jego ciało, gdyż w przeciwnym wypadku jego dusza nie zazna spokoju. Zanim to nastąpi, zamordowany o przezwisku Elegant, spędza czas na „wymyślaniu różnych rodzajów tortur, jakie zada życzliwy człowiek memu podłemu mordercy, gdy już zostanie ujęty”. Oczywiście, kto nim jest, dowiadujemy się niemal na samym końcu powieści. Na prawie sześciuset stronach zaś autor udziela głosu poszczególnym bohaterom, z których każdy miał, jak to się określa kryminalnym żargonem, motyw i okazję dokonać mordu. Nie trzeba też długo czekać, aby morderca uderzył raz jeszcze, eliminując w ten sposób jednego z podejrzanych. Ostatecznie zabójca zostaje zdemaskowany i chociaż zgodnie z życzeniem pierwszej ofiary doświadcza pewnych tortur, które mają w niedługim czasie sprowadzić na niego ślepotę, nie doczeka jej, gdyż zostaje całkiem przypadkowo zamordowany. Jak na kryminał przystało są więc tutaj tajemnicze zbrodnie, zawiłe śledztwo, mylne tropy, pseudoporwanie, ucieczki – wątek doskonale nadający się do efektownego sfilmowania, co prędzej czy później nastąpi, tak jak w przypadku „Imienia róży” Umberto Eco.
Podobieństwa do najsłynniejszej powieści Eco wcale się na tym nie kończą. Akcja „Czerwieni” osadzona jest w epoce i środowisku bardzo „Imię róży” przypominającym - w XVI-wiecznym imperium osmańskim w elitarnym gronie najlepszych miniaturzystów, mistrzów iluminacji, którzy w szeregu dyskusji i polemik zastanawiają się nad istotą wierności i zdrady w sztuce. Problem wcale niebłahy dla wyznawców islamu, który zakazywał malarstwa figuratywnego, zwłaszcza portretowego. Bo o przygotowywany w tajemnicy portret sułtana w stylu europejskim tutaj chodzi. Z jego powodu dokonano zbrodni. Poszukiwanie zaś skradzionego rysunku staje się następnie katalizatorem rozważań o istocie sztuki iluminacji, o kształtowaniu stylu indywidualnego i stylu pracowni, o zasadniczych różnicach między malarstwem Wschodu i Zachodu. Dyskusje o kwestiach estetycznych nieuchronnie ocierają się o problematykę wiary, grzechu i bluźnierstwa. Padają oskarżenia o zdradę zasad sztuki i religii.
Z drugiej strony to właśnie doskonała znajomość miniaturowego malarstwa, cech charakterystycznych poszczególnych autorów obrazów, a nawet tylko ich fragmentów, pozwala na przeprowadzenie drobiazgowego śledztwa, w wyniku którego zostaje odkryty morderca. Motyw śledztwa jest dla Pamuka pretekstem do analizy dzieł najwybitniejszych perskich i osmańskich iluminatorów. Bohaterowie nieustannie odwołują się do tradycji, zamknięci w skarbcu sułtana dzień i noc bez przerwy przeglądają setki średniowiecznych ksiąg, porównują ilustracje, szukają różnic i podobieństw, odkrywają tajemnice naśladownictwa i nowatorstwa w sztuce.
Orhan Pamuk napisał książkę wielowątkową i wielowarstwową, wykorzystując przy tym nowatorską polifoniczną narrację. Nie na tyle jednak skomplikowaną, żeby sprawiała trudność niewprawnemu nawet czytelnikowi. Nie ma tu narratora wszechwiedzącego, postacie wypowiadają się na przemian, czytelnik musi być ostrożny, gdyż ich relacje naznaczone subiektywizmem zostaną za moment zweryfikowane przez innych bohaterów. Każdy z nich ma okazję wypowiadać się kilkakrotnie, sukcesywnie odsłaniając przed czytelnikiem swoją osobowość.
Elementy fantastyki, udzielenie głosu postaciom (szatanowi, śmierci), zwierzętom (koniowi, psu), a nawet przedmiotom (monecie) czy kolorowi (tytułowa czerwień) stanowią niewątpliwą atrakcję. Podobnie wątek miłosny, rozwijający się równolegle z kryminalnym, wzbogaca utwór o elementy obyczajowe. Dzieło nie nuży i czyta się je z prawdziwą satysfakcją, odkrywając coraz to nowe tajemnice nieco egzotycznej dla czytelnika europejskiego kultury. Największym zaś odkryciem nie są jednak różnice, a podobieństwa. Nieprzypadkowo zestawiłam tutaj „Nazywam się Czerwień” z „Imieniem róży”, ponieważ oba dzieła są świadectwem niezwykłej miłości ich autorów do dawnych książek.
Podobieństwa do najsłynniejszej powieści Eco wcale się na tym nie kończą. Akcja „Czerwieni” osadzona jest w epoce i środowisku bardzo „Imię róży” przypominającym - w XVI-wiecznym imperium osmańskim w elitarnym gronie najlepszych miniaturzystów, mistrzów iluminacji, którzy w szeregu dyskusji i polemik zastanawiają się nad istotą wierności i zdrady w sztuce. Problem wcale niebłahy dla wyznawców islamu, który zakazywał malarstwa figuratywnego, zwłaszcza portretowego. Bo o przygotowywany w tajemnicy portret sułtana w stylu europejskim tutaj chodzi. Z jego powodu dokonano zbrodni. Poszukiwanie zaś skradzionego rysunku staje się następnie katalizatorem rozważań o istocie sztuki iluminacji, o kształtowaniu stylu indywidualnego i stylu pracowni, o zasadniczych różnicach między malarstwem Wschodu i Zachodu. Dyskusje o kwestiach estetycznych nieuchronnie ocierają się o problematykę wiary, grzechu i bluźnierstwa. Padają oskarżenia o zdradę zasad sztuki i religii.
Z drugiej strony to właśnie doskonała znajomość miniaturowego malarstwa, cech charakterystycznych poszczególnych autorów obrazów, a nawet tylko ich fragmentów, pozwala na przeprowadzenie drobiazgowego śledztwa, w wyniku którego zostaje odkryty morderca. Motyw śledztwa jest dla Pamuka pretekstem do analizy dzieł najwybitniejszych perskich i osmańskich iluminatorów. Bohaterowie nieustannie odwołują się do tradycji, zamknięci w skarbcu sułtana dzień i noc bez przerwy przeglądają setki średniowiecznych ksiąg, porównują ilustracje, szukają różnic i podobieństw, odkrywają tajemnice naśladownictwa i nowatorstwa w sztuce.
Orhan Pamuk napisał książkę wielowątkową i wielowarstwową, wykorzystując przy tym nowatorską polifoniczną narrację. Nie na tyle jednak skomplikowaną, żeby sprawiała trudność niewprawnemu nawet czytelnikowi. Nie ma tu narratora wszechwiedzącego, postacie wypowiadają się na przemian, czytelnik musi być ostrożny, gdyż ich relacje naznaczone subiektywizmem zostaną za moment zweryfikowane przez innych bohaterów. Każdy z nich ma okazję wypowiadać się kilkakrotnie, sukcesywnie odsłaniając przed czytelnikiem swoją osobowość.
Elementy fantastyki, udzielenie głosu postaciom (szatanowi, śmierci), zwierzętom (koniowi, psu), a nawet przedmiotom (monecie) czy kolorowi (tytułowa czerwień) stanowią niewątpliwą atrakcję. Podobnie wątek miłosny, rozwijający się równolegle z kryminalnym, wzbogaca utwór o elementy obyczajowe. Dzieło nie nuży i czyta się je z prawdziwą satysfakcją, odkrywając coraz to nowe tajemnice nieco egzotycznej dla czytelnika europejskiego kultury. Największym zaś odkryciem nie są jednak różnice, a podobieństwa. Nieprzypadkowo zestawiłam tutaj „Nazywam się Czerwień” z „Imieniem róży”, ponieważ oba dzieła są świadectwem niezwykłej miłości ich autorów do dawnych książek.
10 lis 2009
Rok Słowackiego - Proroctwo
Wciąż jeszcze trwa Rok Słowackiego. Jeśli z tej okazji ktoś odkurzył zapomniane jego dzieło, zajrzał do wierszy, przypomniał sobie wersy, które zna i powtarza, nie zawsze kojarząc autora: "żem był jak pielgrzym", "smutno mi, Boże", "pomiędzy nami lata biały gołąb smutku", to znaczy, że nadal Słowacki wielkim poetą jest. Dla mnie jest na pewno. I choćbym nie wiem, ile razy czytała "Beniowskiego", zawsze z jednakowym podziwem dla maestrii słowa i poczucia humoru, zawsze z jednakowym współczuciem dla goryczy dumnego poety, którego nie rozumiano.
Duch wydźwignięty na sam szczyt kolumny,
nieporuszony w lodowatym płaszczu,
jak niebotyczna postać Czomolungmy
z mroźnego dachu świata w przyszłość patrzy,
choć kiedyś chciał mieć niepłakaną trumnę,
nie przewidywał, że słowa czas zatrze;
siła fatalna zamknięta w rozpaczy
stanie się mojrą, która nie przebaczy.
Cóż, że widoki stąd dalekosiężne,
bez tchu, bez echa obiega wołanie
królewskie. Pieśni natchnienie mosiężne
zmarmurowiało w niesłyszalne granie
i szum ten skrzydeł niegdyś tak potężny
przemknął bezgłośnie jak cienie po ścianie.
Po twe pioruny nikt dzisiaj nie sięga,
w czarnych okładkach zatrzaśnięta księga.
Ani drgnie oko spod chmurnej korony;
pochód widziadeł i mar zza granicy
przeczucia, twarze płaskie jak żetony,
zjadacze chleba, których ani zliczyć,
bynajmniej nie przez anielskie dzwony
zwołane w czarną głębinę źrenicy
duchy przyszłości. O, grozo przepaści,
wykrwawisz serce zanim płomień zgaśnie!
Z dumą na czole, mieczem błyskawicy,
powziął zamiary nie na ludzką miarę,
na nowej wyrył kamiennej tablicy,
że groby nie są potępieńców karą,
zatargał duszą martwej Niewolnicy,
moc swej poezji położył na szalę.
Zgodnie z proroctwem minęły stulecia,
my umieramy - a Duch nie odleciał.
Proroctwo
Duch wydźwignięty na sam szczyt kolumny,
nieporuszony w lodowatym płaszczu,
jak niebotyczna postać Czomolungmy
z mroźnego dachu świata w przyszłość patrzy,
choć kiedyś chciał mieć niepłakaną trumnę,
nie przewidywał, że słowa czas zatrze;
siła fatalna zamknięta w rozpaczy
stanie się mojrą, która nie przebaczy.
Cóż, że widoki stąd dalekosiężne,
bez tchu, bez echa obiega wołanie
królewskie. Pieśni natchnienie mosiężne
zmarmurowiało w niesłyszalne granie
i szum ten skrzydeł niegdyś tak potężny
przemknął bezgłośnie jak cienie po ścianie.
Po twe pioruny nikt dzisiaj nie sięga,
w czarnych okładkach zatrzaśnięta księga.
Ani drgnie oko spod chmurnej korony;
pochód widziadeł i mar zza granicy
przeczucia, twarze płaskie jak żetony,
zjadacze chleba, których ani zliczyć,
bynajmniej nie przez anielskie dzwony
zwołane w czarną głębinę źrenicy
duchy przyszłości. O, grozo przepaści,
wykrwawisz serce zanim płomień zgaśnie!
Z dumą na czole, mieczem błyskawicy,
powziął zamiary nie na ludzką miarę,
na nowej wyrył kamiennej tablicy,
że groby nie są potępieńców karą,
zatargał duszą martwej Niewolnicy,
moc swej poezji położył na szalę.
Zgodnie z proroctwem minęły stulecia,
my umieramy - a Duch nie odleciał.
8 lis 2009
5 lis 2009
Poezja polska na emigracji
Polecam ciekawy wywiad z Leokadią Komaiszko, polską poetką i dziennikarką urodzoną na Litwie, obecnie mieszkającą w Belgii.
http://przeglad.australink.pl/artykuly/wyzwanie.php
http://przeglad.australink.pl/artykuly/wyzwanie.php
4 lis 2009
U stóp Sienkiewicza
żeby tworzyć dzieła wielkie i na czasie?
Czemu wena taka nieuchwytna bywa?
Choć ją prosić, chociaż błagać - ona jak leniwa
rzeka niby płynie, niby wzbiera i zapełnia morze,
gdy tymczasem nasz poeta orze na ugorze.
Nic mu nie wychodzi poza blogiem marzeń,
przeklął go Horacy: po mnie będzie karzeł!
A ponieważ wena taka trudna do złapania,
nogi same zginają się do siadania.
Dość chodzenia i błądzenia po manowcach,
czas spocząć jesienią zanim natchnie wiosna.
Pisarz siedzi skamieniały i ja siedzę prawie
jak nieżywa, nasłuchuję co tam piszczy w trawie.
Może z tej muzyki coś nowego się wyduma
jakiś chochoł? jakaś lira? złota struna?
3 lis 2009
przyziemność
od jakiegoś czasu
niebo zniżyło strop ołowiany
przygniatając za wysokie myśli
do poziomu trawy
nieśmiałe zamierzenia
podniesienia czoła
plany umeblowania
czasu oczekiwań
usiłowania otworzenia oczu
wypłukał z dni piasku
deszcz wrzawy
z wysokości kamyka
widzę tylko chmurę kurzu
dalszy horyzont zasłaniają
czarne kretowiska
architektura ślepców
niebo zniżyło strop ołowiany
przygniatając za wysokie myśli
do poziomu trawy
nieśmiałe zamierzenia
podniesienia czoła
plany umeblowania
czasu oczekiwań
usiłowania otworzenia oczu
wypłukał z dni piasku
deszcz wrzawy
z wysokości kamyka
widzę tylko chmurę kurzu
dalszy horyzont zasłaniają
czarne kretowiska
architektura ślepców
Subskrybuj:
Posty (Atom)