28 gru 2010
Kultura i autorytety
25 gru 2010
21 gru 2010
w rybnym
Sugestia Artura:
w rybnym
podskakujące reklamówki
na wadze
Moja wersja depresyjna;)
w rybnym
we wzburzonej wodzie
otwarte pyszczki
16 gru 2010
14 gru 2010
Niepoważnie o muzyce poważnej
12 gru 2010
Andreas Scholl
11 gru 2010
10 gru 2010
3 gru 2010
25 lis 2010
W stronę Schulza
Pierwszy z nich, Dorożka, to niemal ilustracja do Zaczarowanej dorożki Gałczyńskiego, tylko że postać siedząca jako pasażer przypomina Schulza ze znanych portretów i zdjęć.
24 lis 2010
Cecyliańskie pieśni
22 lis 2010
14 lis 2010
Muzyka i Śmierć
Dwuczęściowy balet ułożony przez Patrice`a Barta do muzyki różnych kompozytorów, oprócz Chopina oczywiście, także Berlioza, Liszta, Schumanna, de Falli czy Lapunowa przedstawia w zarysie skrótową biografię Fryderyka z wyraźnie zaznaczonymi momentami zwrotnymi, jak dzieciństwo, koncert w Pałacu Namiestnikowskim, powstanie listopadowe, przyjazd do Paryża i poznanie Schumanna, poznanie George Sand, romas, Majorka, choroba, samotna śmierć. Cała historia bardzo czytelna, wyrazista, jednoznaczna. Może przerysowana, jak scena śmierci powstańców - mimo wszystko szereg rosyjskich żołnierzy z karabinami wycelowanymi najpierw w widownię, a potem w umierających powstańców skojarzył mi się w pierwszym momencie z Armią Sowiecką i Katyniem, co na pewno nie było zamierzeniem choreografa.
Całość jednak pięknie ułożona pod względem muzycznym, z bardzo emocjonalnym librettem Antoniego Libery, wyraźnie podporządkowana została nadrzędnemu motywowi: rozdarciu Chopina między powołaniem do poświęcenia się Muzyce, a fatalną siłą przyciągania Śmierci. Można powiedzieć, że Chopin całe swe krótkie życie tańczył z nimi obiema, jak symbolicznie zostało to pokazane w jednej ze scen, kiedy Fryderyk-Popov porwany zostaje w taneczny wir przez Muzykę i Śmierć, jakby chciały go sobie nawzajem wydrzeć i zawłaszczyć. Ten potrójny, somnambuliczny taniec wywarł na mnie największe wrażenie.
Inna przejmująca scena to pieśń żałobna Na lagunach (Sur les lagunes Hectora Berlioza) w wykonaniu Agnieszki Rehlis (mezzosopran). Od tego momentu staje się jasne, że w życiowym zmaganiu kompozytora śmierć będzie górą. Chociaż, czy rzeczywiście? Kiedy chory Fryderyk w ostatnim tanecznym pas pada martwy, a jego ciało wraz z całą niemal sceną przykrywa opadający z wolna olbrzymi kir, na chwilę pojawia się zwiewna Muzyka (Ewa Nowak) tańcząc nad zmarłym - na pożegnanie? A może na powitanie duszy kompozytora, któremu już nic nie przeszkodzi tańczyć tylko z nią?
Jeśli kiedyś zastanawiałam się, czym dla mnie, laika, jest balet, to po tym spektaklu znalazłam odpowiedź. Jest to taniec życia. Dlatego wyżej cenię choreografię ułożoną do muzyki w zamierzeniu niescenicznej, nie komponowanej pod tancerza. Bo co innego, gdy kompozytor pisze balet, od razu nie tylko słysząc, ale i wyobrażając sobie jej wykonanie choreograficzne. Gdy zaś jest tylko muzyka, a trzeba do niej stworzyć układ taneczny całkowicie nowy, nieprzewidziany, oglądanie efektów może być zaskakujące i inspirujące. Mnie taki rodzaj tańca odpowiada najbardziej.
8 lis 2010
Biłgorajska Plejada w Lublinie
Stoja od lewej: Iwona Danuta Startek, Hanna Olszewska - organizatorka wieczoru, Halina Ewa Olszewska, Ewa Bordzań, Jacek Żybura; niżej od lewej: Angelika Gąsior, Diana Bździuch, Patrycja Turczyńska
Rozrzut wieku między nami jest spory: między najstarszymi a najmłodszymi jakieś 30-40 lat. Tym bardziej ciekawe, jak słuchacze zareagują na idący za tym także przekrój tematyki utworów, odmienne poetyki, konwencje literackie. Niespodziewanie największy aplauz i życzliwe uznanie zyskuje żartobliwy, satyryczny wiersz Angeliki "Oda zegara", który - ku podziwowi zebranych - autorka wyrecytowała z pamięci. Któż bowiem nie przeżywał koszmaru porannego wstawania? Kto nie cierpiał z powodu głośnego budzika przerywającego nam słodki sen? Kto nie chciałby choć na chwilę zatrzymać czas i odetchnąć bez presji nieuchronnego przemijania?
To już - która? - trzecia albo i czwarta nasza zbiorowa prezentacja przed lubelskimi miłośnikami poezji, po raz drugi zaś spotkanie miało miejsce w Cukierni Chmielewski. Z okazji Roku Chopinowskiego towarzyszyła nam - także ze względu na tematykę niektórych utworów - muzyka Fryderyka Chopina. Publiczność dopisała nadspodziewanie licznie, obok stałych bywalców czwartkowych wieczorów poetyckich pojawiły się nowe osoby. Nawiązuję nowe kontakty, otrzymuję zaproszenie na spotkanie z muzyką Henryka Wieniawskiego od przesympatycznej P. Marii, której składam solenną obietnicę, że zaproszę ją na swój indywidualny wieczór autorski, z Ewą Bajkowską - autorką Dramatu samotnego jeźdźca - umawiam się na zwiedzanie wystawy W stronę Schulza w Zamku.
Nastrojowy poetycko-muzyczny wieczór tuż po pracy, w biegu, z wieczornym powrotem ze stolicy województwa oddalonej o prawie sto km to może nie najbardziej relaksująca forma spędzania czasu, ale zdarza się tak rzadko, że warto wracać nawet z bólem głowy.
3 lis 2010
listopad/jesień
w promieniach słońca
ostatnie nagietki
jesienny chłód
w piwnicznej ciszy motyl
złożył skrzydła
27 paź 2010
O poezji słów kilka
Ma ona dla mnie wymiar podwójny, a nawet potrójny: po pierwsze, jestem przede wszystkim jej wierną czytelniczką – wolę nawet czytać poezję niż prozę; po drugie, traktuję poezję jako przedmiot badawczy i edukacyjny w pracy zawodowej jako nauczyciel języka polskiego; po trzecie wreszcie, zajmuję się nią niejako praktycznie tworząc, pisząc, jak to się mówi, uprawiając sztukę poetycką. W każdym z tych trzech aspektów próbowałam sformułować sobie jakąś prywatną definicję poezji, określić, co dla mnie jest w niej najistotniejsze, nazywając to, co stanowić by mogło o jej wyjątkowości. Przez lata te robocze definicje zmieniały się, ewoluowały, pęczniały od skojarzeń i wniosków, albo rozmywały w nurcie przeżyć wywoływanych przez konkretne utwory. Siłą rzeczy każdy twórca musi posiadać jakieś wyobrażenie poezji czy poetyckości, czyli dziedziny, którą się zajmuje, musi mieć wyczucie materii, z którą się zmaga, dochodząc w tym zmaganiu do końcowego efektu, jakim jest wiersz. A może niekoniecznie wiersz?...
Mimo że różne oficjalne czy mniej oficjalne poetyki podają wyróżniki poetyckości, jakieś definicje oferują nam przecież podręczniki, prace naukowe, akademickie skrypty, to z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że łatwiej jest powiedzieć, czym poezja n i e j e s t.
Prowadząc czasami poetyckie warsztaty zaczynam od próby przełamania stereotypowych wyobrażeń, odrzucając po kolei to, co poezję banalizuje, sprowadzając jej istotę do sprawności rymu bądź bliżej nieokreślonego emocjonalnego impulsu, zwanego czasami natchnieniem. Bowiem formalne wyróżniki poezji nie są jeszcze poezją i nie wszystko, co na zewnątrz zachowuje kształt wiersza, na miano wiersza zasługuje. A kiedy autor powiada, że pracował w porywie natchnienia, kłamie lub co najmniej bawi się z łatwowiernym czytelnikiem.
Poezja nie jest użalaniem się nad sobą i swoim losem;
ani układaniem rymów;
nie jest pisaniem dla siebie
ani też pisaniem listu:
nie jest opisywaniem swoich emocji;
ani opisywaniem czegokolwiek;
tym bardziej nie jest też pisaniem
co popadnie i jak popadnie
ani pisaniem pod dyktando.
Jeśli chcieć określić, kim jest poeta, znowu mam trudność, ponieważ tak samo, jak w przypadku definiowania poezji, łatwiej powiedzieć kim nie jest i czego nie robi:
Poeta: nie poucza, nie wychowuje, niczego nie opisuje,
nie oznajmia, nie daje recepty na życie,
nie daje odpowiedzi, nie grozi,
nie poucza, nie panuje, nie pomaga
ale zarazem pełni wszystkie te funkcje jednocześnie.
Podobnie jak wszyscy, jak każdy człowiek,
poeta stawia pytania
dziwi się
poszukuje
przygląda się
tworzy
zachwyca się
czasami zapisując to w formie wiersza. Czego więc szukam w poezji? Czym ona jest dla mnie jako czytelnika? Jest szukaniem odpowiedzi na pytania stawiane przez człowieka od początku jego istnienia; jest przyglądaniem się sobie i światu; zagłębianiem się w ludzką duszę; tworzeniem piękna; jest zachwytem.
W poszukiwaniu istoty poezji niech przewodnikiem nam będzie Czesław Miłosz, którego setna rocznica urodzin przypadnie w przyszłym roku. Mam nadzieję, że stanie się ona pretekstem nie tylko do okolicznościowych akademii ku czci, ale naprawdę zachęci nas wszystkich do odnowienia osobistego kontaktu z bogatą twórczością poety. Otóż Miłosz w wierszu Ars poetica? pisze:
Zawsze tęskniłem do formy bardziej pojemnej,
Która nie byłaby zanadto poezją ani prozą
I pozwoliłaby się porozumieć nie narażając nikogo,
Autora ni czytelnika, na męki wyższego rzędu.
Jak się zdaje autor nie był wolny od trudu poszukiwania formy bardziej pojemnej, formy najdoskonalszej, najwłaściwszej dla poetyckiego sposobu komunikowania się. Właśnie, pozwoliłaby się porozumieć – pisze Miłosz. Budowanie definicji można by zacząć od takiego prostego stwierdzenia: poezja to sposób porozumiewania się. Pozwoliłam sobie kiedyś na zakończenie jednego utworu napisać: poezja to słowo między nami. A więc słowo uczestniczące w d i a l o g u. Do dialogu potrzebne są co najmniej dwie osoby: autor i czytelnik. Pomijając tutaj przypadki rozmawiania z samym sobą, toczenie jakichś wewnętrznych sporów, należy uznać, że poeta – jak każdy artysta zresztą – nie tworzy dla siebie, tylko zawsze dla czytelnika. Może to być czytelnik realny albo wyimaginowany, faktyczny lub zmyślony, może być czytelników wielu, albo jeden wybrany. Niemniej, jeśli ktokolwiek uważający się za poetę, albo zamierzający nim zostać twierdzi, że pisze tylko dla siebie – kłamie. Nawet jeśli przez długie lata pisze się do szuflady, zawsze jest ona tylko tymczasowym miejscem przechowywania, a nie celem samym w sobie.
Kilka dni temu byłam na rozstrzygnięciu Ogólnopolskiego Turnieju Poetyckiego „Orzech” w Nysie. Turniejowi temu, organizowanemu już po raz czwarty, patronuje postać Jerzego Kozarzewskiego. Zapytają Państwo: A kto to taki? Ja też nie wiedziałam, choć domyślać się można, że pewnie jakiś poeta. I tak jest w istocie, Jerzy Kozarzewski to poeta zmarły 14 lat temu. Jego wierszy nie ma w szkolnych podręcznikach, nie ma w renomowanych antologiach, nie ma o nim wzmianki w encyklopedii. Czy to znaczy, że jego twórczość jest nieważna, słaba, niewarta zainteresowania? To dlaczego wybrano go na patrona ogólnopolskiego konkursu? Dlaczego Marta Klubowicz, aktorka, poetka, tłumaczka, zasiadająca w jury konkursu, powiedziała jak bardzo żałuje, że nie dane jej było poznać osobiście Kozarzewskiego, choć jako nastolatka, uczennica, mieszkanka Nysy – być może – spotykała go nieraz na ulicach, ale nie wiedziała kim jest ten człowiek mijany obojętnie i bez zainteresowania? Bez świadomości, że oto jest wśród nas człowiek o dramatycznym życiorysie, który za walkę z okupantem w czasie II wojny światowej został przez władze komunistyczne osądzony jako zdrajca i skazany na śmierć, ułaskawiony wyszedł z celi śmierci po dziesięciu latach; poeta niezwykły, który pierwszy tomik opublikował w wieku lat osiemdziesięciu, współczesny potomek rodu Norwidów, tak samo jak praprapradziad Cyprian z narodem spokrewniony bardziej niż z rodziną.
We współczesnym świecie ogromu publikacji czasami warto zainteresować się tymi twórcami, którzy są jeszcze wśród nas, których możemy jeszcze nawet poznać osobiście. Okazać się może, że dokonamy ciekawych odkryć, przeżyjemy fantastyczną przygodę, odczujemy prawdziwy zachwyt czyimś słowem.
Na spotkaniach autorskich zadaje się poetom różne pytania. Są takie, na które nie ma odpowiedzi i zawsze czuję się stremowana, gdy jednak pada. Jednym z nich jest: dlaczego pani pisze poezję? I cóż mam powiedzieć? Żadna odpowiedź nie jest dobra, żadna nie zawiera całej prawdy. To tak, jakby zapytać, dlaczego żyję. Nie ma jednej dobrej odpowiedzi, a jednak w niedawno poznanej twórczości Kozarzewskiego znalazłam fragment, który może stanowić najlepsze wyjaśnienie fenomenu bycia poetą:
Tak naznaczony muszę kornie kroczyć
Tam gdzie Ty każesz, bo jeślibym nie szedł –
Zgarniesz mnie w ciszę i wydasz mnie ciszy…
Mnie poezja jest do życia koniecznie potrzebna. Mam nadzieję, że Państwu także.
Prelekcja wygłoszona na VIII Jesiennym Spotkaniu Przyjaciół Bibliotek Powiatu Biłgorajskiego, 27 X 2010 r. w Aleksandrowie
25 paź 2010
Dziedzictwo Norwida
Gdyby nie udział w tym konkursie i niespodziewana nagroda przyznana przez jury, nie wiedziałabym nadal, ze ktoś taki jak Kozarzewski istniał i pisał mądre, głębokie, wzruszające wiersze. Nie wiedziałabym, że w domu Kozarzewskich czytanie Norwida było obowiązkiem od najwcześniejszych lat, jak wspomina ich córka, pani Maria Sterczyńska, pianistka. Nie wiedziałabym po prostu, że ktoś kontynuuje norwidowską tradycję życia i twórczości. O Jerzym Kozarzewskim nie piszą podręczniki. Był poetą osobnym, nieznanym, całe życie piszącym do szuflady, a pierwsze utwory zebrane w tomiku "Dar codzienności" opublikował w 1992 r. mając prawie 80 lat.
Urząd Miejski w Nysie, będący organizatorem konkursu, należy do tych instytucji, które o laureatów poetyckich zmagań potrafią z pietyzmem i wszechstronnie zadbać. A nie zawsze i nie wszędzie tak bywa. W Nysie ugoszczono nas serdecznie, a rozstrzygnięcie konkursu miało oprawę artystycznie wysmakowaną. Dość przyznać, że spektakl "Jesteśmy wierszami" wyreżyserowany przez Martę Klubowicz z dziećmi z Państwowej Szkoły Muzycznej w Nysie był wzruszający, a wiersz Kozarzewskiego "Ojcze nasz" recytowany przez dzieci na kolanach wciąż mi brzmi w uszach. I już zawsze czytając go, będzie mi się przypominał chór dziecięcych głosów ze sceny Nyskiego Domu Kultury.
Drugim zachwycającym akcentem uroczystości była Sonata d-moll na fortepian i wiolonczelę Dymitra Szostakowicza wykonana przez Marię Sterczyńską i Aleksandra Tomaszkiewicza. Dynamiczny, niesamowicie porażający utwór z dramatycznego okresu życia kompozytora doskonale pasuje także do tragicznej historii Jerzego Kozarzewskiego.
W takie oprawie, z jednej strony spektaklu poetyckiego, a z drugiej koncertu fortepianowo-wiolonczelowego, zabrzmiały wiersze laureatów konkursu. Czuliśmy się docenieni, dopieszczeni i w oślepiających światłach na scenie postawieni przed bardzo liczną publicznością, co mnie pozytywnie zaskoczyło. Nigdzie dotąd nie spotkałam się z takim zainteresowaniem poezją, dzisiaj twórczością jakby niszową i lekceważoną przez przeciętnych zjadaczy chleba. Widać tam mieszkańcy są nieprzeciętni. To miłe.
23 paź 2010
tolle lege
łuną na niebie
pisał je hukiem pisał lawiną
błyskawicą
ciszą pustyni ciężarem kamieni
pisał wędrówką pisał wygnaniem
rękami siewców
ochrypłym głosem wołających
pisał je zorzą pisał je świtem
słońca zachodem podniebną tęczą
trzepotem skrzydeł
palcem na piasku
milcząc
pisał
III miejsce w IV edycji Ogólnopolskiego Turnieju Poetyckiego "Orzech" im. Jerzego Kozarzewskiego, Nysa 22 października 2010 r.
Publikacja w Alamanachu poetyckim. Orzech. Nysa 2013.
14 paź 2010
7 paź 2010
Jacek Żybura w ZSBiO
Pierwszą książkę - jak twierdzi - przeczytał w wieku 19.lat, poezji nie czyta, tylko przegląda, a pisze wiersze z przekory, bo uważa, że przekora rozwija; literatura dla niego to przede wszystkim proza; za najlepsze polskie powieści uważa "Noce i dnie" oraz "Lalkę"; nie cierpi literatury iberoamerykańskiej i dziwi się jej popularności wśród polskich czytelników; nie zabiera się do czytania książek cieńszych niż ponad dwieście stron, bo uważa, że nie warto czytać czegoś, co zbyt szybko się kończy - optymalna objętość to 500-600 stron; czytając wielokrotnie wraca do niektórych fragmentów; pisząc swoje wiersze odmierza ich rytm krokami podczas spacerowania po mieście - między innymi takich ciekawostek można było wysłuchać wczoraj, 6 października, na spotkaniu autorskim z Jackiem Żyburą w ZSBiO.
Jacek Żybura, absolwent polonistyki na KUL, jest twórcą niezależnym i oryginalnym. I chociaż jego poezja podoba się wielu czytelnikom, młodym i starszym, ze skromnością twierdzi, że jego wiersze są złe i jemu osobiście wcale się nie podobają. Na szczęście możemy się z nimi zapoznać poprzez tomiki: "Idziemy do raju" (Biłgoraj 2006) i "Biłgorajskie obrazki" (Biłgoraj 2010). Autor wydał też zbiór opowiadań "Spowiedź" (Biłgoraj 2008). Publikował też w almanach BTL i BPL. Mnie osobiście dane było sporą część twóczości Jacka poznać jeszcze przed ich opublikowaniem na spotkaniach w gronie biłgorajskich literatów. I chociaż osobiście bardziej wolę poezję i chętniej ją czytam, opowiadania młodego kolegi wywarły na mnie wrażenie niesamowite. Można je uznać za diagnozę mrocznej strony duszy współczsnego człowieka. Ich tematyka oscyluje wokół takich zagadnień jak samotność, poczucie niezrozumienia, odrzucenia, radzenia sobie z gniewem i nienawiścią (tytułowa "Spowiedź" - to wyznanie zgwałconej dziewczyny) czy obsesją.
Twóczość poetycka natomiast osobiście zachwyca mnie wysublimowanym obrazowaniem, bogactwem skojarzeń kulturowych, głebią refleksji, bolesną raną przeżyć...
stoję na wysokości milczenia
z blizną wspomnień na ramieniu
- dotykam
dawnych chwil
ścieżka wśród olch
pajęczyny kwiatów
i pokrzyw zielone ciernie
na moście osty w świat puchami biją
w dole srebrzy się Łada
co rzeką beztroski była...
(Bojary. Noc ciepła lipcowa z tomu "Biłgorajskie obrazki)
Na pytanie postawione przez młodych słuchaczy, czemu cały tomik poświęcił poeta na opisywanie miasta swojego dzieciństwa i zamieszkania, Żybura odpowiada "Bo ja Biłgoraja nie lubię", a później dodaje, że chodzi mu o negację społecznych zachowań i mentalności zaściankowego środowiska.
Już nie wiem
jak z człowiekiem rozmawiać
kiedy usta otworzyć
kiedy zamilknąć
zamknąć w sobie
kamienie i ziemię
słodycz i zieleń
(...) Życie mnie boli -
chciałbym powiedzieć - Tylko siąść
ręce załamać
i odsłonić wszystkie miejsca w sobie
które krzyczą
dzień i noc krzyczą...
(Już nie wiem jak z ... z tomu "Idziemy do raju)
Najlepszym świadectwem tego, że poezja Jacka Żybury jest na miarę czasów współczesnych, trafia do serca i umysłu, zatrzymuje, zachwyca, czasami nawet poraża, niech będzie fakt, że młodzi jej czytelnicy nie tylko słuchali z uwagą autora, ale też zasypali go pytaniami, nieraz bardzo dociekliwymi.
Jacek Żybura, Anna lesiczka - wicedyrektor ZSBiO, ja i Danuta Furlepa
Podziękowanie dla poety
6 paź 2010
O wędrówkach i znaczeniach słów
Zbiera informacje, opisuje i – z ulgą zaznacza – że jako dziennikarz niczego nie musi udowadniać. Na przykład bisior. Co to takiego? Starożytna tkanina, najcenniejsza, jaką człowiek potrafił wyprodukować, której materiałem są włókna wytwarzane przez małże, jak macica perłowa, stąd inna nazwa – morski jedwab. Niewyobrażalnie kosztowny materiał. Można go farbować, choć nie na każdy kolor, nie da się na nim malować. Naturalny odcień jest złotomiodowobrązowy. Dzisiaj nigdzie już się z niego materiałów nie robi. Jakieś resztki, kawałki z IV wieku znajdują się w muzeach. Badde skontaktował się z jedyną (?) na świecie osobą, która potrafi bisior pozyskiwać, gręplować i tkać. Chiara Vigo orzekła, że Całun z Manopello jest zrobiony z bisioru właśnie, ale o wiele cieńszego i delikatniejszego niż ona sama czy ktokolwiek inny potrafiłby zrobić.
Ciekawostka z Etiopii – kościoły wykute w ziemi, w skałach. Żeby do nich wejść, trzeba zejść w głąb ziemi. Kościoły na planie krzyża, z góry, z powierzchni wyraźnie widoczne dachy. Nigdy nie spotkałam się z informacją na ten temat, a przecież to istny cud świata. Była w internecie akcja wybierania siedmiu cudów świata. Każdy mógł głosować. Kto wybierał propozycje, budowle? Kto je zgłosił? Jakieś światowe gremium czy po prostu kto miał siłę przebicia, pieniądze, reklamę? Czy wśród kandydatur są kościoły Lalibeli?
Isabel Piczek – Węgierka, która w wieku 13-14 lat malowała tak, że wygrywała konkursy. Jest autorką fresku w Papieskim Instytucie Biblijnym. Zajmuje się malarstwem ściennym, układaniem mozaik i malarstwem na szkle. Jest znaną w świecie artystką i specjalistką. W 6-tomowej encyklopedii PWN nie ma jej nazwiska.
Edessa – nie mylić z Odessą – starożytne miasto w Turcji, ważny węzeł cywilizacyjno-handlowy, skoro krzyżują się tam szlaki niemal wszystkich ważnych relikwii chrześcijaństwa: Mandylionu z Edessy, Całunu Turyńskiego, Całunu z Oviedo, Całunu z Manopello... Samo słowo mandylion jest ciekawe. Mindil po arabsku znaczy całun, Grecy zrobili z tego mandylion. Ale w Rosji tak samo nazywa się stare ikony Chrystusa. W encyklopedii PWN nie ma takiego hasła. No i cała historia z Weroniką! Postać utworzona dla legendy, imię o rodowodzie literackim, uproszczenie słowotwórcze niepiśmiennego ludu. Vera eikon – znaczy: prawdziwy obraz, prawdziwa ikona. Stąd Badde wielokrotnie używa słowa Weronika nie na określenie osoby, lecz przedmiotu: płótna z wizerunkiem lub mniej lub bardziej wyraźnym odbiciem twarzy Chrystusa. Czasem zaś są to tylko plamy krwi jak w Całunie z Oviedo.
Są imiona, które nie były nimi od początku, znane jest źródło, nawet czas i miejsce powstania. Ba, czasami nawet autor. I najczęściej są bardzo piękne. Weronika, Grażyna, Kordian, Teodor, Magdalena, Regina, Zofia, Bartłomiej, Cezary, Franciszek, Lesław (pierwszy użył tej formy poeta Roman Zmorski). Za autora imienia Piotr trzeba uznać Jezusa, który jako pierwszy je nadał swojemu apostołowi.
A Watykan? – Z egipskiego(?) Miejsce Proroków. Kto po raz pierwszy użył tego słowa? Kiedy to było? Dlaczego takie dalekie źródło, skoro bliżej była łacina, greka, hebrajski, aramejski nawet? W Egipcie nie ma miejsca o takiej nazwie. Skąd więc się wzięła? Skomplikowane i zaskakujące bywają losy słów. Przechodzą z kultury do kultury, z języka do języka, a kiedy się czasem prześledzi ich dzieje, okazuje się, że świat jest nie taki wielki i nie ma granic ani murów nie do przekroczenia.
2 paź 2010
Lampa Łukasiewicza
na wzgórzach płaskowyżu
pękate hełmy wież płyną po niebie
chmury tnąc w strzępy gołębich piór
o miasto dumne miasto wyniosłe
na torowisku czas kamyki toczy
przez furtki pordzewiałe pną się po płocie
białe róże jak pereł sznur
o miasto umarłych miasto minione
na macewach kamienne dłonie
jak menory zgasłe płomyki
z czarnymi źrenicami pochylonych krzyży
oczodoły cmentarnych bram
miasto smutne miasto zdradzone
wszyscy święci odeszli niepostrzeżenie
z ołtarzy kościołów odleciały anioły
puste wnęki zostały po nich
miasto ponure miasto krwawe
płaszczem popiołu przykryci bohaterowie
na rogatkach ulic z kostek brukowych
świątek czarne brwi unosi i patrzy
w dal patrzy bez zmrużenia powiek
z żółtych piaskowców sypie się proch
o miasto wyśnione miasto zaginione
echo promiennych sztuk Apollina
z laurem zielonym zastygłym w kamień
zamilkła brzęcząca lira – skończył się mit
Pan Cogito obserwuje giełdę
za maklerami w czerwonych krawatach
z telefonami przy uszach
Pan Cogito zobaczył
ukrywających się kolekcjonerów
aerodynamicznych kształtów
i precyzyjnych kwantowych zegarków
gromadzących złote i platynowe karty
obliczających wagę
diamentowej sukni na modelce
w gabinetach oszklonych wieżowców
jak średniowieczni esteci
kontemplują wirtualne alegorie
wyściełają atłasami relikwiarze dobrobytu
za kuloodpornymi szybami
w ekstatycznym uniesieniu śledzą
niezbadane wyroki hossy i bessy
Pan Cogito wie że wszystko się zmieści
w kuglarskim kufrze osobliwości
czaszka dwunastoletniego Jana Chrzciciela
i pięćdziesiąty autentyczny słonecznik van Gocha
widział już szaleństwo wiary w magię słowa i liczby
w nieomylność komputerowych proroctw
i metafizykę giełdowego indeksu
Pan Cogito nie wierzy
współczesnym arbitrom smaku
wyłączył telewizor zamknął gazetę
i siedząc w staromodnym fotelu
rozmawia z Koheletem
w Stambule pada śnieg
na starych pocztówkach miasta
są zawsze piękniejsze
kałuże na brukowanych ulicach
odbijają słońce a szczęśliwe
koty rozciągają grzbiety na parapetach
malownicze zaułki pod zasłoną bluszczu
budzą ciekawość
stare bramy świadczą o tętniącym życiu
błotniste targowisko architektoniczna egzotyka
dociekliwym obserwatorom
dają złudzenie badania przeszłości
innego świata z którym nie mają nic wspólnego
jak archeolodzy czytają kolejne tabliczki
z tajemniczym piśmie klinowym
gdzieś zapisana tu historia zaginionego świata
Sumerów a może jeszcze dawniejszej cywilizacji
jak z dawnych eposów
stare pocztówki czarno-białe fotografie
z fizjonomiami nieznanych ludzi
ktoś siedzi na ławce w parku
ktoś inny zamarł przy kiosku kupując gazetę
wszechobecny hűzűn drwi sobie
z ambicji wiecznego trwania
po drewnianych rezydencjach najtrwalsze
wspomnienia pozostawił trawiący je ogień
powtarzany w legendach i domowych opowieściach
nawet cmentarze mają pamięć krótkotrwałą
w Stambule pada śnieg
Wyróżnienie w XI Ogólnopolskim Konkursie Literackim "O Lampę Ignacego Łukasiewicza", Krosno, 23 września 2010 r.
Almanach poetycki. Na dwoje stół, Krosno 2010
29 wrz 2010
Urszula Kozioł w Biłgoraju
Urszula Kozioł ( w środku) wraz z prowadzącymi spotkanie Haliną Olszewską (BPL) i Zygmuntem Dechnikiem (Kolegium UMCS)
Poetka mimo poważnego wieku (rocznik 1931) i filigranowej postury zadziwia
energią, żywiołowością, a także dowcipem i autoironią, jak w opowiedzianej
historii o pomyłce w jednym ze swoich erotyków, który całkowiecie zmienił sens,
gdy "zwięzłe ramiona" mężczyzny w wydruku zamieniono na "zwiędłe
ramiona". Poetka ze zgrozą zaczęła poprawiać ów tekst w wydrukowanym już
tomiku, ale przecież nie udało jej się dotrzeć do całego nakładu. I tak
powędrował w świat, wielokrotnie przedrukowywany w zdeformowanej wersji, gubiąc
po drodze erotyczny charakter. "Bo jak można chcieć być objętą przez zwiędłe
ramiona mężczyzny?" - zakończyła swą opowieść autorka.
Biłgorajska
Plejada Literacka z Urszulą Kozioł
23 wrz 2010
haiku warszawskie
on z misiem ona z różą
wpatrzeni w siebie
koncert pod wierzbą
barkarola znad stawu
cichnie w alejkach
Targowa we mgle
z daleka łowię uchem
zgrzyt tramwaju
pora jesienna
na ławeczce ze studentem
wspominam młodość
10 wrz 2010
Urszula Kozioł spod Biłgoraja
- Nagroda Fundacji Kościelskich (1969)
- włoska nagroda Złoty Centaur (1982)
- Nagroda Główna Śląska Dolnej Saksonii (1997)
- Literacka Nagroda Polskiego PEN - Clubu (1998)
- Nagroda im. Eichendorfa (2002)
Twórczość Urszuli Kozioł jest różnorodna, wielobarwna i bogata. Kolejne tomiki były często szeroko komentowane i do dzisiaj są czytane przez wielu wielbicieli jej poezji. Najbardziej znane to: W rytmie korzeni - drugi z kolei tomik, który wyniósł autorkę na poetycki Parnas; Smuga i promień, Lista obecności, W rytmie słońca, Żalnik, Postoje słowa, Wielka pauza, Supliki - rewelacyjny zbiór nominowany w 2005 r. do Nagrody Nike oraz dwa ostatnie: Przelotem - również nominowany do Nike w 2008 r. oraz tomik najświeższy, wydany w maju 2010 r. - Horrendum.
Obok nich w dorobku Urszuli Kozioł znajdują się też powieści i opowiadania: Postoje pamięci, Ptaki dla myśli, Noli me tangere oraz różne formy dramaturgiczne: Kobieta niezależna, Król malowany, Przerwany wykład, Psujony. Od wielu lat publikuje felietony w miesięczniku Odra pod stałym tytułem Z poczekalni.
Wymienione pozycje to tylko część bogatej twórczości Urszuli Kozioł. Nie sposób wymienić wszystkiego. O jej dorobku napisano wiele, próbując wyjaśnić fenomen poetyckiej odmienności poetki spod Biłgoraja (urodziła się w Rakówce, następnie jeszcze w latach dziecięcych mieszkała w Lipinach). W częstych motywach natury wskazywano na elementy konkretne i magiczne zarazem; w słowiarskich eksperymentach docenia się precyzję operowania słowem i jego znaczeniami, niezwykłe zderzenia i przekształcenia językowe; w opisach codzienności prezentuje wysublimowaną ironię idystans; w erotykach zachwyca delikatnością i ewokowaniem intymnego nastroju.
Nieprzypadkiem twórczość jej stawia się na równi z poezją Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta czy Tadeusza Różewicza jako tę, na której kształtuje się nasza czytelnicza wrażliwość poetycka, a tomiki pozostają lekturą aktualną i wciąż na nowo odczytywaną.
Mam przed sobą przedostatni tomik - Przelotem. Wertując go od bez mała dwóch lat, nieodmiennie zachwycam się jego zawartością. Są tu bowiem stale obecne w twórczości poetki powroty do wspomnień z lat dzieciństwa i okupacji (Z okna); są też zachwyty nad cudem natury, jak w tym wierszu bez tytułu:
korzę się
przed nasionkiem
dmuchawca
kłonię się przed
nasionkiem jesionu
w kształcie skrzydła
narysowanego doprawdy
przez jakiegos Leonarda
niebieskiego
istnego mistrza
nie z tej ziemi
Jest jakże dowcipna, ze szczyptą ironii, charakterystyka współczesnych poetów, którzy
(...) nie potrafią dobrnąć
do puenty własnego wiersza
(...) próżno rozpaczliwie wyglądają
zwyczajnej
prostej ale jakże koniecznej
kropki
by położyła kres
tym męczarniom czczego gatulstwa
no skończ już waść
skończ - mówię
jęczy czytelnik przytrzymywany za guzik
przez autora
któremu zdaje się iż odkrył że wiersz
może być rozciągliwy jak guma do majtek
(Mały traktat o wierszu)
Są też rozważania egzystencjalne w perspektywie nieuchronnego przemijania (Sprawozdanie z końcowych chwil).
Wbrew potocznym mniemaniom poeci nie spadają z chmur i nie bujają tylko w abstrakcyjnych przestworzach natchnienia. Poeci to tacy ludzie jak wszyscy, doświadczający takich samych rozterek, często cierpień i zawodów. Twóczość Urszuli Kozioł nie ucieka od tematów, wydawałoby się, zbyt przyziemnych na górnolotne poetyckie frazy. A jednak w takich wierszach najchętniej możemy odnaleźć cząstkę siebie i naszych codziennych dylematów.
Kilkoro ludzi jest mi bliskich
ale tak jakoś
psiakość
bez wzajemnośc
i
kilkoro innych natomiast owszem
chciałoby się przybliżyć
ale tak jakoś
psiakość
nie znajduję w tym przyjemnośc
i
ktoś mówi - co to szkodzi - spróbuj
- a ja niby jdnym uchem ich słucham
ale tak jakoś psiakość
mam wątpliwośc
i
choć z drugiej strony kto wie
czy nie pora już spuścić z tonu
a jednak gdy o tym myślę
wtedy tak jakoś
psiakość
zbiera mi się na mdłośc
i
(Czkawka)
Istnieją ksiązki, do których się wraca. Do tych wierszy będę wracać jeszcze wielokrotnie. Podobnie zresztą jak do innych zbiorów Urszuli Kozioł. Do czego wszystkich serdecznie zachęcam.